Artykuły

Ni barszcz, ni grzybowa

"Chłopcy z Placu Broni" w reż. Michała Zadary w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Warto dziś - w dobie dewaluacji podstawowych wartości, relatywizacji życia, niwelacji granicy między dobrem i złem oraz wbijania ludziom do głów, że wszystko jest względne - przypomnieć sobie o znaczeniu takich "staroświeckich" pojęć, jak: godność, uczciwość, odwaga, honor, prawda, wierność sprawie i człowiekowi, przyjaźń całkowicie bezinteresowna. Warto, bo przecież na naszych oczach toczy się bitwa o ideowy kształt Europy, a zatem i o kształt teatru. Nie tylko estetyczny, ale przecież i ideowy. Teatr, jako najbardziej spektakularna spośród wszystkich sztuk, odgrywa w tej bitwie ważną rolę. Może propagować wartości, ale i antywartości. Może zawalczyć o godność człowieka, ale i odebrać mu ją, propagując wzorce, które de facto są antywzorcami. Toteż ważne jest, po jaką literaturę teatr sięga i co z niej wydobywa.

W powieści "Chłopcy z Placu Broni" węgierski autor Ferenc Molnar owe "staroświeckie" pojęcia wykłada prosto, zrozumiale i bez modnych dziś relatywistycznych zawijasów. Granica między tym, co pozytywne, a tym, co negatywne jest tu nadzwyczaj wyraźna. I choć powieść napisana została sto lat temu, to przecież wartości, które propaguje, się nie przedawniły. Są uniwersalne i w czasie, i w przestrzeni. Ale nawet tak klarowny program ideowy zawarty w powieści można wykorzystać w diametralnie różnym kierunku, na przykład w pewnym sensie w propagandzie ustroju PRL, jak to miało miejsce. Powieść Molnara była chętnie czytana przez dzieci i młodzież. Chłopcy identyfikowali się z postacią Nemeczka i - jak on - pragnęli dokonywać bohaterskich czynów. Fabuła jest prosta: oto drobnej postury chłopiec Ernest Nemeczek, syn ubogiego krawca, uczeń gimnazjum, należy wraz z innymi chłopcami do tajnego klasowego Związku Zbieraczy Kitu. Jego członkowie podbierają kit z okien i żują go, co w końcu zostaje odkryte przez nauczyciela. Ponadto Nemeczek należy do grupy chłopców, którzy mają w posiadaniu skwer, usytuowany między kamienicami plac nazywany Placem Broni, który jest ich miejscem zabaw. Ale tego placu muszą bronić, bo inna grupa chłopców, ich przeciwnicy, zwani Czerwonymi Koszulami, pragną go przejąć. Raz po raz więc odbywają się podchody, walki, wykradanie sztandarów (każde ugrupowanie ma - dzisiaj powiedzielibyśmy - swoje "logo"). Nemeczek jest jedynym szeregowcem w grupie zorganizowanej niemal na kształt armii. Pozostali chłopcy mają tytuły oficerów, zatem Nemeczek musi wypełniać ich rozkazy. Jest wśród nich najmniej sprawny fizycznie i marzy o tym, by dokonać czynu bohaterskiego, który awansuje go na oficera. I tak robi, wbrew swoim warunkom wykazuje się nadzwyczajną odwagą, ale cena, jaką za to płaci, jest największa. Śmierć Nemeczka wyciskała łzy czytelnikom. Jego uczciwość, prawdomówność, wierność przyjaźni to znakomity wzór postawy wobec życia. W każdym wieku. Dobrze, że Teatr Narodowy sięgnął do powieści Molnara, tylko że adaptator i reżyser spektaklu Michał Zadara nawrzucał za dużo grzybów do jednego barszczu. I wyszedł z tego ni to barszcz, ni to zupa grzybowa. Na scenie Teatru Małego oglądamy próbę przedstawienia. Usytuowana na scenie inspicjentka rozpoczyna próbę spektaklu, upewniwszy się, że aktorzy są już gotowi. A my, widzowie, jesteśmy tu chyba w roli podglądaczy, ale takich, o których obecności wiedzą aktorzy, albowiem od czasu do czasu zwracają się ku nam, uśmiechają się do nas, jakby szukali aprobaty dla tego, co robią i mówią. Można powiedzieć, że jesteśmy na próbie generalnej. Ale oto niespodzianka: po pierwszej scenie, w której Marek Barbasiewicz pojawił się jako sprzedawca chałwy gimnazjalistom z powieści Molnara, dokonała się nagła zmiana czasu, chyba nawet o sto lat. Bo oto obsada aktorska spektaklu w osobach: Marka Barbasiewicza, Andrzeja Blumenfelda, Emiliana Kamińskiego, Waldemara Kownackiego, Macieja Kozłowskiego, Henryka Talara, Krzysztofa Wakulińskiego, siada naprzeciw nas, czyli "telewizyjnie", i aktorzy zaczynają snuć wspomnienia, ale nie tyczące chłopięcych lat z powieści Molnara, tylko swoich związków z Teatrem Małym w okresie, kiedy ta scena rozpoczynała swoją działalność, czyli sprzed ponad trzydziestu lat. Przywoływana jest anegdota o Irenie Eichlerównie, przypominane są postaci techniczne teatru, sytuacja z balkonem i Adamem Hanuszkiewiczem i wiele, wiele innych. Aktorzy "grają" swoimi prawdziwymi życiorysami artystycznymi, przypominają spektakle, w których występowali na tej scenie i świetnie się przy tym bawią. My mniej, bo główkujemy, o co tutaj chodzi, no i gdzie ten Molnar, wszak na afiszu napisano "Chłopcy z Placu Broni".

No, ale aktorzy są w swoim żywiole, nie dadzą się zbić z tropu, zresztą doskonale im te wspominki idą. Przy czym pamiętają nie tylko o sobie, ale i o innych, którzy niegdyś na tej scenie występowali, jak na przykład Jacek Kaczmarski. Żeby nie być gołosłownym, Emilian Kamiński, akompaniując sobie na gitarze, przypomina słynną piosenkę Kaczmarskiego "Co się stało z naszą klasą". A skoro mowa o klasie, to czas na Molnara i pojawia się na scenie Nemeczek. Znakomity w tej roli Wojciech Solarz gra tak, jakby autor napisał tę postać specjalnie dla niego. Wspaniale wydobywa całą gamę przeżyć wewnętrznych chłopca, jego zróżnicowane stany emocjonalne, gdzie obok radości - jakże naturalnie i szczerze wyrażonej tańcem czardasza - jest smutek wynikający z kompleksu niedowartościowania (wciąż jest tylko szeregowcem, choć tak bardzo się stara i jest lojalny), gdzie obok strachu jest też akt nadzwyczajnej odwagi. Nie udała się tylko śmierć Nemeczka, ale to już wina wyłącznie reżysera, który tę ważną scenę sprowadził do taniego melodramatycznego akcentu. Potem już tylko prawdziwe zdjęcia z chłopięcych lat oglądane z podkładem piosenki "Niech żyje bal".

Trudno o bardziej łopatologiczną metaforę w tym miejscu. Wcześniej też reżyser zastosował metaforę, uderzając w wysokie tony, a mianowicie po przegranej bitwie kitowców z Czerwonymi Koszulami nagle z głośników rozległa się słynna aria z opery Verdiego "Nabucco". Tyle grzybów w jednym małym barszczu. Upstrzonym barszczu. Na szczęście aktorsko - bez zarzutu. Za to reżysersko - nieprzemyślany, jakby robiony w pośpiechu.

Zdjęcie z próby "Chłopców z Palcu Broni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji