Artykuły

Schody tylko w dół

"Edmond" w łódzkim Teatrze Jaracza to dobry i mocny spektakl. David Mamet z reżyserem Zbigniewem Brzozą pochylają się nad szarym człowiekiem i... dostrzegają bestię

Mamet mówi wprost: człowiek jest kopalnią skrajnych emocji. Tak samo potrzebuje miłości, jak i krwi. Pnie się do góry, by za chwilę upaść. Jest cziowiekiem, a za chwilę dzikim zwierzęciem. Trzeba mu uniesień. Bez nich usycha jak wystawiona na zabójczy żar roślina. Dramat Mameta jest swoistym wykładem właśnie o tym. Najważniejszy ze współcześnie piszących dla sceny Amerykanów starannie buduje psychologiczny portret bohatera. Nie boi się wulgarności i obsceniczności. Operuje mocnym, urywanym i naładowanym nieoczekiwanymi znaczeniami dialogiem. Jego bohater wzdycha, krzyczy i kryje głowę w dłoniach.

Przez dramatyczną historię Edmonda Mamet opowiada o istocie człowieczeństwa. Opowiada o Ameryce (ale nie tylko) - krainie uprzedzeń rasowych, odmienności seksualnych, poniżania i wykorzystywania kobiet. Świat Mameta jest przesączony złem. Dobro jest w nim tylko złudzeniem. W spektaklu Zbigniewa Brzozy też próżno szukać dobra Jest tylko mrok, pustka, ból i zło. Edmond wpada w sidła okrutnego świata, sidła własnego życia i własnej psychiki. Przede wszystkim tej ostatniej. Pułapki jednak nie dostrzega, brnie głębiej, nic nie rozumie. Kiedy wreszcie zobaczy moment, w którym zaczyna się prawdziwe życie, będzie za późno. A może nigdy nie jest za późno na taką wiedzę... 37-letni Edmond Burke (Ireneusz Czop), ubrany w szarawy płaszcz, jest pozbawiony właściwości. Chociaż wróżka (niczym Szekspirowskiemu Makbetowi) przypisuje mu i przepowiada wyjątkowość. Dlatego pospolity do bólu Edmond wraca do domu tylko po to, by oznajmić żonie, że od dawna go nie pociąga. Odejdzie i już nigdy nie powróci. Tuła się po mieście jak głodny szczur. Szuka tanich dziwek i taniej miłości. Zagląda do spelunek i burdeli. Jest przegrany i nie potrafi tego ukryć. Chyba nawet nie chce. Bo i po co? Swoimi chorymi emocjami obarcza każdego, kogo spotka. Stopień po stopniu schodzi w dól. Do własnego piekła.

Na scenie skrzywiony obraz człowieka, który zniekształca się coraz bardziej. W końcu zostaje już tylko bestia, która w ręku trzyma nóż ociekający krwią. Czop doskonale wie, kogo gra. Z precyzyjną wnikliwością patrzy na świat. Jego bohater - ukryty rasista, skąpiec i morderca - świadomie ulega kolejnym pokusom. Brzoza od początku każe bohaterowi widzieć swój upadek. Scenę wypełnia bowiem szereg ogromnych, ciemnych luster.

Edmond jest na nie skazany. Tępo w nie spoglądając, szuka siebie, zrozumienia, odpowiedzi. Reżyser za Mametem tnie dramat na krótkie kawałki, kolejne odsłony upadku. Aż do punktu kulminacyjnego - morderstwa dla samego morderstwa, bez powodu. Brzoza pyta: Gdzie jest granica? Jak nisko może upaść człowiek? W swojej lekcji Mamet nie usprawiedliwia Edmonda, także Brzoza nie stawia jednoznacznej oceny. Bo nie o oceny w mądrym, wymagającym od siebie i widza teatrze chodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji