Artykuły

Nie w porę

"Miłość na Krymie" w reż. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym w Warszawie oraz "Szczęśliwe dni" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Ocenia GOLF&LIFE.

Nic w historii nie jest w porę, a najbardziej nie w porę jest życie. Wszystko się rozmija ze sobą. To mogłoby być motto "Miłości na Krymie" Sławomira Mrożka, granej z wielkim powodzeniem w Teatrze Narodowym w Warszawie. Świat i ludzie się pogubili. Staczamy się po równi pochyłej. Duchowość traci na znaczeniu i wartości. Zewnętrzność i pozory biorą górę. Długa droga przemyśleń i obserwacji doprowadziła autora do stworzenia przenikliwego obrazu rzeczywistości lat 1910-1990. Przetoczyły się w tym czasie rewolucje i wojny, te prawdziwe i te obyczajowe. Świat stawał na głowie. Ta komedia tragiczna pokazuje pułapki, w które wpadamy. Jest rozpięta między filozofią, polityką i miłością w różnych czasach. Reżyser Jerzy Jarocki żongluje różnymi stylami, konwencjami, estetykami od czechowowskiego salonu i zakochanego porucznika Siejkina z gitarą po przestrzeń wyobcowaną. Główny bohater Iwan Nikołajewicz Zachedryński (Jan Frycz) po wyjściu z łagru wolałby wrócić do tajgi, niż patrzeć na to, co się dzieje wokół. Prosta kobieta u boku męża, kupca Szelcowa, (niezrównana para: Seniuk - Gajos) wchodzi gładko w New Age. Nauczycielka Tatiana (Małgorzata Kożuchowska) staje się zagorzałą rewolucjonistką. Wielość wątków i refleksji ułożył reżyser w misterną mozaikę. Wyskakuje z niej kilka razy Lenin (Jerzy Radziwiłowicz), zaczadzony swą anachroniczną utopią, ale nie powstrzyma biegu zdarzeń. Inne czasy, inne tańce. Z powodu Miłości na Krymie zaiskrzyło w roku 1994 między Jarockim a Mrozkiem. Autor zarzucił reżyserowi nadinterpretację tekstu. Tym razem dał mu carte blanche i obaj wygrali, a wraz z nimi świetni aktorzy, poprowadzeni mistrzowską ręką Jarockiego, który nikogo nie zostawia samopas.

A młody Teatr Polonia idzie jak burza. Ogłasza premierę za premierą. Urozmaica repertuar. Sięgnął po "Szczęśliwe dni" Samuela Becketta. Winnie (Krystyna Janda) [na zdjęciu], unieruchomiona w fotelu, wita każdy dzień z nadzieją, pogodą ducha i niespożytą energią. Nie dopuszcza do siebie złych myśli. Choć zamknięta w czterech ścianach, zachowuje się tak, jakby świat stał przed nią otworem. Dba o urodę. Nie zaniedbuje codziennych rytuałów. Zatopiona w prostych czynnościach i własnych myślach, zbiera łapczywie każdy okruszek szczęścia. Zagłusza to, co nieuchronne, w nieustającym monologu. Wieczna, niezniszczalna kobieta. Czuwa przy niej niezawodny partner (Jerzy Trela), bezgranicznie jej oddany. Wystarczy skinienie, zawołanie, a już jest przy niej, niemy, z nieodłącznym stołkiem, gotowy spełniać jej żądania i życzenia. Wierny do ostatniego tchu. W dramacie egzystencjalnym o odchodzeniu człowieka reżyser Piotr Cieplak pokazuje - na przekór - wielką siłę życia, przywiązanie i miłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji