Artykuły

Normalność zdemaskowana

- Chcę zburzyć mechanizmy panujące w teatrze, a jednocześnie pokazać ich niejednoznaczność w społeczeństwie. Krytykuję na przykład zwyczaj wyboru najlepszego aktora do roli - mówi niemiecki reżyser RENE POLLESCH, przed premierą "Ragazzo dell Europa" w TR Warszawa.

Uważany za ikonę niemieckiego teatru politycznego RENE POLLESCH nowy spektakl zrealizował w Polsce. "Ragazzo dell Europa" w TR Warszawa od 26 maja.

Renata Derejczyk: Zawsze pokazuje pan społeczeństwo, w którym wszystko staje się towarem. Krytykuje globalizację, wpływ mediów, kulturę patriarchalną, pęd do kariery i samozniszczenia. Po co sięgać po socjologiczne terminy, dla których lepszym miejscem wydaje się uniwersytecki wykład, a nie teatr?

Rene Pollesch: Właśnie te rzadko dyskutowane w teatrze problemy interesują mnie najbardziej. Nikt już nie zauważa, że samorealizacja stała się najlepszym sposobem na 24-godzinną niewolniczą pracę. Czujemy się wciąż zobowiązani, by szukać nowych wyzwań, lepszej pracy, być mobilni i elastyczni. Też kiedyś marzyłem, aby nie wykonywać nudnego zawodu i być stale w jednym miejscu. Ciekawsze wydawały mi się podróże. Ale pewnego dnia widzisz, że ciągłe bycie w drodze jest również pułapką. Ostatnio w jednym tygodniu pracowałem w Warszawie, Sofii i Berlinie. Takie sytuacje prowokują do zastanowienia się, czy to jeszcze normalne. A może już uległem kolejnej presji społeczeństwa neoliberalnego? Zasadą mojego teatru jest atak na to, co wydaje się normalne w życiu.

Czy pańskie lęki przedstawiciela społeczeństwa sytego, są już naszymi, polskimi lękami?

- Inaczej pracuje mi się w Niemczech, których problemy znam, a inaczej w Warszawie, Tokio czy San Paulo. Tutaj liczę na ludzi, z którymi współpracuję, na to, że powiedzą, która z moich sztuk mogłaby być dla nich najbardziej interesująca. W TR zdecydowano się na "Cappuccetto Rosso", przedstawienie, które przygotowałem w 2003 roku w Berlinie. Niemcy, którzy lepiej znają Polskę, namówili mnie, aby włączyć do naszego projektu "Pablo w supermarkecie Plusa". Podczas prób mój tekst należy do wszystkich. Aktorzy mogą go używać, by ostro opisać swoją rzeczywistość. Bowiem to zespół tworzy dzieło, a nie reżyser. Ja ich tylko słucham.

W jaki sposób wybrał pan polskich aktorów do współpracy?

- Jestem przeciwko jakiejkolwiek selekcji. W Warszawie potrzebowałem czterech do pięciu aktorów. Szefowie TR Warszawa mają wyobrażenie o tym, co robię, i znają swoich aktorów najlepiej, przystałem więc na ich sugestie. Potrzebuję aktorów, którzy powiedzą "tak" mojej pracy. Nie chcę ich przymuszać, by funkcjonowali w ramach konceptu zatytułowanego "Pollesch". Nie jestem tyranem. Są tylko dwie niezmienne w mojej pracy: zainteresowanie dla treści i zainteresowanie dla niereprezentacji, czyli nie grania, ale używania tekstu na scenie. Reszta może się zmieniać w zależności od miejsca, gdzie robię spektakl.

Jak wyglądały próby w Warszawie?

- Przez długi czas przede wszystkim rozmawialiśmy. Przecież ja nie mam żadnej metody! Nie uczę ich, jak mają grać. Widzę tylko, że są zupełnie inaczej uformowani niż aktorzy niemieccy. Podczas prób myśleliśmy o tym, aby miejsca, które są bardzo mocno związane z niemiecką rzeczywistością, przełożyć na polskie realia. Zrobiliśmy to w kilku fragmentach, ale nie jesteśmy pewni, czy to był dobry pomysł. Niemcy na przykład sprzedają dzisiaj w filmach, książkach i wystawach modę na dyskusję o nazistach. Używamy nazizmu jako naszego szlagieru eksportowego. Zastanawialiśmy się więc, co jest polskim szlagierem eksportowym. Natychmiast pojawiła się odpowiedź: Jan Paweł II. Istnieje jednak ryzyko, że takie postawienie problemu skieruje spektakl tylko w stronę kabaretu, będzie krytyką rzeczywistości z lewicowych pozycji. A mi nie chodzi o rozpętanie agitacyjno-propagandowej krytyki społeczeństwa, ale o odważne przyjrzenie się światu.

Czuje się pan odnowicielem teatru politycznego?

- Niemcy są przyzwyczajeni zwracać uwagę na powierzchowne sprawy. I jeśli widzą, że w przedstawieniu mówi się o globalizacji, o stosunkach panujących w firmie, natychmiast traktują taki teatr jako polityczny. Tymczasem ja podkreślam, że to tekst jest dla aktorów, a nie aktorzy dla tekstu. I to jest właśnie polityczne! Chcę zburzyć mechanizmy panujące w teatrze, a jednocześnie pokazać ich niejednoznaczność w społeczeństwie. Krytykuję na przykład zwyczaj wyboru najlepszego aktora do roli.

Wierzy pan w absolutną demokrację w teatrze? Żadnych gwiazd, żadnych hierarchii?

- Wszyscy tkwią w mechanizmie dopasowywania i wcielania się. A u mnie nie liczy się, czy aktor jest mężczyzną, czy kobietą, czy jest za stary, czy za młody do roli Każdy może zagrać każdego. Niezależnie jaki ma dorobek, wygląd, płeć. Dziś nie wystarczy już tylko powiedzieć ze sceny, że samorealizacja jest samozniszczeniem, ale trzeba z tym rozpoznaniem wejść w próby, w życie. Dlatego moja praca nierozerwalnie związana jest z moim życiem. Życie i teatr to nie są dwie różne rzeczy. Ale teatr też nie zastępuje mi życia. Nie wierzę, aby sztuka była ważniejsza niż człowiek. Dlatego nie zgadzam się, by tekst był ważniejszy niż ludzie. Trzeba znaleźć dla niego bardziej solidarną i demokratyczną formę pracy w teatrze. I na tym polega mój teatr polityczny!

***

"Trylogia z Prateru"

Volksbuhne/Prater, Berlin, 2001-2002

3x Pollesch

"Trylogia z Prateru" złożona z przedstawień "Miasto jako zdobycz", "Wytwarzanie domu. Ludzie w pieprzonych hotelach" i "Seks", prezentowała najważniejsze sfery życia człowieka - od miasta jako przestrzeni ludzkiej komunikacji przez dom i jego prywatność zderzoną z miejscem pracy aż po miłość i seks.

"Hallo Hotel...!"

Burgtheather, Wiedeń, 2004 Pollesch zanurzył się w chwiejny obraz życia zawieszonego pomiędzy realnością a iluzją. W hotelu Sacher panuje stan wyjątkowy. Aktorki występują ze swoich ról i rozprawiają się ze swoim życiem, z histerią świata, w którym seks, pieniądze i złudzenia stanowią główne wyznaczniki egoistycznego społeczeństwa.

"LAffaire Martin!..."

Voiksbuhne, Berlin, 2006

Inspiracją dla kolejnego spektaklu Pollescha o jak zwykle irytującym widzów tytule ("LAffaire Martin! Occupe-toi de Sophie! Par la fenetre, Carolinei Le marriage de Spengler. Christine est en avance") był film "Życie na podsłuchu". Zainteresował go ze względu na pytanie: czy możliwe jest odkrycia prawdy o życiu innych?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji