Smutny spacerek po dymiących zgliszczach
Festiwal szkół teatralnych zamknął kolejny ponury sezon. Takich spektakli, jakie pokazali studenci, próżno szukać w warszawskich teatrach. To wstyd i gorzka lekcja, którą za dyrektorów i reżyserów odebrali widzowie - pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy.
Kiedy przy Wierzbowej rozpoczynała się izraelska "Obsesja", spod drzwi na widownię odchodził tłum widzów, którzy nie dali radę wcisnąć się do środka. "Wiśniowy sad" z Petersburga część publiczności oglądała w Collegium Nobilium z podłogi, podobnie jak nowojorskie "Bachantki" [na zdjęciu] w Małym. Niemal w całości wypełniona była obszerna sala widowiskowa teatru Roma, gdzie grano "Sen nocy letniej. Trans-operę" z Krakowa.
Spektakle przywiezione przez studentów z całego świata oglądali także wybitni artyści, m.in. Zofia Kucówna, Janusz Gajos, Andrzej Seweryn, Maja Komorowska, która zachwyciła się czeskim aktorem grającym Don Juana (Jan Konecny), i Teresa Budzisz-Krzyżanowska, na stojąco oklaskująca warszawską "Pułapkę". Nie było natomiast ani modnych reżyserów, ani dyrektorów stołecznych teatrów, których większość kima za biurkiem, od czasu do czasu poprawiając zatyczki w uszach. Razem z nimi, i dzięki nim, przespaliśmy sezon 2006/2007.
Słodkich snów
Przekimał kolejnych dziesięć miesięcy Zbigniew Brzoza, dyrektor Studio. Wtórowało mu chrapanie z naprzeciwka - Piotra Cieślaka z Dramatycznego, który zapadł w sen już w listopadzie, zmęczony realizacją odbywającego się co dwa lata Festiwalu Festiwali Teatralnych Spotkania - imprezy, która przyniosła 14 spektakli, w tym dwa dobre (Roberta Wilsona i Heinera Goebbelsa). Od lat żadne hałasy z zewnątrz nie mącą słodkich snów Jarosława Kiliana w Polskim. Niewiele działo się w Ateneum. Miesiącami pusty stał gabinet w teatrze Na Woli, po śmierci Bogdana Augustyniaka.
Jeśli dodać do tego trzymający się na niezłym poziomie, ale też niepodejmujący cienia artystycznego ryzyka Współczesny, podupadające Rozmaitości i wstrząsany aferami Powszechny, to dopełnia się obraz pogorzeliska, w jakie w ciągu ostatnich lat zmieniła się teatralna Warszawa.
Cios za ciosem
Więcej niż wzruszeń przyniósł mijający sezon uczucia żenady, zawstydzenia, złości. Powodów było wiele. Przede wszystkim skandal w Powszechnym, będący kolejnym dowodem na to, jaką formacją intelektualną i duchową jest część najmłodszego pokolenia ludzi teatru. Kierownik literacki Powszechnego Robert Bolesto dał temu wyraz dość precyzyjnie w stworzonym przez siebie regulaminie pracy, zawierającym m.in. punkty: "Młody jebie starego" i "Pierdol naszego szanownego patrona Zygmunta Hübnera".
Ówczesny dyrektor nieistniejącego już Biura Teatru i Muzyki Jacek Weksler odwołał rzutkiego kierownika literackiego, następnie dyrektora artystycznego Remigiusza Brzyka, a niewiele później pożegnaliśmy samego Wekslera, który w najnowszej historii warszawskich teatrów zapisał się głównie dwoma posunięciami. Zlikwidował bardzo lubiany przez widzów, odbywający się już wiele lat przegląd Małe sztuki z wielkimi aktorami w teatrze Na Woli, bo nie widział się powołanej przez Wekslera na stanowisko dyrektora teatru Agacie Siwiak. Nieznana bliżej w Warszawie, niemająca większego doświadczenia Siwiak szefem wolskiej sceny jednak nie została, a przegląd przepadł.
Drugim posunięciem Jacka Wekslera było okrojenie o połowę budżetu IV Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych. Mimo drastycznych cięć impreza nie straciła nic ze swego rozmachu, a przez ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz zaczyna być traktowana jako wizytówka Warszawy, czego dowodem są plany miasta, by MFST odbywał się nie co dwa lata, a co rok.
Osobliwym wydarzeniem był w tym sezonie natomiast przegląd MKFest, podczas którego zobaczyć można było dwa mizerne spektakle młodej reżyserki Mai Kleczewskiej - "Sen nocy letniej" z krakowskiego Starego Teatru i "Czyż nie dobija się koni" z Wałbrzycha. W tym samym czasie, w grudniu, Kleczewska zadebiutowała w Warszawie kompromitującą "Fedrą" (Narodowy), dzięki której w pamięci pozostaje po tym sezonie obraz Jana Englerta w pampersach i Danuty Stenki zniżającej się do genitaliów młodego aktora Michała Czerneckiego.
Ostatnia nadzieja
Jednym z niewielu teatrów, którego szefowie zdają się szanować i otwierać na widzów, a nie na ślepo wciskać im, że nie ma to jak zobaczyć aktorów podczas miłości oralnej ("Fedra") lub wytrysku na telewizor ("Leonce i Lena" w Dramatycznym) jest Polonia. Prywatna scena Krystyny Jandy, która zna wartość pieniądza, ale też smak sukcesu. Udaje jej się połączyć komercję z dobrym smakiem i choć ten sezon i dla niej nie był najmocniejszy, to jest przynajmniej w czym pokładać nadzieje - błądząc w gryzącym dymie na pogorzelisku.