Artykuły

Koniec świata w Wierszalinie

"Wierszalin. Reportaż o końcu świata" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Nowy spektakl Piotra Tomaszuka to powrót do mitu, na którym ufundowany został 17 lat temu Teatr Wierszalin.

Bohaterem jest prorok Ilja Klimowicz, niepiśmienny chłop z Grzybowszczyzny w dawnym powiecie białostockim, który w latach 30. XX w. założył sektę i w puszczy rozpoczął budowę Nowego Jeruzalem, zwanego Wierszalinem. Jego wyznawcy wierzyli w to, że jest Jezusem Chrystusem, który powtórnie zstąpił na ziemię, aby zbawić ludzkość. Historię iljowców odkrył i opisał w latach 80. Włodzimierz Pawluczuk, religioznawca i antropolog kulturowy w słynnej książce "Wierszalin. Reportaż o końcu świata". To właśnie pod jej wpływem narodził się pomysł grupy teatralnej Wierszalin, odwołującej się do tradycji i mitologii polsko-białoruskiego pogranicza, którą w 1990 r. założyli w Białymstoku Tomaszuk i dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek.

Legenda proroka Ilii inspirowała wielu twórców. Słobodzianek napisał dwie sztuki oparte na jej motywach, niemiecki fotografik Hans Madej zrealizował dokument, a Krzysztof Wojciechowski nakręcił film fabularny. Wszyscy szukali w historii proroka odpowiedzi na pytanie, jak powstaje nowa religia. To bowiem, co działo się na wioskach w południowo-wschodniej Białostocczyźnie w latach 30., musiało przypominać religijne poruszenie w Palestynie 2 tys. lat temu. Proroków głoszących koniec świata było tyle samo, jeśli nie więcej.

W tym kierunku poszło także przedstawienie Tomaszuka. Jego mottem mogłyby być słowa jednego ze świadków, który religijne szaleństwo iljowców nazwał "niewyjaśnioną psychozą". Tomaszuk wydobył groteskowy wymiar religijnego szaleństwa - mamy tu fałszywego Chrystusa, który przymierza się do ukrzyżowania, ale wciąż nie może znaleźć odpowiedniej pozycji, mamy "apostoła Pawła", który przy wtórze dzwonów i w dymie kadzideł zapładnia kolejne "matki boskie", walczące między sobą o pierwszeństwo w urodzeniu "zbawiciela". "Car Mikołaj" wymyka się z cerkwi, aby przyjmować erotyczne hołdy od swoich poddanek, a "apostoł Szymon" pisze "listy apostolskie" do gazety "Gromada. Rolnik Polski" oraz Rady Najwyższej ZSRR.

Ironiczny dystans buduje forma przedstawienia, w której widać z jednej strony nawiązania do teatru śmierci Tadeusza Kantora, z drugiej - do prześmiewczego "Opisu obyczajów" Mikołaja Grabowskiego. Aktorzy mają pobielone twarze i pomalowane czarną szminką usta, ruszają się jak marionetki. Sceny z życia sektantów kreślone są karykaturalną kreską, na otoczoną resztkami drewnianego płotu scenę wchodzi coraz to nowy Zbawiciel, który w uniesieniu głosi o cudach i zapowiada koniec świata.

Formą metafizycznego kabaretu Tomaszuk posługuje się sprawnie, aktorzy - zwłaszcza Rafał Gąsowski i Dariusz Matys - świetnie balansują na granicy parodii i powagi, odtwarzając fanatycznych proroków i cudotwórców. Scenografia Eweliny Pietrowiak przenosi nas w przesycony metafizyką świat prawosławia, okolona krzyżami scena przypomina świętą górę Grabarkę.

Inscenizacja pozostawia jednak niedosyt. Przede wszystkim nie pojawia się tu pytanie o przyczynę graniczącego z szaleństwem religijnego przebudzenia, jakie przeżyli mieszkańcy wschodniej Polski 70 lat temu. Brakuje ważnego w książce Pawluczuka kontekstu społecznego - biedy i I wojny światowej, która rozbiła tradycyjny styl życia, zniszczyła układ wartości i zachwiała wiarą, co otworzyło drzwi zarówno hochsztaplerom, jak i autentycznym religijnym fanatykom czy emisariuszom nowej wiary - komunizmu.

Reżyser dodał za to epilog, którego ze względów cenzuralnych nie mógł umieścić w swojej książce Pawluczuk - w finale przy dźwiękach sowieckiej pieśni wszyscy bohaterowie znikają za drewnianymi wrotami, przypominającymi drzwi do bydlęcego wagonu. Wisi nad nimi ironiczny napis cyrylicą: "Bramy raja". Prawdziwy koniec świata iljowców nastąpił bowiem z wkroczeniem Armii Czerwonej w 1939 r. - Klimowicz został aresztowany za propagandę religijną i wywieziony do łagru, jego wyznawcy rozproszyli się lub zginęli.

Ten obraz apokalipsy spotęgowany obecnością kantorowskiej Śmierci w żałobnym kapeluszu nie wywołuje jednak oczekiwanego wzruszenia. Tomaszuk w swoim teatrze wielokrotnie zadawał pytanie o relację między Bogiem a człowiekiem, w tym spektaklu jednak Bóg nie istnieje, a człowiek jest sam ze swoim szaleństwem. Nie jestem pewien, czy o taki mit Tomaszukowi chodziło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji