Artykuły

Nie do śmiechu!

Pierwsze dni Kaliskich Spotkań Teatralnych ocenia Bożena Szal w Głosie Wielkopolskim.

Pierwsze dni Kaliskich Spotkań Teatralnych upłynęły w tym roku w nastrojach raczej depresyjnych.

Wszystko zaczęło się od kaliskiej "Mewy "[na zdjęciu], której rozpaczliwy krzyk wyraźnie zaciążył nad festiwalem, a przynajmniej nad jego pierwszą połową.

W "Kalimorfie"(Teatr Atelier z Krakowa) oglądaliśmy : więc psychopatycznego młodzieńca, który więzi młodą dziewczynę i metodycznie się nad nią znęca, bo inaczej nie potrafi jej zdobyć.

W "Absyncie" (Laboratorium Dramatu z Warszawy) inna dziewczyna opowiadała nam długo i zawile o swym niezbyt długim i raczej pustym życiu, które zakończyła całkiem udanym samobójstwem.

Pewne przebłyski nadziei, że na tym świecie jednak da się żyć, pojawiły się w spektaklu "Elling" (Teatr Nowy Praga z Warszawy), gdzie bohaterowie mocno wyalienowani ze społeczeństwa na nowo uczyli się w nim funkcjonować - zresztą z niezłym skutkiem.

Wydawało się, że smętną passę nad Prosną ma szansę ostatecznie przełamać muzyczna komedia "Na gorąco" w reżyserii Michała Zadary, którą przywiózł do Kalisza Teatr Współczesny ze Szczecina. Spektakl o wielce szlachetnych rodowodach, bo zbudowany na kanwie scenariusza arcydzieła kina amerykańskiego "Pół żartem, pół serio", przygotowany przez młodego człowieka, nieźle otrzaskanego w amerykańskich realiach - niestety okazał się jednym wielkim rozczarowaniem, bijąc wszelkie rekordy pod względem ilości głupich pomysłów na scenie! Parodie popularnych motywów filmowych mieszają się tu z cytatami z polskiej klasyki; przeboje Presleya nakładają się na piosenki Demarczyk i swojskie ludowe przyśpiewki; rosyjski milioner zderza się z polskim hydraulikiem, latynoski mafioso z żydowskim sklepikarzem; narodowościowe stereotypy splatają się z pseudo mitami o amerykańskim raju na ziemi; mężczyźni przebierają się za kobiety, kobiety udają lesbijki, co ostatecznie deprecjonuje amerykańską "love story z happy endem" itd. Niestety, nie jest to zgrabna zabawa konwencjami, ani nawet półprofesjonalny program kabaretowy lecz tylko przypadkowy zlepek prymitywnych i topornych dowcipów. A wszystko to fałszywe i nieudane, bez wdzięku, szyte grubymi nićmi. Jeden wielki ściek głupoty! Nieudany "pachtwork", sklecony z byle czego. Zbiorowy wygłup, a - co najsmutniejsze - wcal,e nie do śmiechu...

Odsiedziałam (wyłącznie z dziennikarskiego obowiązku) trzy bardzo długie godziny na widowni, aby na koniec usłyszeć, że jeden z aktorów wybrał się do Australii, bo woli kangury niż kaczki. O niebo lepsze dowcipy opowiadał podobno w tym czasie popularny kaliski aktor i gawędziarz, Ignacy Lewandowski, rezydujący tradycyjnie w teatralnym bufecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji