Im głupiej, tym smutniej
"Farsa z ograniczoną odpowiedzialnością" Władysława {#au#1205}Zawistowskiego{/#}, którą mamy okazję oglądać na scenie Teatru im. Słowackiego w reżyserii Andrzeja Kierca, przekonuje nas, jak ryzykowna bywa próba zmuszenia publiczności do rechotu. Niepowodzenie inscenizacji antycznej tragedii zawsze można tłumaczyć faktem, że publiczność nie pojęła jej "pogłębionej głębi". Farsy, która mało śmieszy, niczym się nie da usprawiedliwić.
Premierowe przedstawienie za sprawą zespołu "Piersi", który zaprezentował kilka swoich szlagierów, rozpoczęło się obiecująco. Nawet awarię nagłośnienia gitary solowej lider kapeli, Paweł Kukiz, potrafił ograć, jak przystało na estradowego showmana. Niestety w chwilę potem pałeczkę przejęli aktorzy, którzy starali się zrobić wszystko, aby ożywić sztukę rozgrywającą się w umeblowanym przez Urszulę Sipińską biurze. Prezes Waldek (Marcin Kuźmiński), który pojawił się w pierwszej scenie przeżywając znane rodakom katusze kaca, podczas gdy z głośników sączyła się piosenka "Leżę, leżę, uwaliłem się jak zwierzę.,.", mógł liczyć na aplauz publiczności. Rychło okazało się jednak, że nawet farsa wymaga jakiegoś pomysłu i nie wystarczy Wietnamczyk udający Japończyka, oraz fruwające po scenie biustonosze i majtki. Akcja, która toczy się w sferach polskiego biznesu, rozeszła się w szwach zanim nabrała jakiegokolwiek rozpędu. Kilka zabawnych postaci: rasowej przedstawicielki najstarszego zawodu świata zza wschodniej granicy (Agnieszka Schimscheiner) czy rozkosznego kociaka w dezabilu (Joanna Żurawska) nie było w stanie uratować przedstawienia, któremu brak tempa i wyczucia zwariowanej konwencji. Widzowie ze stoickim spokojem obserwowali kolejne pary znikające w biurowej łazience. Perypetie zagubionej Marty Konarskiej, w roli pseudosekretarki, zamiast chichotu wywoływały... współczucie, a z czasem zniecierpliwienie. Finałowa ofensywa urzędników celnych, skarbowych i UOP wprowadziła więcej zamieszania niż komizmu.
Prymitywne gagi, niewyszukany dowcip, powtarzanie numerów znanych jak świat, granie "pod publikę" i wyciąganie brawek wpisane są w gatunek farsy. Jeżeli jednak publiczność pozostaje obojętna wobec owych wysiłków, a intryga nie dorasta poziomem do telewizyjnych komedii sytuacyjnych, rodzi się pytanie o sens przedsięwzięcia. Zapewne z czasem spektakl nabierze wigoru. Nie zmieni to jednak faktu, że naszą rzeczywistość atrakcyjniej i zabawniej niż teatr komentują chłopcy z "Piersi".