Artykuły

Życie jako przydługa anegdota

- Mnie już nic nie zdziwi. Nawet jak się człowiek zachowuje przyzwoicie. Kiedy "Fortynbrasa" wystawiano w oblężonym Sarajewie, reżyser spytał mnie, czy tarczy i mieczy nie dałoby się zamienić na konkretną serbską broń - z pisarzem i dramaturgiem Januszem Głowackim [na zdjęciu] rozmawia Bartosz Marzec z Rzeczpospolitej.

Bartosz Marzec: Właśnie ukazał się tom pańskich sztuk "5 i 1/2". Kazimierz Kutz powiedział kiedyś, że pozuje pan na supermana, ale delikatny pan jest jak nastolatka. Jak pan tę delikatność chroni? Janusz Głowacki: - Moją wrażliwość pielęgnują i codziennie podlewają chamstwo, zidiocenie, kurewstwo i hipokryzja. A co z tego wyniknie, to na początku pisania niekoniecznie się zawsze wie. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do domu poprawczego dla nieletnich dziewcząt w Falenicy, trafiłem na lekcję rosyjskiego. Nauczyciel przekonywał: "Uczcie się. Znajomość języków obcych, a zwłaszcza rosyjskiego poszerza wyobraźnię, pozwala zrozumieć inne kultury, ułatwia podróżowanie. Korzystajcie z tej szansy. Wiele dzieci jest jej pozbawionych". A w oknie były kraty. O - pomyślałem - to brzmi obiecująco! Tak się zaczął układać "Kopciuch".

Dziś najważniejszymi tematami są strach oraz zagubienie w świecie pozornych wartości.

- Jak zawsze. Świat idzie naprzód ze strachem i kłamstwem pod rękę. Strachu jest dużo w "Kopciuchu", a jeszcze więcej w "Czwartej siostrze". W czasie wielkiej bitwy czołgów w Groznym podobno rzeczywiście rosyjscy oficerowie zawyżyli straty. A nadwyżkę sprzedali islamskim bojownikom, którzy mieli pieniądze, m.in. z narkotyków. To mi weszło do sztuki, plus manipulacja mediów i marzenia o jakim takim szczęściu. Natomiast totalnym zidioceniem świata zająłem się w "Ostatnim cieciu".

Dlaczego nie chciał pan z tego zrobić sztuki?

- Wyznaję niemodny pogląd, że dla teatru należy pisać wtedy, jeżeli rzecz nadaje się na scenę.

Podobno szykuje pan teraz powieść. Jaka jest różnica w pracy nad tekstem sztuki i prozy?

- Jest różnica. Powieść zostawia pełno miejsca na wyobraźnię. A w teatrze wiadomo: siedzimy, słuchamy i się przyglądamy. Warto to wziąć pod uwagę, pisząc. Wszystko się dzieje na naszych oczach, nawet jeśli nic się nie dzieje i nikt nic nie mówi. Z tym że ja wolę, żeby mówił. Nie przepadam za spektaklem wizualnym od góry do dołu. Taką mam słabostkę.

Raczej pana nie interesują.

- Jestem pełen szacunku, ale wychodzę.

Mógłby pan stworzyć sztukę o fanatyzmie religijnym?

- Jak bym się urodził w Iranie czy Afganistanie, to bym pewnie głównie to miał w głowie. Ale urodziłem się gdzie indziej i odrzuca mnie od fanatyzmu. Inna sprawa, że to samo twierdzi większość fanatyków. Uważają się za umiarkowanych, a resztę za zboczonych. Ale poważnie, to ciekawa mi się wydaje sztuka o terroryzmie, pisana przez terrorystę, czyli od środka. A tak, to co? Na rozum i z boku, to o terroryzmie pisać chyba nie warto, bo wiadomo, co się napisze. Artykuł. Pełno tego lata po literaturze, scenie i ekranie.

Wyznaje pan zasadę Hemingwaya, że pisze się o tym, czego się doświadczyło?

- Bez przesady. Ale ogólnie łatwiej jest pisać o łowieniu ryb komuś, kto chociaż raz trzymał w ręku wędkę. O alkoholizmie komuś, kto ma z tym problem. Wspomniany Hemingway o jednym i drugim sporo wiedział. W Madrycie wszystkie bary zachęcają do wejście tabliczkami "W tym barze pił Ernest Hemingway". Tylko jeden reklamuje się napisem "Tutaj nigdy nie pił Ernest Hemingway".

A co z tekstem opowiedzianym z perspektywy ofiary? Był pan przecież świadkiem zamachu 11 września.

- Bardziej ciekawi mnie kat, który czuje się do bycia katem, no po prostu -zmuszony przez własne poczucie sprawiedliwości, przyzwoitości i innych wartości. Ofiary przerabiano na sto sposobów - i tragicznie, i heroicznie, i tragikomicznie. Nad ofiarami w Nowym Jorku i Iraku pochylał się i pochyla w Hollywoodtłum specjalistów.

Myślę, że gdyby porozmawiał pan z żołnierzami wracającymi z Afganistanu, mógłby pan usłyszeć coś świeżego.

- Najpierw to oni muszą wrócić. Widział pan rosyjski film "Dziewiąta kompania"? Nie jest za dobry, ale chwilami budzi grozę. Zwłaszcza jedna scena, kiedy w środku rosyjskiego obozu na skalistym pustkowiu pojawiają się jak duchy spod ziemi talibowie. Czyli, znają teren jak nikt, bo są u siebie. Bardziej by mnie ciekawił ich punkt widzenia. Na Manhattanie widziałem świetny film palestyńskiego reżysera Hany Abu-Assada podtytułem "Paradise Now". Kojarzył się trochę z "Popiołem i diamentem" Wajdy, i "Małą Apokalipsą" Konwickiego. Zaczynał się od tego, że do dwóch młodych Palestyńczyków przychodzą "duchowi przywódcy" i oświadczają, że spotkało ich wielkie wyróżnienie, dostali szansę zostania świętymi. Mają następnego dnia zdetonować się w autobusie w Tel Avivie. Akcja filmu - to ostatnia noc tych dwóch młodych chłopców. Pełna strachu i nadziei, rozpaczy i zwątpienia. Przy okazji coś niecoś można zrozumieć: oglądamy straszliwą nędzę palestyńską i prosperity Izraela. Raj po prostu. I mówi się sporo o drugim Raju. Tym, do którego na pewno, bez żadnych wątpliwości, natychmiast po śmierci pójdą zamachowcy. Facet wie, o czym robi film. Przejmująco obiektywna opowieść. W każdym razie podoba się na Manhattanie.

Pisząc takie sztuki jak "Fortynbras się upił", mierzył się pan z konkretną rzeczywistością, portretując w postaci zasiadającego na tronie trupa Leonida Breżniewa. Potem się okazało, że w tej postaci widzowie dopatrywali się m.in. Miloszevicia. Zadziwia pana autonomiczne życie tekstu po jego ukończeniu?

- Mnie już nic nie zdziwi. Nawet jak się człowiek zachowuje przyzwoicie. Kiedy "Fortynbrasa" wystawiano w oblężonym Sarajewie, reżyser spytał mnie, czy tarczy i mieczy nie dałoby się zamienić na konkretną serbską broń. Pomyślałem, że to może już lekka przesada. Ale nie wiem, co zrobili. Znam reżysera. Bardzo zdolny. Tak czy inaczej wynika z tego, że udało mi się uchwycić coś ogólnego.

Kiedyś powiedział pan, że lubi pisać na drugiej stronie już zapisanej kartki. W "Fortynbras się upił" czynił pan aluzje do Szekspira, w "Czwartej siostrze" do Czechowa, w "Antygonie w Nowym Jorku" do Sofoklesa. Kogo jeszcze chciałby pan wziąć na warsztat?

- Dobraczyńskiego.

Skoro już wywołał pan temat lektur szkolnych... "My sweet Raskolnikow" to wariacja na temat Dostojewskiego. Ostatnio słyszałem, że ten rosyjski prozaik strasznie się zdezaktualizował. Co pan ma na jego obronę?

- Absolutnie nic. Jak można kochać bliźniego, zwłaszcza obcego? Chyba, żeby był płci przeciwnej.

Pańska autobiograficzna proza "Z głowy" zbudowana jest na anegdocie. Jaka jest jej siła?

- "Z głowy" każda anegdota jest po coś, jest częścią fabuły. W anegdotach przegląda się czasem rzeczywistość tak, że lepiej się nie da. W jednym błysku mówią coś, co trzeba by opisywać i wyjaśniać na pięciu stronach. Najświętsze historie roją się od anegdot. Są ludzie, których całe życie jest zapamiętane dzięki jednej anegdocie. Zresztą, czy samo życie nie jest anegdotą? Najczęściej rozciągniętą i nieudaną?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji