Artykuły

Ludzka Lucy

Rola Lucy okazała się trampoliną do kariery. Wiele zmieniła w życiu ILONY OSTROWSKIEJ. Kiedyś to ona dzwoniła do agenta z pytaniem: "Gdzie jest casting?". Teraz omija ten etap. Reżyserzy zapraszają ją na rozmowy, pierwszy raz w życiu może przebierać w propozycjach, których przychodzi coraz więcej.

Śliczna Amerykanka na polskiej prowincji, Lucy z Wilkowyj. Co niedziela ogląda ją siedem milionów ludzi. Ilona Ostrowska martwi się, że już na zawsze pozostanie kaleczącą polski Amerykanką, że nie ucieknie od tej roli. Tym bardziej że wielu widzów nie wierzy w jej dzieciństwo na Zamojszczyźnie i studia we Wrocławiu. Na razie kręci trzecią serię "Rancza" i nie boi się, że minie na nią moda. Może wrócić do ról drugoplanowych. Bo główną gra prywatnie. W domu.

Czerwiec 2005. Studio filmowe na Chełmskiej. Trwa casting do "Rancza". To nowy serial, nikt jeszcze o nim nie słyszał. Telewizyjny eksperyment, który wkrótce staje się ulubioną rozrywka Polaków. Ilona Ostrowska wchodzi na casting jako druga. Reżyser Wojciech Adamczyk szuka wysokiej długowłosej blondynki. Takiej Cybill Shepherd. Do roli Lucy, Amerykanki z polskimi korzeniami, która na chwilę przyjeżdża na polską prowincję i zostaje na dobre. Wojtek widzi Ilonę i myśli: "Szatynka. Nie nadaje się". Dziewczyna staje przed kamerą i jako jedyna zaczyna mówić z obcym akcentem. Nie szkodzi, że bardziej przypomina niemiecki niż amerykański. Reżyser ma swoją Lucy. - Zakochałem się - wspomina Adamczyk. - Od razu chciałem kończyć casting. Ilona miała wdzięk, poczucie humoru, inteligencję. Bez minoderii i sentymentalizmu. A niewiele jest w Polsce aktorek, które sprawdzają się w komedii. Tego samego dnia Ilona dostaje propozycję. Nie marzy o tej roli, ale w komedii jeszcze nie grała. Wieczorem włącza CNN, nawiązuje bliższą znajomość z amerykańskim akcentem. Czerwiec 2007. Ilona pakuje walizki. Jutro wyjeżdża na plan filmu "Ranczo". Sukces serialu był tak wielki, że właśnie ruszają zdjęcia do telewizyjnej wersji pełnometrażowej, potem od razu kręcą trzecią serię. Ilona zabiera ze sobą córkę, w ciągu kilkunastu najbliższych tygodni większa część dnia będzie im upływać w przyczepie kempingowej. W czasie pracy Miłką będzie się zajmować babcia. Ilona nie spodziewała się, że na tak długo stanie się Lucy Wilską.

DZIKA BANDA

Ludzie rozpoznają w Ilonie Lucy i pytają zupełnie serio: "Jest pani Amerykanką? Wychowała się pani w Stanach?". "Nie, w domu na Zamojszczyźnie" - śmieje się Ilona. Kiedy była w szkole podstawowej, rodzice postawili go nad rzeką. Wielki, drewniany. Przenieśli się znad morza, żeby być bliżej swoich rodziców. Ilona i jej siostra urodziły się w Szczecinie. Tata pływał na statkach. - Miałyśmy z siostrą różowe dzieciństwo - opowiada Ilona. - Ciepły dom, dużo miłości. Babcia i dziadek byli nam bardzo bliscy, bardzo kochani. Rodzinny dom do dziś pozostaje dla Ilony punktem odniesienia.

- Mama nie pracowała, skupiała się na nas. A tata podczas rejsów po całym świecie starą kamerą na ośmiomilimetrowej taśmie kręcił filmy. Puszczał je nam na dobranoc. Z prawdziwego projektora, na prześcieradle rozwieszonym na ścianie. Z każdego rejsu ojciec przywoził też córkom prezenty, niedostępne w PRL zabawki. Ilona na podwórku wymienia je z kolegami na kapsle, kolorowe szkiełka, znaczki. - Byłam strasznym łobuzem - wspomina.

- Z sąsiadami, Jackiem i Anką, mieliśmy bandę. Boże, mam nadzieję, że Miłka nie będzie miała takich głupich pomysłów. Najlepsza zabawa? Straszenie sąsiadów w bloku. Jacek wykręcał żarówkę w windzie, Anka zatrzymywała ją w pół piętra. Ktoś podchodził do drzwi, a ja znienacka przyklejałam twarz do szyby wrzeszcząc i robiąc potworne miny. Potem uciekaliśmy na strych. Rozrabiałam i w szkole.

Raz ukradłam dziennik, żeby swojej ówczesnej sympatii dopisać piątki. Byłam kochliwa. Zawsze to ja pierwsza całowałam chłopaków - śmieje się Ilona. Pierwsza wielka miłość? Piotrek Dudek.

- Osobliwie go podrywałam. Waliłam do drzwi albo wkładałam zapałki do dzwonka i uciekałam. Wiedziałam wszystko na jego temat, chodziłam do pracy jego rodziców, podglądałam mamę, bo chciałam być do niej podobna. To za Piotrkiem poszłam do liceum plastycznego. Kasia Kwiatkowska, przyjaciółka Ilony, wspomina, jak wiele lat później poznały się na konkursie piosenki Agnieszki Osieckiej w Sopocie. - Ilona była kobietą z najwyższej półki. Najpiękniej ubrana, błyskotliwa, seksowna, pewna siebie. Bałam się, że nie zasłużę na jej przyjaźń. A okazała się ciepłą osobą. Wylegiwałyśmy się na plaży i zza parawanu podglądałyśmy ludzi. Takie żartobliwe obserwacje socjologiczne. Pamiętam, że robiła ogromne wrażenie na mężczyznach. Nie było takiego, który na Monciaku, głównym deptaku w Sopocie, nie obejrzałby się za nią. Ale ona trzymała ich na dystans.

STUDIA, MIŁOŚĆ I RYZYKO

Jacka Borcucha, reżysera, poznała na festiwalu filmowym we Wrocławiu w 2000 roku.

- Patrzyliśmy na siebie tak jakoś głęboko - uśmiecha się Ilona. Po pół roku przeniosła się do Warszawy. Ryzykowna decyzja. We Wrocławiu grała w Teatrze Polskim nawet kilkadziesiąt spektakli w miesiącu. Tam byli jej przyjaciele, bezpieczeństwo, ulubione miejsca. Warszawa była obca. Ale dawała więcej możliwości.

- Zobaczyłam, jak się tam pracuje, kiedy do Wrocławia przyjechał Grzegorz Jarzyna. Wystawiał "Doktora Faustusa". Chciałam spróbować takiego wymagającego teatru. A Jacek namawiał na wyjazd, przekonywał, że sobie poradzę... Nie bała się ryzyka, już raz wygrzebywała się z dołka.

- Na drugim roku Michał Rosa zaproponował mi główną rolę w filmie "Farba" - opowiada.

- Jednego dnia radość, następnego dramat. Podczas zdjęć spadłam ze schodów. Wylądowałam w szpitalu ze zmiażdżoną łąkotką. Ryczałam trzy doby, bo lekarze straszyli, że już nigdy nie zatańczę.

Rolę oczywiście straciłam. Michał stanął przy moim łóżku i cicho powiedział: "Ilona, zagra ktoś inny. Nie mogę czekać". To był zawodowy falstart, ale nie potraktowałam go jak złej wróżby. Przeszłam rehabilitację, wróciłam do szkoły. W wynajętej z przyjaciółkami kawalerce szybko doszłam do siebie.

- To zresztą był piękny okres - wspomina Ilona. - Mogłabym studiować wiecznie. Jedyny minus tamtych czasów to chroniczny brak pieniędzy. Od tego czasu nie znoszę dżemu wiśniowego, bo najczęściej była to jedyna rzecz w lodówce. - Ale nawet wtedy, w lichej kawalerce Ilona potrafiła stworzyć dom - wspominają jej koleżanki.

- Zawsze był czysty obrus, kwiaty na stole, jakieś fajne światło. Chciało się z nią być, mieszkać, rozmawiać.

Ilona i Jacek wspólnie wynajmują mieszkanie w centrum Warszawy. I znów szczęście: Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego, który wcześniej oglądał ją we Wrocławiu, zaprasza Ilonę na rozmowę, spotyka się z nią kilkakrotnie, w końcu proponuje etat.

Wydeptywała ścieżki w nowym miejscu, oswajała Warszawę. Znajdowała swoje kluby, parki, sklepy. Sumiennie chodziła na castingi, zatrudniła agenta. Miała pracę. Zaczynała od ról drugoplanowych, a potem była frapująca rola w "Tulipanach", filmie, który reżyserował Jacek, i jedna z najpiękniejszych scen erotycznych w polskim kinie. - Nie brałem jej pod uwagę - mówi Jacek.

- Szukałem partnerki dla Andrzeja Chyry, Ilona wydawała się za młoda. Ale wpadliśmy na siebie, kiedy w wytwórni robiłem testy kamerowe. Akurat nie miałem nikogo, kto dosłownie na chwilę potowarzyszyłby Andrzejowi. Ściśle techniczne zadanie. "Wiesz co, możesz przejść się przed kamerą z Andrzejem?", zapytałem. I coś zagrało. Ona pięknie się śmiała, Andrzej ciepło ją obejmował. Dostała tę rolę.

PIOTRUSIA PANI

To nie była łatwa współpraca. Prościej narzucać własną wizję aktorce, z którą nie łączy relacja osobista. Szczególnie kiedy dwoje ludzi tak bardzo się różni. - Mamy z Iloną podobną wrażliwość - tłumaczy Jacek. - Ale skrajnie odmienne temperamenty. Ilona wstaje o siódmej rano i już gdzieś ją gna. Ja wolę poleżeć, czytać, siedzieć przed komputerem, słuchać muzyki. To tak, jakby dwoje ludzi miało zdobyć górę - tłumaczy Jacek.

- Ja wjechałbym kolejką, usiadł na górze i pomyślał, jaki jestem mały. A Ilona? Usłyszałbym: "Żartujesz?! Wejdźmy na ten szczyt, zdobądźmy go!". - To wada? - Nie - zastanawia się Jacek. - Po prostu moja żona to Piotrusia Pani. Skończyła 33 lata i wciąż nie chce być dorosła. Dla niej świat to bajka, żadna historia nie ma złego zakończenia. Pleni się jak zaraza z tym swoim pozytywnym podejściem do życia. Pamiętam, jak kiedyś podarowałem jej książkę "Smutek miłości", mówiąc: "Kochanie, życie nie zawsze będzie różowe. Może być trudno, choć na pewno z miłymi epizodami". A Ilona chciałaby odwrotnie.

I dostaje szału, nazywając mnie mimozą, kiedy mówię na przykład: "Wiesz, pożyję pewnie z dziesięć, góra dwadzieścia lat". "Idź do psychiatry" - słyszę. Ilona: - Wszystko przemija, wiem o tym, żyję z tą świadomością, tylko niekoniecznie o tym mówię. Staram się przenieść ciężar życia na tu i teraz. Po zakończeniu zdjęć do "Tulipanów" Jacek spędził wiele tygodni przy stole montażowym. - Najbardziej poruszył mnie jej spokój, jakieś wycofanie. Milczenie. Zobaczyłem kogoś zupełnie innego, nie znałem jej takiej. Zadumanej, refleksyjnej - opowiada Jacek. - Spojrzałem na nią inaczej. Magia filmu zaczęła działać, zanim mój film jeszcze powstał.

Nie spodziewałem się tego - wspomina.

Dotychczas nie chcieli oficjalnych deklaracji. Po "Tulipanach" postanowili traktować swoją miłość najpoważniej. Nieodwołalnie. Był pierścionek podarowany któregoś ranka w łazience, oświadczyny. Ślub wzięli trzy lata temu w starej krzyżackiej katedrze w Kwidzynie, rodzinnym mieście Jacka. Data 1 sierpnia była przypadkowa. Wtedy mogli wynająć restaurację. Ale skoro już pobierali się w 60. rocznicę powstania warszawskiego, postanowili to dostrzec. - Ksiądz nie mógł uwierzyć, kiedy powiedzieliśmy: "Prosimy o mszę w intencji powstańców, a nie naszej" - mówi Ilona.

MIŁA Z NAZARETU

- Są tacy retro - mówi przyjaciółka domu, Kasia Kwiatkowska. - Otwarci, pogodni. Ale też w jakiś sposób nieśmiali, z dystansem, zatopieni w swoim świecie. Ilona zaraziła się od Jacka lekką melancholią. Jacek potwierdza: - Fajnie przy mnie zwolniła, potrafi tak jak ja przesiedzieć pół dnia z książką na tarasie. Ale ja się dla niej też trochę ruszyłem. Sarna, nasza wyżlica, uratowała tę miłość - śmieje się. - Kiedyś nienawidziłem spacerów, dziś chodzimy na trzy dziennie. Paulina Kobus, przyjaciółka, uważa, że Ilona jest naprawdę szczęśliwa, kiedy może dać Jackowi spokój, poczucie bezpieczeństwa, zadbać o niego.

- Małżeństwo nas nie ogranicza - mówi Ilona. - Przeciwnie, czuję się wolna, mogę naprawdę wszystko. I ogromnie to doceniam. Szkoda im czasu na konflikty. Odkąd są razem, szukają tego, co ich łączy. - Ilona nigdy tak pięknie nie wyglądała, w małżeństwie zakwitła - mówi Paulina.

- Myśleli o dziecku, nieraz o tym rozmawiałyśmy. Byłam pewna, że będzie cudowną mamą. I jest.

- Miłka. Narysowałam ją jeszcze w liceum. - Ilona pokazuje rysunek dziecięcej buzi. - Potem okazało się, że nasza córka wygląda tak samo. Miłka to Miłość. Czyli Miłosława, Miła, zwana czasem Kunegundą V. Urodziła się dwa lata po ślubie Ilony i Jacka. Chcieli być rodzicami. W 2005 roku pojechali z Tulipanami na festiwal filmowy do Hajfy.

- Nie jestem zbyt religijna, ale czasem przeżywam małe objawienia - uśmiecha się Ilona. - W Izraelu poprosiłam przewodniczkę: "Zabierz nas do Nazaretu, do świątyni Zwiastowania". Tam wymodliłam Miłkę. Już w samolocie było mi niedobrze, w domu zrobiłam testy i oszalałam. Nie chciałam mówić Jackowi przez telefon. Mamy taki rytuał: Jacek wraca do domu, a ja z Sarną tańczę, biorę ją za łapy i wygłupiamy się. Tego dnia powiedziałam: "Dziś tańczymy dla ciebie we trzy. Albo we troje". Miła. Jacek wymyślił to imię. Mała szatynka z wielkimi niebieskimi oczami. - Miała dwa miesiące, a ja woziłam ją w przyczepie po Polsce w czasie zdjęć do Rancza - mówi Ilona. - Miłka przejęła nasz styl bycia - dodaje Jacek. - Czasem, zamiast rozmawiać, śpiewamy do siebie piosenki. Takie debilno-absurdalne, wymyślone na poczekaniu. I Miła śpiewa z nami. Po swojemu. To dla Milki chcieli wynieść się z Warszawy. Znaleźli apartament w Wilanowie. I choć cena znacznie przewyższała ich budżet, zrobili wszystko, żeby go kupić. Udało się.

- W Warszawie byliśmy zabetonowani - mówi Ilona. - A tu? Sielanka. Spokój. I przestrzeń.

Za oknem strzeliste topole. Wczesnym wieczorem słychać kumkające żaby. W środku nowocześnie, ale i trochę przedwojennie. Ściany w szarym kolorze, współczesna czekoladowa sofa, a obok biurko art deco. Płyty winylowe. Przewodniki. Na ścianach zdjęcie Miłki chwilę po narodzinach, portret Boba Marleya, plakat Ostatniego tanga w Paryżu i obrazy. Zamiast słomkowych kapeluszy, hamaków czy masek Ilona i Jacek z podróży przywożą malarstwo.

Z Wioch, Portugalii, Urugwaju, Izraela, Malezji.

- Ilona wszystko poświęciłaby dla podróży - uważa Jacek.

- Ja najchętniej nigdzie bym się nie ruszał, ale moja żona wie, jak mnie podejść. "O, zobacz, jaki piękny widok", pokazuje zdjęcie w gazecie. "Mhm", mówię bez zainteresowania. Dwa dni później: "Jesteśmy tacy przemęczeni. Powinniśmy gdzieś wyjechać". "No", odpowiadam. A następnego dnia Ilona kładzie na stole bilety lotnicze. I Jacek leci. Choć wolałby cywilizowaną Europę, jedzie do Azji, ląduje w domku na palach nad Morzem Chińskim, gdzieś na pustej plaży. - Wielkie komary nie dają mi żyć - śmieje się.

- A Ilonę ciągnie do dziczy, buszu, robali. Teraz w Milce mam sprzymierzeńca - mówi Jacek.

- Silą rzeczy dżunglę musimy zamienić na bardziej bezpieczne miejsca, przynajmniej na razie.

- Żebyś się nie zdziwił - wchodzi mu w słowo Ilona.

CO JEST WAŻNE

Telefon. Ilona raz po raz wychodzi na taras, bo tam jest najlepszy zasięg. Dzwoni agentka, żeby umówić ją z reżyserem nowego filmu (ustala datę), producenci szamponu, żeby wystąpiła w reklamie (odmawia), kierownik produkcji z telewizji (przekłada rozmowę na jutro). Rola Lucy okazała się trampoliną do kariery. Wiele zmieniła w życiu Ilony. Kiedyś to ona dzwoniła do agenta z pytaniem: "Gdzie jest casting?". Teraz omija ten etap. Reżyserzy zapraszają ją na rozmowy, pierwszy raz w życiu może przebierać w propozycjach, których przychodzi coraz więcej. Przyjaciółka od tygodnia wyciąga Ilonę na babski wyjazd do Barcelony. Ilona chętnie by pojechała, ale nie wie, czy to się uda. Na wszelki wypadek zarezerwowała jednak bilety. - Muszę być na miejscu. Tyle się dzieje w pracy - mówi. Od rana z nerwów boli ją - brzuch: czeka na telefon w sprawie dużej roli w filmie fabularnym.

- Nie myśl o tym, samo przyjdzie - przekonuje żonę Jacek. Wraz z rosnącą popularnością Ilona ma coraz większy dystans do własnego sukcesu. - Ludzie zawsze nudzą się aktorami, znudzą się i mną. Tak za trzy lata - uważa.

- Pełno jest znakomitych aktorek, które nagle znalazły się w niełasce. Wciąż słyszy: "Ta to już jest passę. A ta? Nie, znudziła się". - Ja też pewnie za parę lat będę niemodna. Trudno. Dlatego teraz uważnie dobieram propozycje, nie wezmę wszystkiego - mówi. - Zresztą żeby pogodzić wszystkie proponowane role, musiałabym pracować w nocy. Tylko że nie to jest dla mnie najważniejsze. Owszem, ważne, ale nie darowałabym sobie, gdybym z powodu pracy przegapiła na przykład pierwsze kroki Miły, jej pierwsze słowa. Aktorstwo? Tak, ale przede wszystkim chcę być mamą. Kobietą, żoną w takim włoskim stylu. Przy stole z rodzicami, dziadkami, dzieciakami, zwierzętami. Na pewno nie podporządkuję życia karierze. Nie muszę być aktorką za wszelką cenę.

PRYWATNIE NIE DZISIEJSZA

Tak mówią o Ilonie przyjaciółki. Dynamiczna Lucy z serialu w prawdziwym życiu jest trochę zdystansowana, nieśmiała, zatopiona we własnym świecie. Tak jak jej mąż Jacek Borcuch, który sprawił, że Ilona zwolniła, i pokazał jej, że można spędzić pół dnia na tarasie z książką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji