Robaczywienie
Tym, którzy nie pamiętają, o czym jest "Przemiana" Franza {#au#590}Kafki{/#} przypomnę, że jest to historia obiecującego mężczyzny, który pewnego dnia po przebudzeniu stwierdził, iż stał się robakiem. W naszych pełnych tolerancji czasach zwykliśmy w takich sytuacjach potakiwać z roztargnieniem głową dodając pełne zrozumienia: "Tak, tak, zdarza się". Czynimy tak przekonani, że już wszystko jest możliwe. Nie przyjmujemy jednak do wiadomości, że w mgnieniu oka każdy z nas też może stać się robakiem.
Wystarczy na przykład ciężko zachorować, najlepiej tak, by dla wszystkich było jasne, że szansę na ratunek są znikome. I już jesteśmy robakiem, który napawa wszystkich grozą pomieszaną ze wstrętem. Przestajemy być człowiekiem mającym plany i pomysły, kimś kto je, sypia, kocha, żyje. Robak ma swoje, osobne pokarmy, osobny pokój i żadnych praw. Równie źle żyje się robakowi wśród najbliższych jak w szpitalnych zarobaczonych kombinatach. Robakiem można też zostać w inny sposób, choćby z powodu nieludzkiego trybu życia, z nadmiaru pracy. Cóż z tego, że robakiem, który zarabia pieniądze i może jeść przy tym samym stole co inni domownicy, skoro może oni także są już robakami?
Opowiadanie Kafki i zbudowana w nim przerażająca metafora robaczego losu jest z pewnością wiecznie aktualnym komentarzem do tak zwanej doli człowieczej. W każdej chwili można więc sięgnąć po "Przemianę" i wystawić ją w teatrze, a życie dopisze do spektaklu przynajmniej kilkanaście nowych interpretacji. W Teatrze Dramatycznym jedną z nich, właściwą dla naszych czasów, podano w programie: "historia Gregora dziś mogłaby się zacząć nie od owadziej metamorfozy, lecz od zawiadomienia o pozytywnym wyniku testu...". Jednakże nie to każe ocenić to przedsięwzięcie bardzo wysoko, lecz kształt, jaki nadał "Przemianie" młody reżyser Zbigniew Brzoza i jeszcze młodsza autorka scenografii Dorota Kołodyńska.
"Przemiana" w Dramatycznym utrzymana jest w konwencji seansu kina niemego. Wchodzimy do sali z białym kinowym ekranem. Po lewej stronie pianino dla tapera. Wraz z pierwszymi taktami akompaniamentu rozpoczyna się "film". W drgającym stroboskopowym świetle na scenę-ekran wkracza Gregor (Jarosław Gajewski). Wygląda przez okno swego pokoju, wypełnionego niemal w całości przez żelazne łóżko, nastawia budzik i kładzie się. Gdy zasypia, na ekranie pojawiają się napisy: "Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy przedstawia...". I dalej, już tak jak u Kafki, wkraczamy w sam środek "Przemiany". Gregor nie dość, że zaspał na pociąg, to obudził się już jako robak. Do pokoju dobijają się rodzice, których wyolbrzymione cienie widać wyraźnie na przeszklonych drzwiach. A Gregor zwisa z łóżka głową w dół przypominając skrzydlatego chrabąszcza. Ma ulizane brylantyną, zaczesane do tyłu włosy i ostry czarno-blady makijaż. Kto widział "Gabinet doktora Caligari", ten już wie, o co chodzi. Potem tylna ściana pokoju Gregora rozświetli się i przez swą przejrzystość pozwoli zajrzeć do pokoju rodziców, gdzie rozprawia się o pieniądzach i czyta nowinki w brukowej prasie, na przykład o strasznej przemianie i morderstwie. Sensacji szuka się gdzie indziej, bo w domu w zasadzie wszystko w porządku. Zrobaczywiały Gregor zamknięty jest w swoim pokoju. Problemem stanie się tylko to, że to właśnie on utrzymywał rodzinę i trzeba teraz szukać nowych źródeł dochodu.
Kolejne sceny oddzielają projekcje fotografii w tonie sepii, na których dzieje się to, czego nie można pokazać w teatrze bez użycia skomplikowanych i niewiarygodnych sztuczek, dzięki nim postać może miękko i bezszelestnie zniknąć. Gregor-robak chodzi po suficie i po ścianach, a wreszcie coraz bardziej maleje i zdycha, to znaczy umiera. Służąca zgarnia go miotłą na szufelkę i wyrzuca do śmieci. Cała rodzina odzyskuje dobry nastrój.
Dawno nie widziałem w teatrze tak mądrze wymyślonej, trafnej i pięknej scenografii. Biały przejrzysty ekran zmiękcza kontury obserwowanego świata, czasem całkiem go zasłania, a dla aktorów stanowi fizycznie obecną czwartą ścianę. Żółte światło wydobywa z mroku marionetkowe postacie. Rama kinowego ekranu poza tym, że stanowi nową atrakcję dla widzów, którzy przyszli wszakże do teatru, a nie kinematografu, determinuje sposób gry aktorów pozbawiając ich głębokich emocji i psychologii. Tak jak w niemym filmie. Są tylko wyraziste, nawet przesadne gesty i ekspresyjna szamotanina. Poza wdzięczną grą z konwencją zamysł ten ma jeszcze inne, poważniejsze konsekwencje. Skoro postaci pozbawiono uczuć, nie ma już szansy na współczucie dla robaka. Pozostają "wstrętne stosunki". Tylko jedna scena łamie tę zasadę. W pokoju Gregora zjawia się służąca. Je jabłko, nazywa Gregora "robaczkiem" i lekko się doń przymila. A "robaczek" pełza po podłodze coraz bardziej niespokojny. Gdy w "robaczku" obudzi się mężczyzna, zostanie skarcony i wywrócony do góry brzuchem.
Przedstawienie jest dopracowane w każdym szczególe i precyzyjnie przemyślane. Widać, że włożono w nie nie tylko wielki talent ale i ogromną pracę. "Przemiana" zapowiada reżysera, który już dość wyraźnie zaczął budować własną poetykę teatralną, czytelny i ciekawy styl, mimo kinowego cudzysłowu bardzo teatralny, bo operujący tym co dla teatru najwłaściwsze, czyli śmiercią.
Gdybym miał się czepiać, to wytknąłbym, że spektakl jest trochę zbyt długi, czyli niepotrzebnie rozciągnięty i zbyt ubogi w znaczenia. W którymś momencie dopadło mnie przekonanie, że został zbudowany na jednym chwycie, bardziej jak pianola, niż jak fortepian. Dla porządku więc czepiam się, nie zmienia to jednak faktu, że jest to pierwsza w tym sezonie warszawska premiera, o którą warto się kłócić.
A swoją drogą sprawdzajmy co rano, czy jeszcze nie zrobaczywieliśmy.