Artykuły

Pietkiewicz w operze, czyli stracony sezon

Wiwaty na część Wiedeńskich Filharmoników w Operze Narodowej to szampańska zabawa na zakończenie straconego sezonu. Co wydarzyło się od września 2006 r. w gmachu przy placu Teatralnym? Nieciekawe inscenizacje, odgrzewane produkcje sprzed lat, deficyt pięknych głosów - pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Wiedeńscy Filharmonicy to jedna z najlepszych orkiestr świata. Po raz ostatni grała w Polsce jesienią 2006 roku w bazylice Najświętszego Serca Jezusa na warszawskiej Pradze w ramach festiwalu Muzyczna Praga, którego dyrektorem był Janusz Pietkiewicz. Teraz, idąc jego śladem, wystąpiła w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej pod batu tą Riccarda Mutiego. Gdyby tylko cały sezon w Operze był taki jak koncerty wiedeńczyków...

Krótka rekapitulacja zdarzeń. Przed rokiem Kazimierz M. Ujazdowski, minister kultury i dziedzictwa narodowego, akceptując plan artystyczny dyrektorów Mariusza Trelińskiego i Kazimierza Korda, mianował dyrektorem naczelnym Janusza Pietkiewicza, wiedząc, że oznacza to odejście duetu, któremu sprzyjał (a przynajmniej sprawiał wrażenie, że sprzyja). Kuriozalna decyzja wywołała konsternację - Treliński i Kord nie mieli szans na rozwinięcie skrzydeł i doprowadzenie rozpoczętej w 2005 roku reformy artystycznej teatru do końca, ich następca zaś nie miał czasu, by cokolwiek przygotować. Powstał pat, którego wynikiem był zakończony właśnie sezon.

O Operze Narodowej w ciągu ostatnich miesięcy mówiło się niewiele, a jeśli już, to źle. Nic dziwnego: spektakle zafundowane przez nową dyrekcję zepchnęły naszą pierwszą scenę na margines życia muzycznego, nie tylko w Polsce. W efekcie mamy prowincjonalny teatr za gigantyczne państwowe pieniądze. A plany były łakome: "Kopciuszek" Rossiniego w reżyserii Keitha Warnera, "Orfeusz i Eurydyka" Glucka w reż. Trelińskiego (ponoć premierę przełożono ostatecznie na grudzień 2008 roku), kolejne spektakle w cyklu "Terytoria", m.in. "Luci mie traditrici" Sciarrina i premiera długo wyczekiwanej opery Pawła Szymańskiego "Qudsja Zaher" (wg ostatnich informacji dyrekcja "nie rezygnuje" ze współczesnych tytułów, tylko "poszukuje" możliwości ich wystawienia...). Rozmawiano z Placidem Domingiem, Kentem Nagano, Markiem Minkowskim (z tym ostatnim negocjacje wciąż trwają, ostatnio stanęło na Musorgskim).

Nową dyrekcję - Janusz Pietkiewicz był już dyrektorem generalnym Teatru Narodowego w łatach 1996-98, Ryszard Karczykowski pełnił funkcję dyrektora artystycznego Opery Krakowskiej - stać było na powtórki. "Iwona, księżniczka Burgunda" Krauzego - inscenizacja przygotowana z inicjatywy stołecznego Biura Teatru i Muzyki, którym Pietkiewicz kierował za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego - została wybuczana już podczas premiery na Warszawskiej Jesieni w 2006 roku. Ale na deski Opery Narodowej i tak trafiła. Spektakl dla dzieci "W krainie czarodziejskiego fletu" na podstawie opery Mozarta (z librettem w opracowaniu dyrektora Karczykowskiego) "chodził"już i w Szczecinie, i w warszawskiej Romie. Kiczowaty "Cyrulik sewilski" Rossiniego w reżyserii Hiszpana Jose Carlosa Plazy [na zdjęciu scena ze spektaklu] przyjechał z Florencji, gdzie po raz pierwszy pokazano go w 1994 roku. A wszystko to, używając retoryki Pietkiewicza, premiery lub w przypadku odgrzewanych ramoli - "premiery wznowień".

Trudno, z gustem się nie dyskutuje. Dramatyczne jest jednak to, że w ciągu ostatnich miesięcy Teatr Wielki - Opera Narodowa nie stworzył żadnej spójnej polityki artystycznej i repertuarowej. Co jest priorytetem? Co zostanie wystawione w najbliższym sezonie? Kogo posłuchamy? Repertuar na stronach internetowych kończy się w czerwcu. Nie można niczego zaplanować, nie można rezerwować biletów - co jest standardem w innych teatrach operowych, także w Polsce, w Warszawie nie istnieje. Jak dotąd wiadomo tyle, że 27 października Janusz Józefowicz wyreżyseruje "Zabobon, czyli Krakowiaków i Górali" Karola Kuipińskiego. Pietkiewicz nie stworzył nawet zespołu śpiewaków broniącego jego wizji opery, w której dominuje "piękny śpiew", a nie "barbarzyńscy" reżyserzy. Tajemnicą poliszynela jest rozbijający zespół konflikt w balecie (oficjalnie oczywiście artyści nie odchodzą, tylko biorą urlopy).

Pietkiewicz, obejmując dyrekcję, zanegował plany Trelińskiego i Korda. Miał do tego prawo. Problem w tym, że nie zaproponował niczego w zamian. W budynku przy pl. Teatralnym trwa marazm. Minister Ujazdowski, mianując w trybie pilnym Pietkiewicza, w myśl - jak sądzę - politycznych interesów (bo artystyczne trudno mi odnaleźć) zapomniał, że standardy światowe w przypadku obsadzania tak poważnych instytucji są inne. Gerard Morder, szef Opery Paryskiej, już wie, że od 2009 roku obejmie fotel dyrektora generalnego i artystycznego New York City Opera. Na jego miejsce w Paryżu już szykuje się Nicolas Joel, wciąż szef Theatre du Capitole w Tuluzie, który ma ponad dwa lata na przygotowanie swego pierwszego paryskiego sezonu. Może warto pójść tym tropem i już teraz mianować, z minimalnym rocznym wyprzedzeniem, kolejną dyrekcję, chociażby od sezonu 2008/09? Bo co do tego, że kolejne miesiące w Operze Narodowej będą zmarnowane, nie mam złudzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji