Artykuły

Pozory mylą

"Galgenberg" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - Kultura.

"Galgenbergiem" wg fragmentów sztuk Michela de Ghelderode w Teatrze Słowackiego w Krakowie Agata Duda-Gracz zaprasza nas w świat, który udaje ni to średniowieczny, ni to współczesny przytułek dla szaleńców.

Alegoryczne i quasi-misteryjne widowiska Agaty Dudy-Gracz aż się proszą o wprowadzenie w postaci stylizowanej przypowieści. Oto pewnego dnia zdumiony i utrudzony wędrówką podróżnik spotyka w leśnej głuszy piękną kobietę, która z umorusaną buzią uwija się na maleńkiej polance, budując z pni drzew gustowny model katedry Notre Damę - Przepraszam, ale na co ci tu dom boży, moja pani? - pyta podróżnik. - Zwierzątkom jak św. Franciszek chcesz głosić dobrą nowinę? - Zwiodły cię zmysły, wesoły wędrowcze - rzecze panna. - Po pierwsze to nie żaden kościół, tylko spalarnia śmieci, po drugie Boga nie ma, po trzecie zwierzątkom zaraz łebki się pourywa, a po ostatnie wreszcie, zapamiętaj sobie bucu, mam na imię Zenek. Zwodzą nas jak zawsze pozory, oj zwodzą. Siedzimy sobie grzecznie w ślepej kiszce czasu zapełnionej ludzkimi odpadkami, a przecież jest to widownia Teatru Słowackiego. Mamy rok pański 1474, a może 2007. Ciemnogród jak zawsze. Głos za ściany streszcza historię zbudowanego na scenie obiektu, proponuje trasy zwiedzania. Mimowolnie rozdziawiając gębę, delektujemy się rozmachem plastycznej instalacji: tu kura, tu manekin, tam całe mnóstwo sztucznych pajęczyn... Palec nie może się powstrzymać przed pokazywaniem cudacznych obiektów. Głowa jednak za palcem nie podąża. Choć reżyserka zadała sobie trud zderzenia wizji a la Bosch i Breughel z naszą Polską religijną codziennością. Choć szóstka bohaterów spektaklu - czterech starców, kurwa i mistrz - daremnie usiłuje uchronić się przed kostuchą, która chodzi po świecie i zabiera drani na tamten świat. W kilku retrospekcjach poznajemy losy uwięzionych w przytułku ludzi, widzimy sceny z ich świata. Raz drwiące, raz wulgarne, raz gorzkie. Wykreowana rzeczywistość ma jednocześnie się podobać i przerażać. Już w tym założeniu tkwi jakiś nierozwiązywalny konflikt interesów przedstawienia. Z jednej strony jest próba opisania naszej polskiej dewocji i eschatologicznego zakłamania, z drugiej manifestacyjna niedzisiejszość, widoczna choćby w scenograficznych inspiracjach, które Duda-Gracz znajduje w głębokich łatach 50. minionego stulecia. Pół biedy, gdyby umiała wte tracące myszką, przegadane struktury tchnąć nowe życie. Między lepszymi lub gorszymi scenami spektaklu widać jednak dziury jak w szwajcarskim serze, puste zagłuszanie jęku nieogranej przestrzeni, której szóstka aktorów nie potrafi wypełnić sobą. Raz po raz siada rytm przedstawienia. I co z tego, że trafiają się piękne obrazy, jak ostatnia scena, w której na stos trupów sypie się piasek z nieba? Że Tomasz Międzik przejmująco mówi monolog Mistrza w tej lepszej z dwóch uwertur do spektaklu? Że wciąga nas w finałowym epizodzie paradoks istnienia jego cudownie zmartwychwstałej córki (intrygująca Marta Konarska), która zna plugawe tajemnice jej najbliższych i dlatego musi umrzeć jeszcze raz z ręki ojca. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Duda-Gracz zafascynowana od lat teatrem Andrzeja Dziuka próbuje powtórzyć jego receptę na liryzm, metafizykę i drwinę pogodzone w jednym spektaklu. Jednak kolejny raz wizja świata wykreowana przez reżyserkę okazuje się niewiarygodna. Jakby wszystko, co oglądamy, było wykalkulowane, bezpieczne dla widza i aktora. Dlatego mimo szlachetnych intencji "Galgenberg" nie jest widowiskiem drapieżnym intelektualnie ani dojmująco współczesnym, ani oszałamiająco bluźnierczym. Nawet metafizyka jakaś podejrzana. Dudę-Gracz dopada przekleństwo ładnego obrazka, dopieszczona estetyka zabija emocje scenicznego bluźnierstwa. Wedle zamieszczonej w programie dyrektorskiej recenzji twórczości młodej reżyserki teatr Agaty Dudy-Gracz, "spadkobierczyni Szajny i Kantora, penetruje przestrzeń między sacrum i profanum". Zgoda, brawo. Problem jednak w tym, jakie to sacrum i jakie to profanum jest. A jest tym razem - nieprawdziwe.

P.S. Redaktorów programu do przedstawienia informuję, że wykorzystana w jednej ze scen piosenka grupy Noir Desir nosi tytuł "Le vent nous portera", czyli "Uniesie nas wiatr", a nie "L'enfant roi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji