Artykuły

Koń na parkiecie

"Elektra" w reż. Włodzimierza Staniewskiego z Teatru Gardzienice na Festiwalu re_wizje/antyk w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Co może szczery pot na placu fikcji? Jękliwy śpiew w transie, katatonia mnichów w stallach o brzasku, tańce zerwane ze smyczy mózgu i wszędzie cienie zamierzchłej sakralności, ślady martwego rytuału ku czci bogów zimnych od tysiącleci. Czy ten zestaw uwznioślania naprawdę może sztucznym szyfrom teatru nadać moc ostrza tnącego gardło ofiarnej kozy? Może w fikcję wstrzyknąć mszalność?

Odkąd z grubsza 20 lat temu w hali Sokoła pierwszy raz zobaczyłem dzieło "ekologicznego teatru" z Gardzienic - przez Włodzimierza Staniewskiego ulepioną śpiewogrę "Carmina Burana" - pytam siebie o estetyczne moce mszy w teatrze. Nie kryję, zachwyt mój był wielki, szczery szalenie... Szczery niczym artyści tam...

Niczym pot aktorów wokalnie i mięśniowo wytrenowanych aż do poziomu zwierzęcia, co nigdy nie kłamie - pumy przyczajonej na drzewie, kaszalota śpiewającego z tęsknoty. Niczym prawdziwe ognie realnych pochodni w szczerych rękach aktorskich i prawdziwie rozświetlających mroki sali gimnastycznej, gdzie osiem lat wcześniej nie strzeliłem karnego w finale dziecięcego turnieju futbolowego o Złoty Trampek Lubańskiego. Wreszcie - niczym koń...

Owszem, mój zachwyt był szczery jak szczery był czarny koń i odbicie płomieni w jego szczerze osłupiałych oczach, gdy zroszony potem rytualnej prawdy aktor na plac fikcji wprowadzał go jak na łąkę. Piękny widok! Ale też - słuchając stukotu kopyt o parkiet, patrząc, jak czarny kolos traci przyczepność na wyglansowanych klepkach - poczułem żałosny fałsz światów zmieszanych na siłę.

Koń na sali gimnastycznej? Co dalej? Nasz koń w meczu z bykami z Chicago rzuca za trzy? Tu nie ma związku zgody. Koń na łące - jest związek zgody. Ja w hali Sokoła krewiący karnego - wstyd, lecz w normie. Ja skubiący źdźbła Błoń... Szkoda to ciągnąć. 20 lat temu zobaczyłem szczerego konia w teatrze szczerości - i poczułem, jak fałszywie brzmi na scenie prawda za uzdę przywleczona spoza fikcji.

Nic się nie zmieniło. Widziałem sporo dzieł Staniewskiego i w każdym uwierał tamten zgrzyt z hali Sokoła - męczyło unoszące się nad sceną widmo konia w kulturowo niezręcznej sytuacji. I to samo było w niedzielę, gdy na finał zmontowanego przez Stary Teatr cyklu "Rewizje - antyk", Staniewski pokazał "Elektrę". Rzecz jasna, była to wersja szczera, do bólu prawdziwa, obrzędowa, kapłańska.

Z opowieści Eurypidesa ostały się jeno energetyczne sedna. Kulminacje, jądra, mateczniki nawiedzenia. Całkiem tak, jakbyś mszę naszą sklecił tylko z Podniesień. Ból krzywdzonej Elektry. Ból Elektry niemającej sił na zemstę. Ból Elektry obcującej z trupami, co wyszły spod dłoni bardziej hardej. Brak fabuły. Samo trwanie. Czterdziestopięciominutowe celebrowanie duchowych szczytowań.

Staniewski odkopał gdzieś nuty z epoki Eurypidesa. Chwalebna archeologia. Ze skorup starożytnych waz skopiował choreografię tamtego teatru. Brawo. Aktorzy nuty i gesty przyswoili wirtuozersko. Są zwierzęco naturalni, nie mają nic do ukrycia, dyszą szczerze, tańczą szczerze. Każdy jest niczym koń?... W każdym razie - pocą się najszczerzej, by szczerością cielesnej rosy nadać fikcji prawdę rytuału... Po czym jest jak zwykle - dokładnie odwrotnie niż zamierzono. Od 15 minuty starogreckiej śpiewogry z Gardzienic - jej szczerze wypocona prawda nabiera cech odpustowego gipsu.

Nie wiem czemu, ale Nikifor się przypomina. Gdy narysował pusty dworzec w mieścinie N. - boży ten prymityw, zachwalając genialnie zasmarowany prostokąt, nikogo nie przekonywał, że to realna pustka mieściny N. Bełkotał tylko, że to pustka - narysowana. Pustka tu, w kreskach. I wystarczy, że tu... Tak wspominają w Krynicy. Nie potrzebował realności miasta N., by prawdą miasta N. uwznioślić iluzję pustki narysowanych szyn. Nie ulica malowała. Malowały chwiejne palce Nikifora, który znał siłę szyfrów sztuczności.

Stary Teatr cały sezon rewidował antyk za pomocą naszej ulicy. Uwspółcześniał antyk. Pstrzył naszymi dżinsami, naszymi adidasami, naszymi garniturami i naszymi czółenkami na wysokich obcasach; szprycował starych Greków naszą mentalnością komiksową, naszym widzeniem internetowym i naszym kabaretonem z białej rotundy przy Wiejskiej w Warszawie. W Starym reżyserowali nie artyści teatru, nie twórcy cudownie sztucznych metafor, lecz ulica. Stary pomieszał światy. A na koniec oddał głos Staniewskiemu.

Jaka różnica? Chyba tylko taka, że aleja Staniewskiego to aleja archeologicznych wykopalisk, a nie ta, co nią łazisz do Starego, by nie wiedzieć po co na scenie zobaczyć chodnik, którym przed chwilą lazłeś. I całkiem jak w Starym artyści z naszych gadżetów ulicznych montując, tak z odkopanych skorup Staniewski w swym teatrze montuje w istocie - nie teatr. Montuje cepeliowe, szczere pokazy fachowo zreanimowanych tragicznych nastrojów Grecji Sofoklesa.

Nie chcą kłamać jak Melpomena przykazała - i to jest sedno fałszu ich rytualnych (Gardzienice) i publicystycznych (Stary) prawd. Umknęło im, że na scenie do bolesnych pestek świata dociera się ścieżką z papier maché, w sztucznym cieniu śmierci tekturowej, cuchnąc potem z dezodorantu. Nie pojęli, że każda szczera natura zawsze żałośnie ślizga się na parkietach iluzji - i nie ma już na to żadnej końskiej siły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji