Artykuły

Nieodwracalne

"Amok moja dziecinada" w reż. Ivo Wedrala w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku.

Thomas Freyer, Reżyseria: Teatr Nowy w Krakowie Parę pustych zdań, kilka zapamiętanych scen. A potem strzał, smagnięcie po twarzy albo brzytwa uśmiechniętej nienawiści. To nie jest film. W krakowskim Teatrze Nowym "Amok moja dziecinada" Thomasa Freyera

"Amok..." to polska prapremiera debiutanckiej sztuki Thomasa Freyera, a zarazem dyplom reżyserski Iva Wedrala. Udany. Sztuka Freyera to dziecinada. Młody autor inspirując się głośnymi kilka lat temu wydarzeniami w postener-dowskim Erfurcie, kiedy grupa gimnazjalistów zaczęła strzelać do swoich nauczycieli, napisał jeszcze jedną wariację na temat banalności zła. Trójka przyjaciół beznamiętnie mówi o zbrodni. Żadnych demonów. Hormony zaczynają buzować, pod bluzką dziewczynki dojrzewają piersi, rodzice są bardzo nudni, a nauczycielki to głównie stare panny. Trzeba zniszczyć to wszystko.

Zabić cały ten świat. Ale dlaczego? No właśnie, nie wiadomo. Freyer stereotypizując zbrodnię, sam wpadł w stereotypy. W jego sztuce brakuje myśli. Jest źle, bo nie ma autorytetów, bo zupa była za słona, a filmy są brutalne. Bo młodzi ludzie w nic nie wierzą. Przede wszystkim się nudzą. To są jednak konstatacje infantylnego licealisty. Na szczęście spektakl Wedrala jest głębszy. Przewrotny i zastanawiający. "E" (Katarzyna Maciąg) ma rozczulający uśmiech Edyty Górniak z najlepszych czasów, patrzy rozerotyzowanym wzrokiem, udając wstyd, za chwilę strzeli pierwsza. "C" (doskonały Dominik Nowak) jest grubaskiem zajadającym kiełbasy. Nosi białą koszulę z ciuchami, a na szyi mama uwiązała mu aksamitkę. Chętnie by tą aksamitką kogoś udusił. "T" (Kuba Falkowski) urwał się chyba z oazy. Podrywa panny na wiersze. A potem już mówi do nich prozą. Trójka przeciętniaków o brzydkich myślach.

Wedral tłamsi jednak tę kloakę wyobraźni, niczego niemal nie wyostrzając. Każe młodym mówić. I mówią. Każe im zabijać. I zabijają. Banał słów i banał tragedii. Wszystko razem. Kiedy na pięć minut przed finałem ponad głowami widzów dryfują kolorowe balony, a sceniczny kurz wije się w rytm "Historii jednej znajomości" w interpretacji Myslovitz, nagle robi się spokojnie i pięknie. Chcemy, żeby ktoś powiedział, że to był tylko sen. Kiepski komiksowy sen kiepskich ludzi. Trzask pękających balonikówjest jednak realny. Tak umierają złudzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji