Artykuły

Zamiast traktatu kabaret

"Sejm kobiet" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Marta Kwaśnicka w portalu Polskiego Radia.

W krakowskim Teatrze Starym trwa festiwal "re_wizje/antyk". Jednym z ostatnich festiwalowych wydarzeń była premiera "Sejmu kobiet" Arystofanesa w reżyserii Mikołaja Grabowskiego z plejadą krakowskich gwiazd w rolach głównych. W spektaklu wystąpili bowiem między innymi Dorota Pomykała, Katarzyna Gniewkowska, Leszek Piskorz i Mieczysław Grąbka.

Trzeba przyznać, że, biorąc się za Arystofanesa, Mikołaj Grabowski miał ciężki orzech do zgryzienia. Antyczne poczucie humoru nie zawsze jest przecież dzisiaj czytelne. Czasem okazuje się prostu zbyt rubaszne czy dosadne, innym razem opisuje problemy, które obchodzą nas obecnie tylko w niewielkim stopniu. Sztuki Arystofanesa są silnie osadzone w kontekście politycznym, w którym powstały, i dzisiaj stanowią po prostu filologiczno-historyczną ciekawostkę: "Chmury" są głównie przypisem do biografii Sokratesa, "Żaby" - do wydarzeń wojny peloponeskiej. Właśnie dlatego dzisiejsze inscenizacje tych wszystkich komedii są podwójnie trudne. Mikołaj Grabowski spróbował przywrócić ateńskiemu komediopisarzowi aktualność i uwydatnić ów "nerw", który zdecydował o dziejowym sukcesie Arystofanesa, inscenizując jedną z jego trzech "kobiecych" komedii, bardzo rzadko graną na polskich scenach: "Sejm kobie"t.

Wydawałoby się, że, jeśli zdrapać rubaszną "powłokę", ta właśnie sztuka jest szczególnie bogata w socjologiczne obserwacje - i to takie, które są teraz nadzwyczaj aktualne. Temat komedii dotyka bowiem bardzo newralgicznych problemów dzisiejszego świata: zmiany tradycyjnych ról płci w społeczeństwie czy entropii opartego na korzyściach, a nie wartościach, systemu rządzenia, niezależnej od płci aktualnie sprawującej rządy.

Wydawało się, że to właśnie na tożsamości płci i "problemie feministycznym" skupi się ostrze analizy (i ironii) Grabowskiego. Przekonywał o tym nie tylko wybór dramatu, ale i sposób, w jaki go zaadaptowano. Sugerowały to wreszcie wplecione w tekst fragmenty "Płci i charakteru" Ottona Weiningera, mizoginicznego traktatu, w którym autor uznaje kobiety za istoty amoralne, alogiczne i miotane mrocznymi instynktami. Owe cytaty znakomicie kontrastują z planowością i bezwzględnością wprowadzonych przez żeńskie rządy rozwiązań. Spektakl mógł zatem wydrwiwać rozwiązanie kwestii równości płci przez wiele współczesnych feministek. Nie od dzisiaj wiadomo przecież, że wiele kobiet, które chcą stać się równorzędnymi partnerkami przedstawicieli płci przeciwnej, zamiast stawać się nimi jako kobiety, dążą do przeistoczenia się w kopię mężczyzny - dodajmy: zawsze nieudolną. Przebrana w garnitur kobieta zawsze będzie przecież tylko karykaturą - podobnie jak mężczyzna w damskich ciuszkach nie stanie się nigdy niewiastą.

System, który wprowadzą popleczniczki Praksagory, okaże się przedziwnym totalitaryzmem, w którym główna rolę odgrywać będzie wspólnota dóbr i sprawiedliwa równość w dostępie do... seksu. W świecie Arystofanesa kobiety nie są jednak jedynymi winnymi; ba! może bardziej winni są mężczyźni - jest tak dlatego, że to ich nie-męskie, skorumpowane rządy doprowadziły słabszą płeć do buntu. Nikt nie ma tutaj odwagi wypełniać swojej tradycyjnej roli: mężczyźni są na to zbyt zniewieściali i nastawieni na korzyści (ostatecznie w nowym systemie też coś dla siebie znajdują, więc trudzić nie ma się po co), kobiety - zbyt "męskie". To ostatnie określenie piszę w cudzysłowiu, ponieważ w kulturze Arystofanesa męstwo było czymś więcej niż tylko kategorią płciową. Zawierała się w nim również wierność wartościom, odwaga, uczciwość - i to zapomnienie o tej ostatniej sprawia, że opisana w sztuce polis zostaje wywrócona do góry nogami. Właśnie zła interpretacja męstwa doprowadza do przedziwnego totalitaryzmu, który zaczyna funkcjonować w świecie rządzonym przez Praksagorę.

Komedia Arystofanesa to zatem tragikomedia, odbijająca jak w zwierciadle wiele dzisiejszych problemów - i to bardzo poważnych. Mikołaj Grabowski wybrał jednak w interpretacji antycznej komedii prostszą drogę. Postawił na aluzje, grę słowną, krotochwilę. Nadmiar rekwizytów i dosłownych gestów przyćmił subtelne przesłanie, które mogło kryć się w samym tekście, spychając spektakl do pozycji niewyrafinowanej burleski. Nikt bowiem nie chce zastanawiać się nad tradycyjnymi rolami w społeczeństwie i tajemną więzią, jaka łączy odejście od wartości z totalitaryzmem, kiedy biegają przed nim uszminkowani mężczyźni, aktorki wykonują szereg niewybrednych, "męskich" gestów, a ze sceny sypią się nazwiska współczesnych polityków i gwiazd pop-kultury. Łyżwiński, Wojewódzki, wreszcie ktoś, kto chce rządzić, a nie umie śpiewać... Tekst, który mógł być (dowcipnym) traktatem, staje się słabym kabaretem.

Mówiąc krótko, salwy śmiechu na sali nie były tym "oczyszczającym" śmiechem, o który zwykle chodzi twórcom teatralnym. Spektakl jest po prostu banalny. Nie do końca jasne też pozostaje, co reżyser spektaklu naprawdę chciał nam powiedzieć. Pokpiwanie ze zmiany ról nie było czytelne, a krytyka współczesnej polityki zbyt płytka, by można było się nią poważnie przejąć. O co zatem chodziło? Trudno zgadnąć, kiedy cała uwaga widza skupiona jest wokół Leszka Piskorza, poruszającego się z gracją na szpilkach i z wielkimi diamentowymi klipsami w uszach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji