Artykuły

pusty ideologiczny manifest

"Ragazzo dell' Europa" w reż. Rene Pollescha w TR Warszawa. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Przedstawienie Pollescha to pusty ideologiczny manifest.

Mam wrażenie, że Rene Pollesch buduje swój teatr z samej ideologii.

W poprzedzających warszawską premierę wywiadach, także tym udzielonym "Dziennikowi", mnożył mocno brzmiące słowa. Najchętniej opowiadał o odrzuceniu tzw. teatru reprezentacji, który zapewne utożsamia z mieszczańską zgnilizną. Miałby to być tradycyjny teatr przedstawiania zdarzeń, udawania życia, które zafałszowuje rzeczywistość. Tymczasem Pollesch chce burzyć istniejące normy.

Brzmi doskonale, jak większość haseł prawdziwej, a częściej rzekomej awangardy. Bo niemiecki reżyser zamiast udawania życia chce mieć na scenie samo życie.

To przedstawienie, w stopniu dużo większym niż pokazywany jakiś czas temu w TR Warszawa "Hallo Hotel", inny spektakl Pollescha zrealizowany w wiedeńskim Burgtheater, demaskuje pustkę strategii reżysera. Tam przynajmniej była gra cytatami i konwencjami Pollesch proponował coś na kształt monstrualnego kabaretu. Konceptu nie starczyło na całość inscenizacji, bo z czasem zaczynała razić powtarzalność motywów. Tak czy inaczej z "Hallo Hotel" przynajmniej chciało się kłócić, "Ragazzo dell'Europa" z początku wywołuje wściekłość, a potem wzruszenie ramion.

To teatr prosty jak konstrukcja cepa. Na scenie Polska właśnie. Polska, czyli Warszawa, a Warszawa to ohydne budki z kebabami na rogu Marszałkowskiej sąsiadujące z chińsko-wietnamskim żarciem i sex snopami. I tyle.

Chociaż nie, jestem niesprawiedliwy. Przecież swój polityczno-teatralny manifest dla Warszawy zaczyna od wystąpienia Agi (Agnieszka Podsiadlik). Aktorka z przejęciem stawia fundamentalne pytania: Jak żyjemy? Za ile? Spektakl od pierwszej chwili przejmuje dreszczem. Głębia, by tak rzec, studzienna.

No i jest jeszcze Piotr Adamczyk. Nie, nie na scenie. Jako temat gorącej dyskusji wykonawców. Bo przecież, chcąc nie chcąc, w myśl scenariusza stał się naszym aktorem narodowym. Najpierw wcielał się w Chopina, a potem w Jana Pawła II. W spektaklu TR to dobry powód, by zagrać na poziomie najbardziej wytartego banału. Podsiadlik, Aleksandra Konieczna, Tomasz Tyndyk i Piotr Głowacki debatują więc dobre 10 minut o tym, jak zneutralizować Chopina w papieżu, jak Adamczykiem wypełnić obie te postaci, a przysłuchuje się gdzieś za kulisami Pollesch. Widać, że ta dowcipna rozmowa sprawia im niekłamaną frajdę. Bądź co bądź Adamczyk to symbol mieszczańskiego syfu, któremu właśnie z uśmiechem na ustach wypowiedzieliśmy wojnę. A Chopin i papież? Też symbole. A my symbole mamy za nic.

Oto miara reżyserskiej odwagi Pollescha. Rozumiem zasadę posługiwania się najbardziej wytartymi kliszami, które wryły się w świadomość odbiorców (w oryginalnej wersji scenariusza "Cappuccetto Rosso" role obu "Karolów..." pełniły głośne niemieckie filmy "Hitler i Speer" oraz "Upadek"). Jednak sprawdza się ona na bardzo krótką metę. Warszawskie przedstawienie pokazuje płytkość skojarzeń artysty, jego gazetową, niestety, wrażliwość. Jak Polska, to oczywiście Jan Paweł II i Chopin.

Może opowieść o Adamczyku ma pełnić tę samą funkcję, co pogwarka bohaterów "Wściekłych psów" o Madonnie i jej "Like a Virgin", dziś absolutnym klasyku popkultury. Problem w tym, że Pollesch to nie Tarantino, a jego frazy mają lekkość wiecowych wystąpień Piotra Ikonowicza. Cóż z tego, że "Ragazzo dell'Europa" nie miało w zamyśle twórcy stać się lewicową agitką. W dodatku mówi on przecież, że w Niemczech najbardziej zależy mu na burżujskiej publiczności, bo chce być nauczycielem klasy średniej. W spektaklu przez wszystkie przypadki odmienia się słowa "kapitalizm" i "neoliberalizm" funkcjonujące jako synonimy najstraszliwszych społecznych plag. Wynika z tego jedynie przejmująca konstatacja, że "wszystko to g..., z wyjątkiem moczu". Poruszające.

Fabuła nie ma znaczenia. Z grubsza chodzi o to, że pewna aktorka wzorowana na Ginie Rowlands (Konieczna) zgubiła swój czar. O co z tym czarem chodzi, to też nieważne. Liczy się, że ze sceny mówi się jeszcze o gejach, heteroseksualistach, esbekach wreszcie.

"Ragazzo dell' Europa" budzi mój zdecydowany opór. Nie czuję się obrażony, nikt nie nadepnął mi na narodowy odcisk. Jestem tylko śmiertelnie znudzony. Cała ta afera z rzekomą nowoczesnością formy (przez 70 proc. czasu oglądamy aktorów filmowanych na żywo za wielkimi płachtami), rozsadzaniem ram tradycyjnego teatru i rzucaniem gorzkich prawd zadowolonej z siebie publiczności jest bowiem fałszem i cynizmem podszyta. Oto Rene Pollesch pokazuje w teatrze prawdziwe życie. Tylko że w owym "żyćku" Pollescha prawdy jak na lekarstwo, za to samozadowolenia aż nadto. To ja już wolę zostać w starym, zgniłym, mieszczańskim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji