Artykuły

Porażka zespołowa

"Szklana menażeria" w zespołowej reżyserii w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

"Jedna z najważniejszych amerykańskich sztuk przefiltrowana przez doświadczenia postnowoczesności" -tak głosi charakterystyka "Szklanej menażerii" w Teatrze Współczesnym. I chyba powyższe, cokolwiek bełkotliwe sformułowanie zaczerpnięte z materiałów prasowych teatru oddaje manowce najnowszej propozycji cenionej szczecińskiej sceny.

Początkowo miała to być wersja młodego reżysera Tomasza Gawrona, ostatecznie jednak w materiałach reklamowych teatru inscenizacja klasycznego utworu Tennessee Williamsa figuruje jako "reżyseria zespołowa".

Twórca "Tramwaju zwanego pożądaniem" tworzył teksty na wskroś osobiste, głęboko osadzone w autobiografii, choć jego niewątpliwy talent pisarski pozwolił na czynienie z wielokroć banalnych historii - dramatów niemal Czechowowskiego formatu. Przemożna chęć wyrwania się do innego, lepszego świata, tęsknota za nieuchwytnym i uwikłanie we własną wrażliwość, niespełnienie emocjonalne - wszystko to przenika większość tekstów amerykańskiego dramaturga, a zwłaszcza te najbardziej znane, rozsławione przez adaptacje filmowe, jak "Kotka na gorącym blaszanym dachu", "Tramwaj zwany pożądaniem" czy właśnie "Szklana menażeria".

Czy tak uniwersalne i dobrze się sprawdzające na scenie tematy wymagają filtru "postnowoczesności" (na Boga, co to znaczy?!)? Ów filtr zresztą, to w przedstawieniu jakieś mętne wstawki o zamachach terrorystycznych z września 2001 roku, muzyczne kawałki P.J. Harevy i Cocorosie; pojawiają się też cytaty ze "Skowytu" Allena Ginsberga. Niestety, szwy pomiędzy narracją oryginału a "bytami dodanymi" są w spektaklu zbyt widoczne i po prostu nie stanowią, że tak to ujmę, wartości dodanej. Kipiący od emocji, lęku i dusznej atmosfery dramat rodzinny został rozcieńczony przez mało klarowne intencje interpretacyjne oraz chaos realizacyjny, w którym mamy zestaw reżyserskich manieryzmów i pomysłów znanych skądinąd.

"Menażeria" nie jest jednak wyłącznie "zespołową porażką". Wiele momentów spektaklu ratują aktorzy, a przede wszystkim doświadczona Beata Zygarlicka, której naturalne i precyzyjne aktorstwo pozwala dostrzec wreszcie walory tekstu Williamsa; aktorka kreśli złożony portret matki pragnącej odmiany losu: swych dzieci, czy może przede wszystkim własnego? Jest troskliwą matką czy nieudaczną egoistką? Pełna niuansów gra Zygarlickiej tworzy paradoks i dysonans: rola Amandy staje się niejako poruszającym "monodramem" w nieudanym przedstawieniu. O swoje role walczą też z powodzeniem Krzysztof Czeczot (Jim) i Wojciech Sandach (Tom).

Mimo jednak pewnych zalet ostatnia premiera we Współczesnym pozostawiła wrażenie chłodu i braku czytelnego powodu sięgnięcia akurat po ten tekst. Bo skoro sam dramat Williamsa realizatorom nie wystarczył i musieli sięgać po filtr "postnowoczesności", to może trzeba było rozejrzeć się za czymś bardziej sprzyjającym "reżyserii zespołowej"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji