Artykuły

Spektakl Mameta skrzy się ironią i humorem

Fani Davida Mameta, ceniący go za "Glengarry Glen Ross" albo "Bizona", zajrzawszy do teatru w dawnych zakładach Norblina, z początku mogą pomyśleć, że zabłądzili.

Na maleńkiej scenie klasyczna dekoracja, z głośników sączą się lekkie, ale dostojne dźwięki. To wydaje się dobre dla współczesnej sztuki, na miarę skrojonej, pisanej ku uciesze mieszczańskiej publiki. Ale gdzie w tym Mamet? On przecież zawsze walił między oczy mocną, nawet brutalną frazą, ostrym rysunkiem bohaterów, wnikliwą obserwacją często zdegradowanej rzeczywistości. Nieproszony przykładał nie tylko Amerykanom pod nos krzywe zwierciadło. Kazał im patrzeć na siebie w całym wewnętrznym zakłamaniu.

Po wspomnianych "Glengarry...", "Bizonie", po kilku filmach, do których napisał scenariusze i tych przez niego wyreżyserowanych, wiem na pewno, że Ameryka ma w nim doskonałego kronikarza. Szczerego i niezdolnego do kompromisów.

"Bostońskie małżeństwo" to w dorobku pisarza tylko drobiazg niewiele znacząca błahostka. Podobno Mamet napisał ją na zamówienie żony, aktorki Rebeki Pidgeon. Była tu wymarzona dla niej rola.

Z początku jest więc zaskoczenie. Może kolejna mistyfikacja, gra skłonnego do mylenia literackich i teatralnych tropów autora? Najpierw na scenę wchodzi Klara (Joanna Bogacka), za nią w sukience z obowiązkowym fartuszkiem służąca (Joanna Pokojska). Kostiumy projektu Zofii de Ines są akuratne w 102 procentach, w podporządkowaniu konwencji konwersacyjnego dramatu o paniach z wyższych sfer wręcz przerysowana Anna (Ewa Wiśniewska) nosi suknie jeszcze bogatsze, do tego fantazyjny naszyjnik, jak się potem okaże - punkt zapalny całej intrygi. Oto przestrzeń zaprojektowana przez Marcina Stajewskiego niepostrzeżenie staje się złotą klatką. Anna w czerwonej sukni i Klara w pastelowo-niebieskiej niebezpiecznie przypominają dwie wielkie papugi o cudownie barwnym upierzeniu. Stroszą pióra, grają przed sobą, popisują się. W istocie jest to jednak wielki i smutny trzepot. Na domiar złego jeszcze czasem cholernie zabawny.

Bostońskim małżeństwem nazywano w XIX-wiecznej Ameryce, gdzie osadza Mamet akcję sztuki, związek dwóch kobiet; które mieszkały razem i mogły, choć wcale nie musiały, dzielić łoże. Bostońskim małżeństwem są więc Anna i Klara. Ich relacja, zarówno w ujęciu dramaturga, jak i Ewy Wiśniewskiej i Joanny Bogackiej, staje się wielopiętrową grą. Na dodatek rozgrywka, której można by nadać tytuł "kto kogo od siebie uzależni", z każdą chwilą robi się coraz bardziej bezwzględna.

Wiśniewska i Bogacka cienką, acz zdecydowaną kreską rysują portrety swoich bohaterek. Na pierwszym planie jest Wiśniewska, to ona pociąga za sznurki. Świetna, tak rzadko widywana na scenie aktorka tworzy postać, która potrafi wyreżyserować wymyślną intrygę, ale nie jest w stanie poskładać w całość własnego życia. Dlatego wciąż i wciąż zakłada maski, wciąż coś ukrywa, wciąż gra.

Joanna Bogacka ma rolę bardziej niewdzięczną, bowiem jej Klara jest zwykle defensywna, podaje piłki partnerce Aktorka znajduje jednak sposób, by ironicznie pokazać eteryczność i zaakcentować, że to osóbka o własnym zdaniu, czasem całkiem niebezpieczna.

Obrazu dopełnia smaczny epizod Joanny Pokojskiej, bowiem "Bostońskie małżeństwo" to teatr stricte aktorski. Romuald Szejd reżyseruje więc dyskretnie, tak by nie pokrzyżować szyków świetnym wykonawczyniom.

I koniec końców dochodzimy do wniosku, że i tym razem zawartość Mameta w Mamecie jest zadowalająca. Znów powrócił przecież jego wielki temat mistyfikacji jako sposobu panowania nad człowiekiem. Znowu sypnął piachem w oczy. "Bostońskie małżeństwo" w Prezentacjach to zatem tylko drobiazg. Ale w tym drobiazgu jest sól aktorstwa i dramaturgii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji