Artykuły

Czechow, bolszewizm, współczesność

To właśnie te trzy sprawy, problemy, tematy oglądamy na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. "Miłość na Krymie" powstała wiele lat temu. Po sztukę Mrożka sięgnęło już wielu reżyserów (w Warszawie reżyserował spektakl Erwin Axer). Wiele lat do "Miłości..." przymierzał się Jerzy Jarocki. Pisarz i reżyser prowadzili przez kilka lat korespondencję-polemikę. Mrożek uparcie bronił swoich racji, nie chcąc się zgodzić na zmiany w dramacie. Jarocki swoim zwyczajem dążył do przeróbek i modyfikacji. Na szczęście panowie znaleźli consensus.

Sztuka Mrożka do najłatwiejszych nie należy. Na pewno jest swoistym smaczkiem dla znawców literatury rosyjskiej. Dla szerszej widowni jest rodzajem literackiej zagadki.

Sławomir Mrożek swoim literackim zwyczajem nie napisał i tym razem dramatu stricte realistycznego. Głęboko zakotwiczył w annałach rosyjskiej literatury. Nie jest to jednak literacki pastisz. Wyraźnie widać, że zarówno autor jak i reżyser zauroczeni są Czechowem. Stąd pierwszy akt to estetyczno-inscenizacyjne mistrzostwo. Na ogromnej scenicznej przestrzeni bohaterowie jakby żywcem wyjęci z "Trzech sióstr", "Wujaszka Wani" czy "Wiśniowego sadu". Piękne, pastelowe kostiumy, maestria interpretacyjna aktorów sprawiają, że widz czuje się osaczony klimatem epoki, pięknem. Tę niesamowitą Rosję proponuje nam Jerzy Jarocki. Rosję mało racjonalną, ale za to pełną emocji, psychologicznego bogactwa, duchowości i różnorodności uczuć.

W tej niezwykłej scenerii, której nieodłącznym atrybutem jest samowar, kipi burza ludzkich uczuć. Rewelacyjnie wprost radzą z nią sobie aktorzy Jan Frycz, Małgorzata Kożuchowska, Jolanta Fraszyńska, Janusz Gajos i Barbara Horawianka, która z drobnego epizodu stworzyła artystyczne cacko.

Akt drugi przenosi widza w czasy bolszewickiej Rosji, czyli około 20 lat później. Ci sami bohaterowie spotykają się w zupełnie innej, siermiężnej rzeczywistości. Tu reżyser wyraźnie skłonił się w kierunku karykatury i groteski.

Polityczne szaleństwo, niespodzianki życiowe, paradoksy losów. I wszystko to znowu brawurowo zagrane przez aktorów (szczególnie Jerzego Radziwiłłowicza w roli Lenina).

Akt trzeci to nowoczesność. Głośna, kolorowa, niemal dyskotekowa. Nie ma już tak charakterystycznej rosyjskości. Nie ma też bolszewickiego Lenina. Stara Rosja zabita została nowoczesnością. Rosja Jelcyna i Putina nie uczyniła ludzi szczęśliwymi. Niestety, tak jak w życiu, zwycięża niemoc, głupota, koniunkturalizm.

"Miłość na Krymie" w interpretacji Jerzego Jarockiego to gorzki dramat.

Rzecz o człowieku uwikłanym w meandry historii. I mimo że dramat powstał kilkanaście lat temu, nie zwietrzał, nie stracił na swojej aktualności. Przeciwnie, jeszcze bardziej chyba zaktualizował się. Możemy tu bowiem doszukać się polskich analogii. Nasza historia jest również zawiła jak historia Rosji. Polak swoje dzieje też często kończy tragicznym exodusem. Często też przegrywa z historią i otaczającą rzeczywistością.

Spektakl Jarockiego jest przedstawieniem intelektualnym, dla widza myślącego. Skrzy się humorem i dowcipem sytuacyjnym. Bogactwo charakterów ociera się niemal o psychoanalizę. To bogaty konterfekt inteligencji uwikłanej w burze rzeczywistości.

Cudowny inscenizacyjnie jest finał spektaklu. Ale jakże gorzki i okrutny. Człowiek - inteligent znalazł się bowiem na śmietniku historii. Człowieka myślącego pokonał homo sovieticus. To dramat wielomilionowego narodu, wciąż żyjącego w biedzie, niewoli, upokorzeniu. Zatriumfował imperializm i polityczne gangsterstwo. Zrobiło się strasznie i przerażająco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji