Artykuły

Każdy może być cenzorem

W czasach PRL cenzurę w Polsce wprowadzali despoci z najwyższych kręgów władzy. Dziś podobną drogą idą drobni konformiści lub ludzie ogarnięci prywatnymi fobiami i mający dość wpływów, by je zrealizować - piszą Piotr Bratkowski i Tomasz Wojciechowski w Newsweeku Polska.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w artykule 54 głosi: "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji" A gdyby ktoś miał wątpliwości, co owo szlachetnie brzmiące zdanie oznacza, kwestię wyjaśnia artykuł 73 Konstytucji RP. Brzmi on: "Każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury".

W świetle najwyższego prawa, jakim jest Konstytucja RP, sprawa jest więc jasna. W Polsce nie ma cenzury, a każda próba jej wprowadzenia jest nielegalna, osoby za takie próby odpowiedzialne powinny najzwyczajniej w świecie stanąć przed sądem. Ale nie stają. Za to kłopoty związane z osobliwą interpretacją obu zacytowanych artykułów konstytucji spadają na kogo innego.

Małe prztyczki w nos

Pod koniec czerwca przekonali się o tym dobitnie ludzie z dwóch krańców Polski: Michał Hałabura i Bartek Sawicki. Ten pierwszy to nauczyciel matematyki z Maniowych pod Nowym Targiem, a zarazem perkusista punkowej kapeli Czosnek; drugi to właściciel szczecińskiego Klubu Kultury Niepopularnej Alter Ego.

Hałabura próbował w nowotarskim klubie muzycznym Dudek zorganizować koncert pod hasłem "Giertych dość! Vivat wakacje". - Ten koncert miał pokazać, że nauczyciele i uczniowie mają wspólne zainteresowania, a podziały między nami są sztuczne. A przy okazji chcieliśmy zagrać dla wszystkich, którzy nie darzą sympatią obecnego ministra oświaty, i dać mu delikatnego prztyczka w nos - tłumaczył "Gazecie Wyborczej" Hałabura. I wszystko szło dobrze, dopóki o planowanym koncercie nie napisała "Gazeta Wyborcza". Wówczas nauczyciel z Maniowych został wezwany na dywanik do dyrektora szkoły, a klub zrezygnował z organizacji koncertu. Organizatorzy próbowali go przenieść do pobliskiego Krościenka, ale właściciel tamtejszego klubu również odmówił. Nie dopuszczono nawet do koncertu w plenerze. - Na konserwatywnym Podhalu nie ma miejsca na koncerty wymierzone w wicepremiera Giertycha - skomentował nowotarski radny RS Mariusz Jelonek.

Z kolei Sawicki postanowił zorganizować w swym klubie spektakl alternatywnego teatru Suka Off [na zdjęciu scena z "Pain Box" Suki Off]. Ów teatr występował przez wiele lat bez przeszkód na krajowych i zagranicznych festiwalach. Aż do 2005 roku, kiedy po występie w warszawskim klubie M-25 ówczesny burmistrz Pragi Południe Tomasz Koziński (PiS) - nie znając spektaklu i opierając się wyłącznie na artykule w "Fakcie" - złożył w prokuraturze doniesienie o rozpowszechnianiu pornografii. Śledztwo zostało umorzone, ale od tego czasu Suka Off ma kłopoty - np. przestano ją zapraszać na Łódzkie Spotkania Teatralne, najważniejszy w Polsce przegląd teatrów alternatywnych. Bartek Sawicki postanowił przełamać ciążące na grupie odium i zaprosił zespół do swego klubu. Kłopot w tym, że lokal odnajmuje od szczecińskiego Urzędu Morskiego, którym z kolei włada Liga Polskich Rodzin. Urząd zażądał odwołania imprezy, grożąc klubowi wypowiedzeniem umowy najmu. "Jako zarządca budynku (...) nie mogę zgodzić się na to, aby w budynku tym dochodziło do spektakli, podczas których prezentowane będą motywy przemocy", czytamy m.in. w piśmie urzędu.

Obie sprawy skończyły się swoistym happy endem. Antygiertychowski koncert zamiast na prowincji odbył się w warszawskim klubie CDQ. A Sawicki nie uląkł się gróźb Urzędu Morskiego i doprowadził do spektaklu, który mimo medialnego szumu obejrzało raptem 40 osób. Ale i on, i Hałabura przyrównują swoje najnowsze doświadczenia do czasów PRL. Zespół Hałabury nachodziła wówczas milicja. - Ale koncert mimo wszystko udało się zorganizować - wspomina. Sawicki zaś, ówczesny działacz opozycyjnej organizacji Wolność i Pokój, po udziale w koncercie Rock dla Pokoju został zatrzymany w milicyjnej izbie dziecka.

- Nie wierzyłem, że w demokratycznej Polsce takie praktyki mogą powrócić - mówi.

Dyskretny brak zgody

Czy zatem IV RP funduje nam powtórkę z cenzorskich praktyk PRL? Pozornie wiele na to wskazuje. Ryszard Nowak, przewodniczący działającego w Szklarskiej Porębie Komitetu Obrony przed Sektami, przygotowuje właśnie raport o satanizmie i zespołach muzycznych, które go propagują. Zamierza przekazać go Ministerstwu Edukacji Narodowej i biskupom.

- Zainteresowane są nim także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Komenda Główna Policji - mówi Nowak. Chce, by zespoły z jego listy zostały objęte zakazem występów.

- Na pewno jest to forma cenzury, ale potrzebna - jednoznacznie deklaruje.

Nowak chwali - jeszcze nieprawomocny - wyrok Sądu Rejonowego dla Krakowa-Podgórza, który skazał na 10 tys. zł grzywny producenta Tomasza D. za zorganizowanie nagrywanego w krakowskiej telewizji koncertu norweskiego zespołu heavymetalowego Gorgoroth, podczas którego m.in. wykorzystywano symbole satanistyczne. - Cóż z tego, że była to impreza zamknięta i niczyje uczucia nie zostały obrażone. Sataniści w piosenkach propagują ideologię śmierci, co bez wątpienia obraża uczucia chrześcijańskie - tłumaczy Nowak.

Co i raz pojawiają się informacje o próbach cenzurowania sztuki. Niektóre groteskowe - tuż po wyborach 2005 r. usiłowano nie dopuścić do wystawienia w słupskim teatrze lalkowym spektaklu "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Przy czym radni LPR (wówczas niebędącej koalicjantem rządowym) argumentowali, że jest to próba podlizania się nowej władzy; radni PiS zaś wręcz przeciwnie - że to ośmieszanie braci Kaczyńskich. Inne sprawy są poważniejsze: część satyryków zaproszonych do udziału- w tegorocznym wieczorze kabaretowym podczas festiwalu piosenki w Opolu wycofała się na znak protestu przeciw próbie wykastrowania z ich przedstawień akcentów krytycznych wobec władzy.

Wciąż nie znalazła ostatecznego rozstrzygnięcia sadowego sprawa Doroty Nieznalskiej i jej instalacji "Pasja" - za którą artystka w pierwszej instancji została skazana na półtora roku ograniczenia wolności. Karę uchylił jednak Sąd Okręgowy w Gdańsku i skierował sprawę (toczącą się już od blisko 6 lat) do ponownego rozpatrzenia. To w związku z tą sprawą Adam Szymczyk, jeden z najwybitniejszych kuratorów sztuki, mówił "GW": - Wydaje się, że wolność wypowiedzi artystycznej może być w Polsce naruszana z mocy prawa - i to jest jedyny rzeczywisty skandal w kraju podkreślającym swą europejskość. A do Europy należy także bluźnierstwo.

Inicjatywa oddolna

Próby ograniczania wolności sztuki - mimo że niekonstytucyjne i często skandaliczne - nie są jednak powtórką z PRL. To zupełnie inne zjawisko. W demokratycznej Polsce cenzura nie zniknęła, lecz - paradoksalnie - uległa swoistej demokratyzacji. Za komuny o tym, co wolno wydać lub pokazać publiczności, decydowały najwyższe gremia partyjne, a Władysław Gomułka przekręcał nazwisko "Mrozek" na "Wróżek" i poświęcał w swych rozwlekłych przemówieniach wiele miejsca niepokornym artystom - choćby Januszowi Szpotańskiemu, człowiekowi - jak mówił - "o mentalności alfonsa" Zakazy cenzuralne najczęściej wymierzane były w twórców o najgłośniejszych nazwiskach: "Wróżka", Witolda Gombrowicza, Jerzego Andrzejewskiego, Krzysztofa Kieślowskiego. A to, co nie miało szans przejść tuż pod okiem władzy, uchodziło gdzie indziej. Zabroniono np. wystawienia bardzo znanej wtedy sztuki Ireneusza Iredyńskiego "Żegnaj Judaszu" w Warszawie, ale zezwolono na jej prapremierę w Krakowie. Zaś artyści, którzy ewidentnie podpadli władzy, mieli szansę na występ, pod warunkiem że odbywało się to w niedużej sali i najlepiej w prowincjonalnym miasteczku.

Dziś jest na odwrót. Decyzji o zakazie prezentacji rozmaitych dzieł sztuki nie wydają ani bracia Kaczyńscy, ani np. minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. I nikt nie cenzuruje twórców z najwyższej półki o powszechnie znanych nazwiskach. Za to cenzorem może być niemal każdy. W sprawie zespołu Gorgoroth pokrzywdzonymi poczuli się trzej filmujący ich występ kamerzyści. Dorota Nieznalska zyskała sławę skandalistki po oskarżeniu wniesionym przez dwoje radnych LPR. W innych sprawach cenzorskie powołanie odczuwają urzędnicy niskiego szczebla, jak choćby Urząd Morski w Szczecinie, lub kierownicy instytucji kulturalnych, którzy w prowincjonalnych miastach nie mają w przypadku podpadnięcia wielu szans na inną pracę.

Cenzura PRL-owska była domeną autorytarnych despotów. Cenzorami IV RP są najczęściej drobni konformiści, starający się przypodobać wyższej władzy, często także ludzie ogarnięci prywatnymi fobiami i jednocześnie mający dość wpływów, by je zrealizować. Dlatego zwracają się z reguły przeciwko twórcom niszowym, którzy nie mają tysięcy fanów i nawet środowiska artystyczne nie zawsze chcą solidarnie ich bronić. Co nie znaczy, że rządząca ekipa nie ponosi za tę cenzurę odpowiedzialności. Owszem, ponosi - wprowadzając klimat, w którym zakaz, represja, nieufność wobec zjawisk odbiegających od gustu powszechnego uchodzą za podstawowe atrybuty władzy.

Fundamentem nowoczesnej demokracji są słowa przypisywane Wolterowi: "Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale do śmierci będę bronił twojego prawa do wypowiadania tego, co myślisz". No, ale Wolter to oświecenie, a oświecenie uchodzi dziś u nas za mocno podejrzane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji