Artykuły

Utwierdziłam się, że jestem na właściwym miejscu

- Teatr Telewizji jest miejscem, gdzie powstają rzeczy ambitne, tworzone przez świetnych twórców, grane przez najlepszych aktorów. Te przedstawienia są nie tylko znakomite artystycznie, ale i tematyka, jaką podejmują, jest ważna i ogromnie interesująca dla widzów w różnym wieku - mówi HALINA ŁABONARSKA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Z wybitną aktorką Haliną Łabonarską, laureatką Grand Prix, rozmawia Temida Stankiewicz-Podhorecka

Kilka dni temu zakończyła się siódma już edycja Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry - Sopot 2007". Trzeba powiedzieć, że szczęśliwy dla Pani jest ten sopocki festiwal. Dwa lata temu jego jury przyznało Pani główną nagrodę kobiecą za rolę nauczycielki w przedstawieniu TV "Klucz", a teraz otrzymała Pani najwyższą nagrodę festiwalu, czyli Grand Prix, za rolę żony w spektaklu "Norymberga". To właśnie to przedstawienie okazało się zwycięzcą festiwalu. Nagrodzeni zostali: autor sztuki Wojciech Tomczyk, reżyser Waldemar Krzystek i troje aktorów - Janusz Gajos, Dominika Ostałowska i Pani. Każdy z Państwa otrzymał swoje imienne Grand Prix. Z pewnością cieszy się Pani z tej wspaniałej, jakże prestiżowej nagrody.

- Bardzo. Prócz tego, że jest to dla mnie zaszczyt w sensie artystycznym, to nagroda ta w sposób szczególny jest dla mnie ważna, bo stanowi taki osobisty akcent. Pochodzę z Trójmiasta, jestem gdańszczanką. Tam się urodziłam, wychowałam. Mam wiele sentymentu do miejsc, w których wzrastałam, gdzie się uczyłam. Mam tam wielu przyjaciół, którzy śledzą moje losy, a przede wszystkim rodzinę, mamę i dwóch braci. Dlatego zawsze wracam tam z wielką miłością.

Jak "Norymberga" została przyjęta przez publiczność?

- Znakomicie i jednoznacznie. Na sukces tego przedstawienia, jak napisano, złożyło się kilka bardzo istotnych elementów, które zostały zauważone i przez jury, i przez publiczność. Ten doskonały tekst ukazał, jak ważna dziś dla Polaków jest wiedza o naszej najnowszej historii, o tragicznych wydarzeniach i przestępczym działaniu systemu komunistycznego. Te wstrząsające fakty skrywane były przez całe lata PRL i dotąd nie są jeszcze rozliczone. Autor sztuki Wojciech Tomczyk ukazał tę bolesną rzeczywistość czasów PRL. Wprawdzie główny bohater nie jest konkretną historyczną postacią, jak na przykład rotmistrz Pilecki, ale w jego losie można odnaleźć wiele innych osób wysługujących się reżymowi. Autor, korzystając z dokumentów, stworzył w swojej sztuce rzeczywistość, która dopiero dziś jest odkrywana i o której wiemy, że taka była. Zwłaszcza starsze pokolenie pamięta przecież tamte czasy. Przyjęcie tego przedstawienia pokazało, że dziś jest zapotrzebowanie na tego typu sztuki. Przedstawienie zawdzięcza swój sukces także reżyserowi Waldemarowi Krzystkowi. To niezwykle profesjonalna reżyseria, a zarazem bardzo dyskretna. Taka, która nie wypaczyła istoty problemu. Nie ma tu tak popularnego dziś zarozumialstwa i pychy reżysera. Trzeci element sukcesu to aktorstwo. Wyrafinowane i jednocześnie bardzo subtelne.

Tak, nie ma tu żadnych ostrych form w środkach wyrazu, żadnej nadekspresji. Cała emocjonalna sfera zawiera się wewnątrz postaci.

- Dzięki temu aktorzy mogli wydobyć ze swoich bohaterów to, co w nich siedzi. No i udało się stworzyć klimat tej komunistycznej rzeczywistości, w której funkcjonowali tacy właśnie ludzie jak pułkownik ubek w naszym przedstawieniu, którzy decydowali o czyimś losie, a nawet o czyjejś śmierci. Dlatego, myślę, ten spektakl poruszył tak wielu ludzi.

No i ten problem kata i ofiary, który niejako uniwersalizuje sztukę. Tylko że ofiarami są tutaj osoby, które przeszły przez ręce pułkownika i jemu podobnych. A spośród trojga bohaterów występujących w "Norymberdze" żaden nie jest pozytywny. Nawet dziennikarka, która w pewnym sensie jest ofiarą, okazuje się sprzedajna. Wyjeżdża na stypendium załatwione jej przez pułkownika ubeka. Ale najbardziej zagadkową postacią jest tu grana przez Panią żona pułkownika. Równie niebezpieczna jak on, a może jeszcze bardziej. Nie możemy być pewni, że nie współpracowała ze służbami za plecami męża ubeka. Jest mentalnie kwintesencją reżymu.

- Starałam się pokazać strukturę osoby do gruntu skażonej, do dna przeżartej tym systemem. Ale zarazem niejednoznaczną, mroczną, jakby kontynuującą linię, którą prowadził jej mąż - pułkownik ubek. Było to dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie, bo zawsze byłam po drugiej stronie barykady, wśród tych, których ona nazywała "bandytami 'Solidarności'". I kiedy ona mówi do dziennikarki, że teraz, po śmierci męża, wyjeżdża do syna do Australii i zawiezie wnukom medale męża, by pokazać im, jak dobrym Polakiem i patriotą był ich dziadek, to jest to naprawdę przerażające. Jak można mówić o kimś takim, że jest patriotą! O kimś, kto zdradził, kto wysługiwał się reżymowi, kto przyczynił się do śmierci prawdziwych bohaterów, patriotów!

Doskonale poprowadzona przez Panią rola stanowi w finale przerażającą pointę. Mściwy i groźny wyraz twarzy Pani bohaterki zdaje się mówić: "Ja wam jeszcze pokażę, mój czas jeszcze się nie skończył". To wstrząsające, zwłaszcza w kontekście tego, jakie trudności napotyka dziś lustracja i jak jej przeciwnicy walczą, by do niej nie doszło. Przypomina to walkę na śmierć i życie. "Norymberga", prócz wspaniałych walorów artystycznych, wpisuje się w ten czas i nabiera cech bolesnej aktualności.

- Tak jak kilka innych znakomitych spektakli prezentowanych na tym festiwalu. Bo właśnie te przedstawienia pokazują z jednej strony oprawców, katów komunistycznych, z drugiej - prawdziwych bohaterów, których oni wykańczali. Jak na przykład rotmistrz Witold Pilecki w doskonałym przedstawieniu "Śmierć rotmistrza Pileckiego" Ryszarda Bugajskiego ze znakomitą rolą Marka Probosza czy bohaterska Danuta Siedzikówna, osiemnastoletnia łączniczka AK o pseudonimie "Inka", na której dokonano mordu sądowego, co pokazuje świetny spektakl "Inka 1946". By poprzestać choćby na tych przykładach.

Czy nie uważa Pani, że takie przedstawienia, oparte na rzetelnych dokumentach, często pochodzących z tak wiarygodnego źródła jak Instytut Pamięci Narodowej, spektakle odkłamujące historię, jak właśnie "Norymberga", "Śmierć rotmistrza Pileckiego" czy "Inka 1946", powinny być umieszczone w obowiązkowej liście lektur? Zwłaszcza że dziś zdewaluowały się takie pojęcia jak miłość do Ojczyzny, patriotyzm, honor.

- Uważam, że takie przedstawienia są bardzo potrzebne nie tylko edukacyjnie. Dla młodych ludzi może to być niebywały wzorzec pięknych, prawdziwie szlachetnych postaw, gdzie nie ma mowy o jakimś koniunkturalizmie, wyrachowaniu. Te spektakle pokazują, jak bardzo można oddać się ważnej, nadrzędnej dla Polski sprawie, jak można służyć Ojczyźnie, co to znaczy być patriotą, co to znaczy oddać życie za Ojczyznę. I zrobić to bez lęku. Nawet mimo tak młodego wieku.

Czym dla Pani, jako człowieka teatru, był ten festiwal?

- Teraz widzę, jak bardzo było mi potrzebne to spotkanie w Sopocie. Zobaczyłam, że Teatr Telewizji jest miejscem, gdzie powstają rzeczy ambitne, tworzone przez świetnych twórców, grane przez najlepszych aktorów. Te przedstawienia są nie tylko znakomite artystycznie, ale i tematyka, jaką podejmują, jest ważna i ogromnie interesująca dla widzów w różnym wieku. Po pokazach spektakli odbywały się spotkania, dyskusje, w których uczestniczyli i starsi, i młodzież. I było to uczestnictwo aktywne, ci młodzi odważnie zabierali głos, przedstawiali swoje opinie, zadawali pytania. To jeszcze jeden dowód na to, że na taki teatr jest dziś zapotrzebowanie. To wszystko napełniło mnie nadzieją. Z Sopotu do Warszawy wracałam pełna dobrych myśli, że musi przecież z tego wyniknąć coś konstruktywnego, pożytecznego. Obejrzałam w Sopocie wiele znakomitych, zaangażowanych przedstawień. Doświadczyłam pięknych przeżyć artystycznych jako widz. Wiem na pewno, że Teatr Telewizji jest obecnie bardzo ważną częścią naszego całego życia teatralnego. Tak wysoki poziom artystyczny wielu, bardzo wielu przedstawień dobrze rokuje. Bo to i znakomita reżyseria, i dobre aktorstwo, i świetne teksty. A były tu spektakle nie tylko wywodzące się z dokumentu i prezentowane w ramach nowej redakcji Scena Faktu, ale także rzeczy psychologiczne, obyczajowe, różne. Poprzeczka ustawiona była wysoko. Każdy spektakl wnosił swoją poetykę.

A jak z nurtem brutalistycznym wypełniającym dziś większość naszych scen?

- Nie. Nie było tu rzeczy ani banalnych, ani niepotrzebnych, a tym bardziej ordynarnych czy wulgarnych. To nie ten poziom. Na festiwalu panował klimat takiego święta artystów. Miało się poczucie, że tutaj spotkali się artyści, dla których ważne jest to, co chcą powiedzieć przez sztukę, a w tym wypadku - przez Teatr Telewizji. Utwierdziłam się w przekonaniu, że wiem, czym dla mnie jest teatr i dlaczego z takim zaangażowaniem robię to, co robię, no i wiem, że jestem na właściwym miejscu.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji serdecznie gratuluję tej pięknej nagrody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji