Artykuły

Zawróceni z drogi

"Chłopcy z Placu Broni" w reż. Michała Zadary w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy.

Jeśli spektakl Michała Zadary jest jedną z ostatnich premier Teatru Małego, to godnie otwiera końcowy etap w historii tej zasłużonej sceny.

Zwykle wymienia się ich po przecinku - Kleczewska, Klata, Zadara. Najdotkliwiej dające się polskiemu teatrowi we znaki trio. Jednak nowe przedstawienie Michała Zadary budzi nadzieję, że przynajmniej jedno z nich poszło w końcu po rozum do głowy i jest w stanie stworzyć sensowny, dający do myślenia, dobrze skomponowany spektakl.

Delikatesy górą

"Chłopcy z Placu Broni" w reżyserii Zadary przynoszą sporo ulgi po kolejnym mulistym sezonie teatralnym. To spektakl krótki, wartki, świetnie zagrany i wzruszający. Trudno przypomnieć sobie, o którym z przedstawień ostatnich miesięcy można było tak napisać.

A przy tym "Chłopcy..." obmyśleni są tak, by stać się ukłonem w stronę Teatru Małego, który po 35 latach istnienia ma zostać zamknięty. Scena ta, wraz ze zlikwidowanym już kinem Relax, należy bowiem do kompleksu sprzedanego przez Max Film firmie Alma Market S.A. W miejscu kina i teatru warszawiacy będą więc mieli niebawem nowe delikatesy. Mały działać ma do końca 2008 roku.

Wchodzący na scenę aktorzy, ku zaskoczeniu widzów, zamiast odgrywać dramatyczne losy dzieciaków z powieści Ferenca Molnara, opowiadają o początkach Małego. Maciej Kozłowski, Andrzej Blumenfeld, Emilian Kamiński, Marek Barbasiewicz, Krzysztof Wakuliński, Waldemar Kownacki wspominają swoje pierwsze kroki stawiane na tej scenie, spektakle, jakie sami tu oglądali, recital Jacka Kaczmarskiego, łydkę Ireny Eichlerówny w "Zabawach w koty", technicznego, który oddał temu teatrowi pół życia.

To oni są chłopcami - którzy po latach na chwilę zawracają z długiej drogi - i ten, co swoje wypił, ten, co się rozwiódł, i ten, co wciąż marzy o swoim teatrze. Ich występ w roli chłopaków z Placu Broni daje znakomitą klamrę - temu miejscu i każdemu z aktorów osobno.

Radosny czardasz

Opowieść o dwóch dziecięcych bandach walczących z honorem o plac do zabawy zaczyna się od wejścia Nemeczka, tragicznego bohatera książki Molnara. To znakomity pomysł obsadowy: starzy aktorzy jako ci, co wspominają, i młody, chłopięcy Wojciech Solarz jako ten, który nie dożył ich wieku.

Rolą Nemeczka Solarz potwierdza to, co było już do przewidzenia, gdy na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych w 2002 roku odbierał nagrodę za Podszewkę w "Śnie nocy letniej" - że jest jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia.

Przypominający z profilu Romana Polańskiego, bardzo naturalny, obdarzony vis comica i zdolny do tego, by wzruszać, jest najjaśniejszym punktem spektaklu Zadary.

Scena, w której jedyny w drużynie szeregowy - Nemeczek, tańczy czardasza z radości, że po raz pierwszy nie został wpisany za jakieś przewinienie do czarnej księgi Chłopców z Placu Broni, to jeden z najładniejszych momentów przedstawienia.

Solarz budzi też sympatię, lądując co chwila, z młodzieńczym poświęceniem, w wypełnionym wodą basenie - podczas gdy starsi aktorzy ledwie zanurzają rękę w wodzie, co też jest świetnie pomyślane - on jako Nemeczek, młody idealista, daje z siebie wszystko, oni - z siwymi głowami wychodzą z opresji suchą stopą.

Cynizm i swary

Spektakl Zadary, reżysera lubiącego konfrontować się z polską historią i współczesnością, nie jest tylko sentymentalną podróżą w czas dzieciństwa. Jest też subtelnym, ale wyraźnym komentarzem do naszej rzeczywistości, w której małostkowe spory, cynizm, próżność i podrażniona ambicja przysłaniają wyższe cele.

W "Chłopcach..." wiele jest scen, które przywodzą na myśl migawki z telewizyjnych wiadomości, pokazujące niemoc na każdym poziomie - swarliwych sąsiadów, skłóconych samorządowców, zaciętych polityków z najwyższej półki. Przekaz Zadary daleki jednak jest od taniej publicystyki, jaką serwują zwykle młodzi, zaangażowani w teatr polityczny reżyserzy.

Bezą w widza

Są, niestety, w tym zgrabnie pomyślanym, ciekawym przedstawieniu elementy, które je osłabiają. Zadara zbyt mocno bowiem docisnął pedał ckliwości, wplatając do spektaklu piosenki - "Naszą klasę" Jacka Kaczmarskiego i "Niech żyje bal", utwór, którym puentuje swoją opowieść.

Na ekranie pojawiają się zdjęcia z dzieciństwa aktorów, jeszcze jeden nostalgiczny element spektaklu, którego dosłodzenie popularną piosenką Maryli Rodowicz jest jak wepchanie widzowi do gardła wielkiej bezy. Podobną "cofkę" wywołuje Emilian Kamiński śpiewający Kaczmarskiego. Choć to ukłon także wobec zmarłego niedawno barda, który w Małym występował, to jednak w przedstawieniu utwór ten brzmi sztucznie i nachalnie.

Niech tylko jednak na scenie pojawi się Nemeczek, a wszystkie grzechy są Zadarze zapomniane. Byle w przyszłości nie psuł już więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji