Artykuły

Teatr młody dla młodych

- Nie stać nas na niezależność. Mamy obecnie pewne wsparcie ze strony władz Wrocławia (30 tys. na 12 miesięcy), ale brak nam takich sponsorów, aby stać się niezależnymi. I dlatego trochę się "obijamy" od instytucji do instytucji - wrocławscy artyści SZYMON TURKIEWICZ i MAGDALENA ENGELMAJER-TURKIEWICZ opowiadają o sobie i swoim teatrze.

Magdalena Gołaczyńska: Dlaczego pięć lat temu zdecydowaliście się rozpocząć współpracę z Teatrem Zakład Krawiecki?

Szymon Turkiewicz: To było tak: chciałem wtedy zdawać do szkoły filmowej, interesowałem się reżyserią i studiowałem w SKiB-ie [Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy - M.G.]. W Studium byli też Tomek Talerzak, Magda Skiba i Dominik Krawiecki, którzy właśnie zaczęli wspólną pracę, a wcześniej byli w teatrze w XIV LO, prowadzonym przez Krzysztofa Stróżańskiego. Jakoś tam do nich się "wmiksowałem" i robiłem próby z aktorami, niezakończone premierą. Ale tak naprawdę wszedłem głębiej w strukturę teatru, przygotowując muzykę do "Niezidentyfikowanych szczątków ludzkich i prawdziwej natury miłości" Frasera. Do szkoły filmowej nie dostałem się, lecz pracowałem nadal z zespołem. Przejąłem reżyserię "Kostki smalcu z bakaliami Ingmara Villqista, pokazywaną w teatrze w ramach Tryptyku. Trudno mówić o głównej motywacji - po prostu środowisko było takie, że naturalnie wszedłem w ten teatr. Potem praca przerodziła się w pasję. Po dwóch latach zacząłem tym teatrem sam kierować i tak to jakoś się potoczyło...

Magdalena Engelmajer-Turkiewicz: Ja zawsze tworzyłam własną grupę teatralną w swojej małej mieścinie, w Bojanowie, i tam to dobrze funkcjonowało, więc jak przyjechałam do Wrocławia, bardzo mi tego brakowało. Kiedy poznałam te osoby w SKiB-ie, automatycznie przyłączyłam się do nich i zaczęłam tam pracować jako aktorka. W szkole trzeba było także przygotować swój dyplom indywidualny, który potem przeszedł do repertuaru Teatru Zakład Krawiecki. Wszystko się więc ze sobą powiązało.

Na początku istnienia zespołu został sformułowany manifest programowy, w którym czytamy m.in.: Chcemy stworzyć przedstawienia bezkompromisowe, ambitne, o wysokich walorach artystycznych, poruszające problemy współczesności i skierowane do szerokiej widowni. Naszą ambicją jest kontynuowanie chlubnej tradycji wrocławskich teatrów studenckich i niezależnych. Czy jest on aktualny?

S.T.: Na pewno jest aktualny, chociaż od tradycji teatralnej w ogóle raczej uciekamy. Odkąd zacząłem decydować o repertuarze, zawsze priorytetem dla mnie było, żeby młodzi ludzie mówili o problemach młodych. Starałem się znajdować teksty, które mówiłyby o problemach tu i teraz. Czasem udawało się to mniej, czasem bardziej. Właściwie od premiery "Dolnych partii - musicalu intymnego" staram się mówić o sprawach najbardziej współczesnych, o których sami wiemy więcej, zamiast próbować coś udawać.

Co skłoniło Teatr do przeniesienia się w przestrzenie Browaru Mieszczańskiego? Jakie konsekwencje twórcze ma wybór postindustrialnego miejsca teatralnego?

S.T.: Nie stać nas po prostu na niezależność. Mamy obecnie pewne wsparcie ze strony władz Wrocławia (30 tys. na 12 miesięcy), ale brak nam takich sponsorów, aby stać się niezależnymi. I dlatego trochę się "obijamy" od instytucji do instytucji. Najpierw była "czternastka" z malutką salką, potem Zamek w Leśnicy z wielką, zimną salą. Zamek to Centrum Kultury, w którym byliśmy mimo wszystko jedną z sekcji, i chociaż darzono nas dużym zaufaniem, zostaliśmy podporządkowani pewnym strukturom. Poza tym Zamek znajdował się daleko od centrum. Jeśli graliśmy za darmo, to mieliśmy komplety na "Szczątkach". Ale kiedy zaczęliśmy sprzedawać bilety za 7 zł na Zagładę ["Zagłada ludu albo moja wątroba jest bezsensu" W. Schwaba - M.G.], to przychodziły do nas po trzy osoby. Szukaliśmy miejsca bliżej ludzi i bardziej oryginalnego, nieklasycznej sceny. Decyzja zapadła więc dosyć szybko.

M.E.-T.: Ja mam w takim miejscu mnóstwo do powiedzenia. Satysfakcjonuje mnie to, że mogę być współtwórcą przedstawienia. Tutaj czuję się jak ryba w wodzie. Jestem na scenie, którą znam, wśród ludzi, których znam. Gram w tym teatrze długo i czuję się tu bezpieczna, na swoim gruncie. Pewnie to jest i dobrze, i źle. Zapewne powinnam doświadczyć też tego stresu wejścia w nowe miejsce, nową grupę i nieznane relacje.

Czy zależało wam na pewno na - jak powiedział Szymon - nieklasycznej scenie?

S.T.: Tak, zależało nam.

Jednak kiedy oglądam spektakle w Browarze, mam czasami wrażenie, że zespół chciałby grać gdzie indziej. W teatrze instytucjonalnym, powiedzmy.

S.T.: W Teatrze Współczesnym na przykład?

Właśnie. Tam, gdzie od niedawna gracie.

S.T.: Tak, też chciałby. Właściwie wszystko zależy od spektaklu. W Browarze w pewnych momentach przyłapujemy się na tym, że my tę brudną przestrzeń z odrapanymi ścianami próbujemy ukryć. Jednak "Dolne partie" lepiej wyglądają w przestrzeni czystszej, bardziej intymnej. Dlatego cieszymy się, że gramy we Współczesnym na scenie "U Aktorów". Ale mamy też takie spektakle, dla których scena browarowa okazała się idealna, na przykład "Banał Story". Tam nagle nam się ta przestrzeń otworzyła, wszystko się w nią naturalnie wkomponowywało. Na pewno kameralne spektakle jak "AAA pracy szukam, matkę oddam" lepiej wypadają na "normalnych scenach" niż w brudzie Browaru. Niektóre przedsięwzięcia rzeczywiście powstają z konieczności na Hubskiej. Jednak czujemy, że to miejsce tętni jakąś fajną energią. My w Browarze byliśmy pierwsi, przygotowaliśmy tam osiem premier. To miejsce nas satysfakcjonuje, choć jest tam wielki dramat zimą - niska temperatura. W 2006 roku, mimo braku dotacji, musieliśmy wydać bardzo dużo pieniędzy na ogrzewanie gazowe.

Z czego więc się utrzymujecie?

S.T.: Istniejemy dzięki temu, że w ubiegłym roku dużo jeździliśmy na festiwale - byliśmy w Diisseldorfie, Salerno, Berlinie (Festiwal Terra Polska), na poznańskiej Malcie, w Warszawie na Konkursie Teatrów Ogródkowych. Wyjazdy podbudowały nas finansowo, mogliśmy opłacić czynsz w Browarze, kupić grzejniki i zmniejszyć objętość sali, montując folię na całym dachu. Ale mimo wszystko jest tam za zimno na pracę. Ciężko to znosimy fizycznie. Teraz próbujemy "Spot" [na zdjęciu], który jest spektaklem teatralno-muzycznym. Aktorzy się strasznie rozchorowali, kiedy śpiewali w bardzo niskiej temperaturze, więc skończyliśmy z tym.

Gdzie próbujecie?

S.T.: Mamy nowe miejsce. Po jednym ze spektakli we Współczesnym zadzwoniła do nas pani, która powiedziała, że bardzo jej się przedstawienie podobało, a kiedy zajrzała na naszą stronę internetową, dowiedziała się o problemach z próbami i chce zostać naszym mecenasem, udostępnić nam salę. Pani Bożena Szerszeń-Majka prowadzi TopFit 2000 i w zamian za spektakl "Dolne Partie" dla dziewczyn z klubu możemy tam pracować. I tak próbujemy w cieplej sali sportowej przy ul. Czajkowskiego 46, którą wynajmujemy za niewielkie pieniądze.

M.E.-T.: To przyjemne miejsce. Ostatnio mieliśmy próby do jednej ze scen z tańcem, więc ściany luster sprawdziły się bardzo dobrze. Jednak do całości przedstawienia potrzebna będzie zdecydowanie nasza sala albo podobna, ponieważ duże znaczenie ma rozmieszczenie publiczności. Poza tym jest to jednak cukierkowa, śliczna sala z parkiecikiem, a w Browarze, jak wiadomo, nastrój panuje zupełnie inny.

- Teatr Zakład Krawiecki jest wciąż teatrem profesjonalno-studenckim, obecnie autorskim teatrem Szymona Turkiewicza, z wykształcenia muzyka, który zawodowo redaguje teksty reklam radiowych. Chciałabym więc spytać, czego nauczyłeś się podczas tych lat pracy w zespole?

S.T.: To są właściwie moje studia reżyserskie. Zdawałem też do szkoły teatralnej, ale nie chcieli mnie tam. Dlatego "Banał Story" stał się moim dyplomem po czteroletnich "studiach" w Teatrze Zakładzie Krawieckim. Ten spektakl zawiera w sobie wszystko, co mnie w teatrze fascynuje, czyli określone budowanie dramaturgii scen, realistyczny sposób gry, eksperymenty z dźwiękiem (całą scenografię stanowią dźwięki, które ilustrują sceny, budują klimat). Nauczyłem się w tym zespole w zasadzie wszystkiego, począwszy od samego zarażenia się teatrem, bo wcześniej interesował mnie film. Przeszedłem drogę szkolną od

pierwszych nieudolnych prób, przez jednoaktówkę, przez reżyserię "Zagłady" - "mega-produkcji", która była skokiem na głęboką wodę i trochę się przy niej podtopiłem i lekko poddusiłem, ale dala mi wiele do myślenia - aż po pisanie wreszcie. Wcześniej też pisałem, na przykład scenariusze filmowe, opowiadania, ale dopiero w Zakładzie to wszystko jakby wystrzeliło - poczułem pewność, że mogę i pisać, i reżyserować. W końcu też po szesnastu latach nauki muzyki (wliczam w to liceum i studia), nauki przeze mnie nielubianej, uwierzyłem w nią. Nagle dało mi to satysfakcję, ponieważ robię do wszystkich swoich spektakli muzykę. W "Spocie" znajdzie się dziewięć moich autorskich piosenek.

Czy brak dyplomu reżysera teatralnego nie przeszkadza w rozwijaniu działalności zespołu?

S.T.: Przeszkadza w awansowaniu, powiedzmy, na wyższą półkę. Mimo że robimy rzeczy dobre i - nazwijmy to - odkrywcze, nie są one jednak zauważalne, bo ja nie jestem reżyserem z papierkiem, a teatr nie jest instytucjonalny. Na przykład zdarzyło się, że kiedy przygotowywaliśmy premierę "AAA, pracy szukam", to hucznie ogłaszaliśmy, że jest to pierwsze na świecie połączenie teatru z komiksem. A pod koniec roku 2006 ukazał się w "Gazecie Wyborczej" artykuł o komiksie w teatrze, w spektaklu jakiegoś warszawskiego zespołu repertuarowego, i zostały w tym artykule wymienione próby łączenia teatru z komiksem w Polsce, przy czym nas oczywiście pominięto. Trzeba dodać, że "AAA..." wygrało Festiwal Zdarzenia w Tczewie i dużo jeździło po Polsce, więc nie jest to jakiś zupełnie niszowy spektakl. Dla nas to był cios...

Skład zespołu zmieniał się wielokrotnie podczas zaledwie kilku lat istnienia. Kto z wami obecnie współpracuje?

S.T.: Dwie aktorki zawodowe z dawnej grupy, czyli Magda Engelmajer-Turkiewicz i Zuza Motorniuk, obecnie pracująca w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy, jestem też ja oraz studenci i absolwenci wrocławskiej PWST. Cała "społeczność zakładowa" liczy około dwunastu osób, w tym Szymon Bogacz, młody dramaturg, który dla nas pisze. Największy mój dramat polega na tym, że my sobie znajdujemy ludzi, kształcimy ich pod nasz sposób pracy, a potem przychodzi moment, w którym oni nam niestety mówią, że mają fuchę w kabarecie, bo muszą jakoś zarabiać na życie. A ja nie jestem w stanie płacić im stałej pensji, minimalnego nawet wynagrodzenia.

Na czym polegają inne problemy codzienne w waszej pracy oraz obowiązki pozaartystyczne?

S.T.: Jesteśmy z Magdą całą ideologią artystyczną teatru, sekretarką i skarbnikiem, właściwie wszystkim... Szukaliśmy długo menedżera, znaleźliśmy jednego, który nas oszukał - wziął pieniądze i zniknął w bezczelny sposób. Potem znaleźliśmy następnego, który przyszedł do nas i zaprosił na "Banał Story" swoich znajomych. Po tym spektaklu powiedział, że rezygnuje, ponieważ jedna z zaproszonych dziewczyn porzuciła swojego chłopaka, kiedy tamten zaprosił ją do takiej nory, jaką jest nasz teatr. Więc niedoszły menedżer uznał, że nie będzie współpracował z teatrem, o którym taka opinia krąży między ludźmi... Bardzo zabawna historia! I tak przestaliśmy szukać menedżera, który miałby się

zająć tymi sprawami, na które my nie mamy czasu - promocją, zarządzaniem, szukaniem sponsorów. Nam się wydaje, że kiedy zrobimy coś dobrego, to już wystarczy. Okazuje się, że nie.

M.E.-T.: Moją obecną funkcję w teatrze trudno nazwać. Oficjalnie jestem członkiem zarządu Fundacji, którą w 90 proc. sama założyłam, czyli w ostatnim roku musiałam nadrobić zaległości z matematyki, poznałam zasady funkcjonowania urzędów, czyli brak zasad [śmiech], co jest strasznym doświadczeniem. Oprócz tego piszę z Szymonem projekty, wnioski, zajmuję się finansami, roznoszeniem ulotek, odbieram telefony. Ale przede wszystkim jestem aktorką i robię te wszystkie rzeczy, żeby nasz teatr mógł funkcjonować i się rozwijać. Wspólnie dokonujemy też wyboru dramatów czy tematów, które mają się pojawiać w przygotowywanych tekstach.

Czy myśleliście o tym, aby się zajmować swoim teatrem zawodowo, w znaczeniu: w pełnym wymiarze godzin? Czy pozwała na to roczne stypendium Ministerstwa Kultury otrzymane przez Magdę?

M.E.-T.: Tak. Harmonogram pracy na cały rok, który napisałam, obejmuje współprowadzenie naszego teatru. Uwzględniłam udział we wszystkich spektaklach, w tym także pracę nad nowym monodramem "BLOX-jestem dostępna", który powstanie wkrótce. Nie mam stałego zatrudnienia tak jak Szymon, więc przejęłam część obowiązków organizacyjnych, tylko że jest to praca, jakiej nigdy w życiu się nie uczyłam...

A jak wygląda praca z aktorami na próbach? Czy Szymon Turkiewicz jest reżyserem poszukującym, czy wszystkowiedzącym despotą?

M.E.-T.: Rola aktora w Zakładzie jest trudna, bo z jednej strony Szymon - reżyser -chce, żeby aktor był aktywny. Ale momentami, kiedy chciałby za dużo pokazać, staje się bardzo surowy. Nie lubi "samowolki", wprowadzania zmian, które nie są konieczne.

S.T.: Nie udowadniam aktorom za wszelką cenę, że wiem, jak spektakl ma wyglądać, że aktor ma przejść z jednego miejsca w inne i tylko to będzie odpowiednie. Staram się instynktownie prowadzić próby na zasadzie warsztatowo-doświadczalnej. Spektakl tworzy się wtedy w mojej głowie. Wiem, że całokształt czeka gdzieś na mnie i zawsze w końcu do niego dochodzę. Ja raczej traktuję

siebie jako akuszera, który towarzyszy porodowi, a nie jako człowieka, który coś aktorowi każe. Jeśli chodzi o despotyzm, to jest on mocny w końcowym etapie prób, kiedy w mojej głowie spektakl cały się wykluje i wtedy ja go już bardzo matematycznie ustawiam. Ale próby polegają na tym, że rozmawiam, i nie udaję, że wszystko wiem. Nie wiem, ale wiem, że będę wiedział.

M.E.-T.: Szymon bardzo dobrze się określił. Na początku dobrze z nim się gada, ale później robi się coraz bardziej nerwowo. Zresztą to przed premierą naturalne, jest coraz mniej czasu. W ostatnim etapie pracy jest coraz bardziej surowy i stanowczy.

- Wasz najpopularniejszy spektakl "Dolne partie - musical intymny", żartobliwo-poważne przedstawienie o budzeniu się kobiecej seksualności oraz ograniczeniach obyczajowych związanych ze swobodnym mówieniem o "tych sprawach ", gracie zimą w Teatrze Współczesnym na scenie " U Aktorów". Jak doszło do tej współpracy?

S.T.: Pani Krystyna Meissner przychodziła do naszego teatru i była na większości premier. Nawet raz się zdarzyło, że zagraliśmy spektakl tylko dla niej. Okazało się, że darzy nas dużą sympatią. Powiedziała nam wiele miłych słów o konsekwencji, z jaką pracujemy, aż wreszcie na naszą prośbę zgodziła się, abyśmy grali we Współczesnym przez cztery zimowe miesiące. To duży prestiż dla nas. "Dolne partie" są fenomenem w historii Zakładu: był to pierwszy spektakl, który zaczął przynosić nam dochody. Udało nam się pogodzić twórczość artystyczną z komercją, co się rzadko zdarza. Na tym spektaklu bawią się wszyscy - od gimnazjalistów po emerytów. Odnajdują tam coś, co do nich dociera, może mądrego, może zabawnego. Na razie ten spektakl się nie starzeje. Gramy go, pokazujemy na festiwalach.

-Jakie są plany zespołu na sezon wiosenno-letni?

S.T.: Od marca, jeśli temperatura pozwoli, przenosimy się jak zwykle do sali browarowej. W sezonie wiosenno-letnim na pewno wznowimy "Stosunki damsko-męskie" Bogacza oraz będziemy nadal grać "Dolne partie", a także "AAA...". Później wznowimy "Banał Story" z Zuzą, która będzie mogła przyjeżdżać z Legnicy, oraz z Magdą. Planujemy też nową premierę "Spotu", spektakl też muzyczny, ale inny stylistycznie od "Dolnych partii", a pod koniec roku "BLOX- jestem dostępna" - monodram.

***

Teatr Zakład Krawiecki został założony w 2000 roku. Cztery lata później zespół przeniósł się z Leśnicy do wnętrz Browaru Mieszczańskiego przy ul. Hubskiej, gdzie zaczął pracę jako pierwszy wrocławski teatr niezależny. Obecnie zespół tworzą studenci i absolwenci wrocławskiej PWST. Grupą działającą w ramach Fundacji Artystycznej TZK kieruje Szymon Turkiewicz, reżyser, dramaturg i muzyk. Zrealizował m.in. nagradzane i cenione spektakle: "AAA pracy szukam, matkę oddam"; "Roxxy Hot", "Banał Story", "Stosunki damsko-męskie". Współpracuje z nim aktorka Magdalena Engelmajer-Turkiewicz, która otrzymała tytuł "Najlepszej aktorki Dolnego Śląska" (w roku 2005) oraz została stypendystką Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2007. Twórcy koncentrują się na najnowszej dramaturgii i problemach współczesności, tworząc spektakle o zacięciu psychologicznym i społecznie zaangażowane. Interesują ich np. relacje międzyludzkie (w związku partnerskim, w przyjaźni, międzypokoleniowe), kwestie tożsamości płciowej, bezrobocie, miejsce bezdomnych w społeczeństwie. Rozmowa została przeprowadzona w styczniu 2007.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji