Artykuły

Wracamy do teatru tv

Teatr Telewizji pod nową dyrekcją Jacka Wekslera od­krywa współczesną drama­turgię, o której przez ostatnie lata mówiono, że nie istnieje. Metoda odkrywania okazała się zaskakująco prosta. Pole­ga na wystawianiu sztuk, których nikt wcześniej nie wystawiał, więc ich nie było.

Pokazany w poniedziałkowym teatrze "Przetarg" Pawła Mossakowskiego zdobył wyróżnienie w konkursie na współczesną sztu­kę dla Teatru Telewizji. Z czego podobnie jak z wielu podobnych konkursów, które w założeniu służą promocji dramaturgii - nie­wiele by wynikało. Konkursowe laury nie zastąpią bowiem kon­frontacji z widzem. Widz zaś, co pokazują tzw. wskaźniki oglądal­ności nie tylko zauważył zwrot te­atru telewizji w stronę rodzimej współczesności, ale też reaguje na nią, wracając do telewizyjnego pasma teatralnego. I to w warun­kach coraz większej konkurencji.

Melpomena i bożek oglądalności

Przez wiele lat Melpomena by­ła przedmiotem dumy polskiej te­lewizji jako zjawisko niepowta­rzalne w skali świata. Najbardziej demokratyczny teatr, docierający do widzów w odległych wsiach i miasteczkach, pierwsze objawy wstrząsu przeżył krótko po naro­dzinach demokracji i prawdziwe­go rynku. Milionowa widownia jednego spektaklu, jaką nie mógł się poszczycić żaden teatr, nagle spadła do wymiaru słupka - wskaźnika oglądalności. Inne słupki były większe, a od centy­metrów zależały życiodajne dla telewizji wpływy za reklamę. Losy teatru telewizji, który spełniał wprawdzie ważne funkcje kultu­rotwórcze, ale nie mógł stawić czoła filmom sensacyjnym, zda­wały się przesądzone.

Przewidywano scenariusz z re­alizacją w białych rękawiczkach: najpierw - gorsze pasmo emisji, potem coraz gorsze wskaźniki oglądalności, a następnie - jedy­nie słuszne wnioski, jakie zostaną do wyciągnięcia.

Scenariusz taki być może ist­niał. Ale życie jeszcze raz pokaza­ło, że jest bogatsze od kreowa­nych scenariuszy.

Zgaga po torcie

Wygłodniali widzowie, ow­szem, rzucili się najpierw na to, czego było im mało w czasach de­mokracji deklarowanej. Konsu­mowali zachodnie filmy i brazylij­skie seriale, jak leci - z metra. Za­jadali się (jeszcze się zajadają) te­leturniejami na zachodnich licencjach. Smakowali talk-show na różne sposoby.

Po kilku latach niedostępne wcześniej dania odrobinę się przejadły. Jak tort, który najsil­niej mami bogactwem smaku przez witrynę cukierni. Ale kil­ka razy dziennie jeść go się nie da.

Najbardziej spektakularnym przejawem głodu widza na inne smaki był sukces rodzimego filmu dokumentalnego. Wbrew wszel­kim racjonalnym prognozom pol­ski dokument i reportaż zaczęły konkurować z atrakcyjnymi obra­zami fabularnymi produkcji za­chodniej, prezentowanymi rów­nolegle przez konkurencyjne ka­nały.

Głód bajki został nasycony. Za­gubieni w trudnej rzeczywistości widzowie chcieli zobaczyć, jak ra­dzą sobie z nią inni. Nie wymyśle­ni w Ameryce, czy Wenezueli fik­cyjni bohaterowie, ale prawdziwy

Kowalski zza prawdziwej miedzy i ściany mieszkania w bloku.

Filmowy portret

Na dużym ekranie Kowalski odnajdował się z trudem. Polskie kino - generalnie - podążyło przetartym szlakiem akcji. Mafia, wielki biznes, wille z basenami i ochroną, biznesmani w drogich mercedesach: Kowalski, owszem, zna ten świat. Z pierwszych stron gazet. Z sensacyjnych doniesień w telewizyjnym dzienniku. Z plo­tek w kolorówkach. Ale to nie jest rzeczywistość, jakiej doświadcza, żyjąc w M-3.

Kasowy sukces "Ogniem i mieczem" oraz "Pana Tade­usza" na dużym ekranie był nie tylko świadectwem siły szkolnych lektur. Także - przesytu kulturą z importu, w której trudno przejrżeć się rodakowi z biografią, jakiej obcemu w kilku słowach objaśnić się nie da. Z bagażem zawikłanej historii, mitologii i tożsamości, z którym trzeba się jakoś uporać.

Przetarg na sumienie

Sztuce Pawła Mossakowskiego można co nieco zarzucić w punkcie zawiązania dramaturgicznego węzła. Sytuacja, jaką wymyślił au­tor "Przetargu", by syn - dzienni­karz zajmował się mało czystym przetargiem, w jakim startuje fir­ma ojca - byłego działacza Soli­darności, jest mało prawdopo­dobna. Ale ten drobny błąd szyb­ko zostaje odsunięty na bok przez przetarg sumienia ojca i syna (czytaj: dwu pokoleń Niepodle­głej).

Czy syn może - publicznie - wystawić rachunek ojcu, który kiedyś siedział za wolność, a dziś uważa, że też mu się coś od życia należy? Czy ojciec może skwito­wać ów rachunek zwięzłym stwierdzeniem: "Nie zbawiam już ojczyzny" (bo czas zbawiania już minął)?

Dialog pokoleń prowadzony poprzez aktorską parę Bartosza i Mariana Opaniów nie poddaje się wprost rachunkom prawdo­podobieństwa. W istocie jednak toczy się w codziennych rozmo­wach o wielkiej i małej polityce. W pretensjach do tych, co wczo­raj walczyli o ideały, a dziś wal­czą o stanowiska, wpływy i inte­resy.

W teatrze telewizji coraz czę­ściej odbijają się pierwsze strony gazet. Ale czytane z perspektywy Kowalskiego. I dlatego Kowalski wraca do teatru telewizji. Bo gdzieś musi znaleźć swoje lustro. Poniedziałkowe przedstawienia oglądane są przez - średnio - ok. 1,5 min widzów. A ponad połowę premier stanowią polskie sztuki współczesne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji