Współczesne współczesnym
Prawdziwość i aktualność poglądu, iż o współczesności najlepiej mówić sztukami współczesnymi, postanowiono sprawdzić w radomskim teatrze. Ogłoszono konkurs. Z około pięćdziesięciu nadesłanych sztuk wybrano cztery, które w odstępach tygodniowych na przełomie marca i kwietnia zaprezentowano publiczności pod wspólnyjm tytułem "Radom odważny". Odważny? Autorom i realizatorom projektu chodziło być może o to, by zasygnalizować rodzaj własnej, bezkompromisowej postawy twórczej i światopoglądowej: oto odważnie będziemy mówić o otaczającej nas rzeczywistości, bez przemilczeń, upiększeń, retuszów, prawdziwie, boleśnie, a nawet drastycznie i brutalnie. To, przynajmniej z marketingowego punktu widzenia, brzmi zachęcająco i prowokująco. Na czym jednak ta odwaga miałaby polegać? Na tematach? Języku? Formie? Po kolei.
1.
Pierwsze z pokazanych przedstawień to "Prawdziwa historia głupiego Jasia" Radosława Figury, rzecz o grupie bezdomnych, żyjących w świecie marzeń i szlachetnych wartości, skonfrontowanych z parą młodych, bezwzględnych ludzi, wyznających przemoc, siłę, przewagę, którą daje pozycja społeczna i finansowa. Dopiero perspektywa utraty poczucia własnej
wolności w imię tych bezwzględnych zasad skłania młodego bohatera do refleksji i wyboru świata uczciwych bezdomnych jako świata, w którym należy żyć. Przypomina to wszystko po trosze bajkę o dobrych i złych ludziach, w której bohater, jak w klasycznej bajce, przechodzi ze świata zła do świata dobra. Aby jednak bajka miała współczesny kostium, autor wyposaża swych bohaterów we współczesny, kaleki, zdegradowany język - zapewne dla uwypuklenia myśli, że nie ci są źli, co brzydko mówią, ale ci, którzy mówią gładko i słodko, a postępują perfidnie.
Kolejne przedstawienie to "Toksyny" Krzysztofa Bizio. Pięć epizodów, pięć dialogów o: zabijaniu, kupowaniu, miłości, samotności, i "na zakończenie". Dwóch mężczyzn, starszy i młodszy, o nie dość jasnej tożsamości (ojciec - syn?, przełożony - podwładny?), toczą dialogi nacechowane okrucieństwem, polegającym na dążeniu do uzyskiwania psychologicznych przewag poprzez ograniczanie i zawężanie pól wolności partnera we wzajemnym kontakcie. Przy czym okrucieństwo ograniczania wynika nie tyle ze zrozumienia partnera, jego raczej się nie słucha, ile z przeświadczenia, że własne racje są jedyne i ostateczne. Ja sam jestem jedynym i ostatecznym doświadczeniem, poznaniem, drogowskazem i wyrocznią, bo tak mi podpowiada "moja prawda", której zresztą inaczej niż emocjonalnie nie potrafię wyrazić. Zatem rzecz o niedojrzałości? O kalectwie?
Następna sztuka "Starsza pani prycha" Marka Modzelewskiego to obrazek o pewnej rodzinie żyjącej zapewne w nieodległej przyszłości, w której jedną z ważnych postaci jest klon pani domu - ona sama w młodszym, atrakcyjniejszym wydaniu, spełniająca po trosze rolę kury domowej. Ta klasyczna "obca" wśród "swoich" powoduje to co zawsze: zamieszanie w rytualnych, rutynowych, rodzinnych zachowaniach. Sprawia, że członkowie rodziny muszą poglądy weryfikować, inaczej myśleć i działać. Czy rzeczywiście stać ich na to? Czy sympatyczna kloniczka Elzi może uratować rodzinę?
I wreszcie na zakończenie pokazano "Punkiet". Niewątpliwie najciekawsza propozycja w cyklu. Sztuka napisana przez młodego autora Szymona Wróblewskiego, tegorocznego maturzystę z Rumii, opowiadająca o jego rówieśnikach. O młodych ludziach żyjących wśród nas, choć mówi się często o nich, że znajdują się "na marginesie życia dorosłego społeczeństwa i to, jacy są, w jakiejś mierze jest odbiciem problemów, z którymi w inny sposób radzą sobie ci, którzy do tego dorosłego społeczeństwa już należą. Ci młodzi wchodzą w życie społeczne już w sposób kaleki i chyba nie jest to tylko ich wina". Posługują się językiem brutalnym i prostackim odzwierciedlającym brutalne i prostackie poglądy i postawy. Ale jednocześnie są wrażliwi, chcą kochać, żartować, cieszyć się, bawić. Z takiej wrażliwości rodzi się uczucie między młodymi bohaterami, które jednak pod presją brutalnej i prymitywnej ideologii, przejętej zapewne od dorosłych, szybko zostaje uśmiercone, niczym nienarodzony płód. Jest w tych młodych ludziach, już na początku ich dorosłego życia, wielkie duchowe spustoszenie, ale jest jeszcze nie do końca zniszczona wrażliwość. "Punkiet" doczekał się też najciekawszej realizacji. Młody reżyser Ireneusz Janiszewski obsadził bohaterów sztuki aktorami amatorami. Rówieśnikami postaci ze sztuki, którą grają. Ten zabieg realizuje dwa cele: daje poczucie autentyzmu i prawdy całej grupy młodzieży, a jednocześnie nie gubi drugiej, ukrytej, duchowej przestrzeni każdej z postaci. Coś dobrego może się jeszcze z tym młodym życiem zdarzyć.
2.
We wstępie; do programu Agata Chałupnik, próbując znaleźć cechy wspólne dla wszystkich prezentowanych sztuk, pisze: "nie ma w omawianych tekstach polityki i Kościoła, bezrobocie i bieda pojawiają się w ujęciu właściwie publicystycznym, niemniej ów podskórny rodzinny wątek czyni z nich, czytanych razem, ciekawy przyczynek do antropologii współczesnej". Czy zatem sztuki o rodzinie? Czy w tym miałaby tkwić odwaga i oryginalność autorów i teatru? Od "Antygony", przez "Hamleta", "Trzy siostry" po "Tango" rodzina była nie byle jakim bohaterem zbiorowym, a każdy z jej członków postacią niemal historyczną. Wydaje się, że w doświadczeniu radomskim rodzina jawi się jako dalece zdegradowana wartość, coś w rodzaju łatwo rozpoznawalnej, ale bardzo szczątkowej przestrzeni duchowej, obyczajowej, społecznej. Coś jak nieomal symbol, coraz mniej rozpoznawalny, coraz bardziej zredukowany. Nie dlatego, że nie funkcjonuje tak w ogóle, ale dlatego, że nie jest atrakcyjnym tematem dla sztuk współczesnych. O wiele bardziej atrakcyjne od niej, a w każdym razie wyraziściej pokazywane i akcentowane, są te wątki i motywy, które mówią o przemocy, zniewoleniu, agresji, a przede wszystkim o problemach ze zrozumieniem i odczuwaniem wolności własnej i cudzej.
3.
Pewien współczesny krytyk, znany z bardzo kategorycznych sądów, oznajmił niedawno, że dość już poświęcania czasu i uwagi reżyserom, za to czas najwyższy oddać w teatrze głos dramaturgom, bo to oni mają dziś najwięcej do powiedzenia. Przeciwstawianie dramaturgów reżyserom jest pomysłem delikatnie mówiąc mało sensownym w praktyce, jeśli się pamięta - czego krytyk współczesny nie musi - jak ważne dla polskiego teatru współczesnego były prapremiery Mrożka realizowane przez Axera i Dejmka, Iredyńskiego przez Swinarskiego czy Kajzara przez Jarockiego, Słobodzianka przez Grabowskiego, o czym współczesny krytyk od biedy mógłby pamiętać, bo pisał o tym w zachwytach i uniesieniu. Zresztą, gdyby ów krytyk współczesny obejrzał wszystkie przedstawienia radomskie, pewnie sam doszedłby do dość oczywistego wniosku, że bez reżysera ani z dobrą, ani z przeciętną dramaturgią niewiele można zrobić. Nie można odmówić dobrych chęci radomskim realizacjom, ale w dwu pierwszych spektaklach trudno mówić o reżyserii, choć sądząc po notach reżyserskich w programie, obie panie miały sporo dobrych i trafnych przeczuć, z których na scenie niezbyt wiele wyszło. Natomiast panowie reżyserzy Bogdan Kokotek ("Starsza pani prycha") i Ireneusz Janiszewski ("Punkiet") starali się swoje spektakle przynajmniej wewnętrznie uporządkować. Pokazać wedle jakichś zasad, wedle pewnego warsztatu, estetyki i stylistyki.
4.
Co zatem przyniósł teatrowi ów, pod wieloma względami studyjny program nazwany "Radom odważny"? Przede wszystkim stał się próbą określenia tożsamości dla samego teatru. W dość krótkiej historii samodzielnie działającego teatru radomskiego były wprawdzie przedstawienia zauważane przez krytyków i publiczność, ale nie było nigdy okresu, o którym można by powiedzieć, że teatr był w jakiś sposób rozpoznawalny, że miał własny charakter, osobowość artystyczną. Kojarzył się z Festiwalami Gombrowiczowskimi, ale głównie jako organizator. Trzeba pamiętać, że teatr działa w mieście szczególnie sfrustrowanym, nękanym nie tylko bezrobociem i biedą, ale, a może przede wszystkim pozbawieniem go swoistego prestiżu, który miał jako miasto wojewódzkie przez ostatnie dwudziestolecie. Teatr radomski od lat należy do najmniejszych, jeśli idzie o zespół, i od lat dramatycznie walczy o istnienie. Wiązanie zatem swej tożsamości z polską dramaturgią współczesną jest zapewne zabiegiem naprawdę odważnym. Bo owoce tej dramaturgii - zresztą nie tylko tej prezentowanej w Radomiu - są wielce niedojrzałe. Jest w nich zdecydowanie więcej fragmentaryczności, epizodyczności, pojedynczych pomysłów, szkicowości niż wielkich tematów, oryginalnego języka, odkrywczych metafor, nie mówiąc już o całościowych wizjach świata i człowieka, czy nawet solidnie opowiedzianych historiach. Ale z drugiej strony jest wielu młodych autorów, którzy próbują pisać dla teatru. Którzy nie muszą czuć się obciążeni ani jego historią, ani tradycją. Którzy, jak wspomniany Szymon Wróblewski, pokazują, że mają słuch na język, na dialog, inteligentne oko w obserwowaniu zjawisk, intuicyjne poczucie formy. Dla tych młodych autorów teatr może stać się swoistym laboratorium. I zapewne warto teatrowi radomskiemu cierpliwie i konsekwentnie pracować z tymi najmłodszymi, którzy - podobnie jak teatr i miasto - podejmą próbę mozolnego budowania czegoś, co musi powstać na solidnych fundamentach, a nie być jedynie fajerwerkiem. Jeśli okaże się, że po tym pierwszym projekcie radomskim znajdzie się grupa ludzi: autorów, reżyserów, wykonawców, którzy zechcą rzecz uznać za własną i nie zabraknie im odporności, to jest szansa przed teatrem. "Radom odważny" zwrócił życzliwą uwagę krytyków. W przyszłości ważniejsze byłoby jednak to, aby teatr zyskał uznanie i akceptację publiczności. Bo dopiero to zapewni mu poczucie wartości i tożsamości. Warto być odważnym w dążeniu do takiego celu z dramaturgią współczesną na afiszu.