Artykuły

Jedyny facet na roku

- Rzadko bywam na imprezach, bo niewiele tam się może zdarzyć. Drażni mnie, że ludzie nie patrzą sobie w oczy i każdy poświęca na rozmowę z tobą dziesięć sekund, przy okazji szukając już kolejnego, ciekawszego rozmówcy. To jest nerwica tych czasów. Być, słyszeć, załatwić, wylansować - mówi warszawska aktorka DARIA WIDAWSKA.

Nerwicą Twojego pokolenia jest chęć zaistnienia za wszelką cenę. Jeśli mnie gdzieś nie ma, to znaczy, że nie istnieję, mówią Twoi równolatkowie. Masz jakiś patent, by w tym świecie nie zwariować?

- Nie mam patentu. Rzadko bywam na imprezach, bo niewiele tam się może zdarzyć. Drażni mnie, że ludzie nie patrzą sobie w oczy i każdy poświęca na rozmowę z tobą dziesięć sekund, przy okazji szukając już kolejnego, ciekawszego rozmówcy. To jest nerwica tych czasów. Być, słyszeć, załatwić, wylansować. Mało mnie to interesuje.

A nie masz wrażenia, że Twoje pokolenie nie umie czekać? Wszystko musi się wydarzyć już, natychmiast. Sukces należy osiągnąć do trzydziestki, bo potem już wielu ludziom nie smakuje...

- Ja bardzo długo czekałam. Przez pięć lat od skończenia szkoły teatralnej nie dostałam żadnej znaczącej propozycji. Oczywiście grałam w teatrze, czasem trafił się jakiś dzień zdjęciowy w serialu, ale były chwile, gdy na castingu do jakiejś roli dochodziłam do ostatniego etapu i przegrywałam z inną aktorką. Wtedy mój narzeczony Michał przywracał mnie do pionu. Mówił: "Kochana, ale ty byłaś jedną z dwóch, doszłaś bardzo daleko, widocznie zabrakło ci szczęścia". Wydawało mi się to marnym pocieszeniem. Każdy aktor wymaga adoracji, komunikatu zwrotnego, że się podoba. Aż w końcu dostałam propozycję wzięcia udziału w castingu do "Magdy M.: i wygrałam! Teraz rozumiem słowa Michała i doceniam to, co mam.

Nerwicą tych czasów jest też nieumiejętność rezygnowania z propozycji. Jak macie pracę, gracie we wszystkim, do upadłego. Nie przeraża Cię casus Roberta Gonery?

- Wcześniej sądziłam, że bardzo łatwo odreaguję w tym zawodzie. Wracam do domu, biorę prysznic, idę na dobrą kolację albo na basen. Szybko wyrzucam z siebie pracę i łatwo wracam do realnego świata. Tak myślałam do momentu, w którym dowiedziałam się, że Robert przeżył załamanie nerwowe. Pomyślałam, że to też mnie może dotyczyć. Taka może być cena braku higieny w zawodzie. Z drugiej strony wiem, jak ciężko zrezygnować z ciekawej propozycji, widząc jak niewielu z nas ma szansę zaistnieć.

Masz dystans do tego, co robisz?

- Staram się i chyba się udaje. Teraz gram w ostatniej serii "Magdy M." oraz sitcomie "Mamuśki" i wierz mi - wystarczy. Gram w teatrze Scena Prezentacje i wchodzę w próby kolejnego spektaklu. W tym wszystkim chcę jeszcze mieć prywatne życie. Fajny związek. Żeby umieć grać, muszę kontrolować siebie, brać urlopy, wyjeżdżać z Michałem, szukać dystansu do siebie i swojego aktorstwa.

Masz świetne warunki sceniczne: burza rudych loków, jesteś wysoka, zgrabna. Możesz grać panny młodopolskie i współczesne dziewczyny. W szkole teatralnej stawiano na Ciebie?

- Stawiano przede wszystkim na chłopaków: Łukasza Simlata, Łukasza Garlickiego czy Grzesia Małeckiego. A czy stawiano na mnie? Jak powiem "tak", będę zarozumiała, jak "nie", będę kłamać. Tak naprawdę to był bardzo uzdolniony rocznik, więc chyba stawiano na wszystkich. Profesor Zofia Kucówna dojrzała moją kobiecość i powiedziała, że mam duży talent komediowy. Obsadzała mnie zawsze w rolach amantek. Profesor Gajewski widział mnie w rolach szlachetnych prostytutek, grałam między innymi Gruszę w "Braciach Karamazow", Mątwie" Witkacego obsadził mnie w roli femme fatale.

Masz silny charakter. Ktoś powiedział, że byłaś jedynym facetem na swoim roku.

- Tak, to prawda. Odkąd pamiętam, byłam silna, "temperamentna", przewodziłam grupie. Już w podstawówce byłam przewodniczącą klasy, mediowałam między skłóconymi grupami. Nie było problemu, którego nie potrafiłabym rozwiązać. Tak jest do tej pory. Nie znoszę konfliktów i nie potrafię się na kogoś dłużej gniewać. Gdy rozmawiam z kimś ostrzej, zawsze dodaję: "Mam nadzieję, że wszystko zostało wyjaśnione i nie wracamy do tego tematu". Określenie "jedyny facet na roku" wzięło się też z mojego sposobu bycia. Trzeba było ustawić krzesła na widowni do egzaminów, powinni to zrobić faceci, a kto robił? Widawska.

Słyszałam, że przybijasz też gwoździe, naprawiasz krany, przykręcasz półki.

- Nawet nie wiesz, jaką to sprawia mi frajdę. Łączę chyba cechy obojga rodziców. Po mamie mam szybkość działania, po ojcu zdolności. Jedyna rzecz, której nie lubię, to obsługiwanie wiertarki.

Twój chłopak, Michał, operator filmowy cieszy się, że jesteś taka zaradna?

- Oczywiście. Który facet nie chciałby, żeby mu zdjąć z głowy niechciane obowiązki? Michał wie, że jeśli nie znam rozmiarów kołków rozporowych, to i tak "pouwodzę pół sklepu" i dostanę właściwe.

Mówisz o sobie: "Jestem Kaszubką". Co to dla Ciebie oznacza?

- To charakter. Jak Kaszub stoi na czerwonym świetle, to choćby zamarł ruch w mieście, będzie stał, dopóki nie zapali się zielone. Jak Kaszub powie, że przyjdzie, to choćby się paliło i waliło, będzie na czas. Pilnuje swojego, bo jak wejdziesz na jego pole, to od razu cię przegoni. Jak kocha, to na zabój, a jak nienawidzi - całym sobą.

Byłaś ukochanym, wypieszczonym dzieckiem?

- No tak... Jestem jedynaczką, wychuchaną, ukochaną. Rodzice otoczyli mnie niezwykłym poczuciem bezpieczeństwa i starali jak najlepiej wychować i wykształcić. Posłali mnie równolegle do szkoły muzycznej. Dwanaście lat uczyłam się gry na fortepianie.

To była udręka?

- Często tak. Wracałam z podstawówki, jeszcze w butach jadłam obiad podstawiony pod nos, by za chwilę wybiec z domu na zajęcia w szkole muzycznej. Wracałam, odrabiałam lekcje, grałam, biegłam na dodatkowy angielski. Dzień kończyłam o 22.00, budziłam się rano i znów to samo.

O takich dzieciach mówi się: zaprogramowane na sukces.

- A ja się z tym nie zgodzę! Wbrew pozorom miałam dużo swobody. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Mama mówiła mi: "Nie musisz być dobra ze wszystkiego, ważne byś była dobra z tego, co cię interesuje". Nie spędzałam za to ośmiu godzin na podwórku, pod trzepakiem, za co im dziękuję. Rodzice niczego mi nie zabraniali. A teraz jaką ogromną przyjemność sprawia mi gra na fortepianie!

Związek aktorka - operator filmowy to dobre połączenie?

- Dobre, bo Michał rozumie mój zawód, rozumie napięcia, które mi towarzyszą. Ale, co najważniejsze, nie ma między nami rywalizacji.

Moglibyście razem pracować?

- Nie wiem, jak bym się czuła, gdybym miała zagrać w jakiejś scenie intymnej z obcym człowiekiem, a Michał stałby za kamerą. Na pewno nie byłaby to sytuacja komfortowa, myślę, że dla Michała również. Gdy oglądamy w domu takie sceny, śmiejemy się razem, Michał trąca naszego kota i mówi do niego: "Ale twoja pani ma fajną robotę, i jeszcze jej za to płacą". Ale gdyby miał być na planie... Chyba nie. To jest właśnie higiena związku. Mieć dwa światy i z nich do siebie wracać.

Mówisz: "Chcę mieć spokojny, normalny związek, rodzinę". To znaczy, nie chcesz obudzić się za parę lat w pustym mieszkaniu, z rozsypanym życiem prywatnym...

- Każda z nas marzy o tym, by grać i mieć udane życie rodzinne.

Nie boisz się, że przegapisz swój czas?

- Pytasz o dzieci? Nie, bo ja wiem, że już jest mój czas. Niczego nie przegapię. Wiele moich koleżanek po fachu urodziło dzieci i gra dalej. Kasia Herman, Dominika Ostałowska, Maja Hirsch, Agnieszka Warchulska.

Za moment kończysz trzydziestkę. Robisz jakieś podsumowania?

- Kompletnie o tym nie myślę. Jak ktoś mnie pyta, ile mam lat, to szukam roku, odejmuję i sama się dziwię, że to już trzydziestka. Dla mnie czas zatrzymał się jakieś sześć lat temu.

Jesteś niezwykłym połączeniem. Mocno stąpasz po ziemi, z drugiej strony mnóstwo w Tobie ciepła i kobiecości. Jeszcze haftujesz....

- Błagam cię... Wiem, że to anachronizm, ale mnie to odstresowuje. Poza hafciarstwem interesuje mnie przedwojenna architektura Warszawy, a na dodatek jestem, jak mówi moja przyjaciółka, blacharą.

Blacharą?

- Uwielbiam samochody, szybką jazdę. Znam się na nowościach, powiem ci, jaki model auta występuje z jaką skrzynią biegów, jakim silnikiem...

Zaraz się dowiem, że sama robisz remont silnika...

- Nie, tak dobrze nie jest. Ale za to się dowiesz, że uwielbiam duże, kanapowe amerykańskie auta z duszą.

Twarda z Ciebie dziewczyna.

- Staram się, co nie oznacza, że jestem ze stali. Rodzice nauczyli mnie, że jak się spadnie z konia, natychmiast trzeba go znów próbować dosiąść. Nigdy nie wolno rezygnować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji