Artykuły

"Mewa" w drodze do "Idioty"

"Mewa" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu i "Kalimofra" w reż. Marka Kality z Teatru Atelier w Krakowie na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Inauguracja tegorocznych Kaliskich Spotkań Teatralnych miała szczególny charakter: odsłonięciem tablicy pamiątkowej uhonorowano Ryszarda Cieślaka - kaliszanina, wybitnego aktora Teatru 13 Rzędów i Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Pierwszy festiwalowy dzień nie przyniósł jednak aktorskich kreacji na miarę mistrza.

Gospodarze spotkań - kaliski Teatr im. Bogusławskiego - zaprezentowali na inaugurację "Mewę" Czechowa w inscenizacji i reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Spektakl przepełniony jest fascynującą urodą scen, której dopełnia znakomita scenografia Magdaleny Gajewskiej. A scenografia nie jest tu jedynie dekoracją: przestrzeń gra tu na równi z aktorami, czasem, niestety, przejmując nad nimi władzę.

Wiśniewski, starannie przekazując myśl Czechowa, przeniósł "Mewę" do czasów współczesnych niemal niezauważalnie, co udaje się dzięki dobremu opracowaniu tekstu i wprowadzeniu do dramatu fragmentów "Antyklimaksu" Wernera Szwaba, który to tekst interpretuje niewinna Nina Zarieczna (nieprzekonująca Izabela Gwizdak). Wydarzenia "Mewy" przebiegają płynnie i przewidywalnie, aż do finałowego monologu Niny i samobójstwa Trieplewa - u Wiśniewskiego najbardziej tragicznej postaci. Bo Wiśniewski nie zrobił "Mewy" o Mewie, jej dojrzewaniu i życiowym dramacie, ale o Trieplewie - nierozumianym i niekochanym artyście.

To piękne i mądre, opatrzone interesującą symboliką przedstawienie, nie jest doskonałe. Wiśniewski, chyba nie do końca ufając własnej adaptacji, wyreżyserował współczesny tekst we współczesnych realiach, ale w czechowowskim rytmie. Celebrowana więc bywa cisza, sączą się pauzy. A do celebrowania Wiśniewski nie ma delegacji, bo zespół aktorski gra nierówno. Obok scen przejmujących pojawiają się sytuacje pełne aktorskiej nieporadności. Zawodzi nawet Daniela Popławska (Arkadina), która najpiękniejszą scenę ze swym udziałem zawdzięcza Bartoszowi Turzyńskiemu (Trieplew) - aktorowi znanemu z łódzkiego Teatru Nowego z ról Jaśka w "Weselu" czy pana od jogi w "Kacu", któremu udało się stworzyć świetną, przemyślaną rolę. Drugą wspaniałą kreację "Mewa" zawdzięcza Stanisławowi Michalskiemu (Sorin), arystokracie sztuki aktorskiej.

Do sfer tych aspirować starają się Krzysztof Franieczek i Magdalena Popławska z Teatru Atelier w Krakowie, którzy pokazali "Kalimofrę" Jona Fowlesa w reż. Marka Kality. Aspirować aktorom trzeba będzie jeszcze czas jakiś, ale za niedoskonałości winić należy też reżysera, który kiepski, schematyczny, niewielki tekst (psychopata zwabia do domu panny, w których się kocha, a później je zabija) rozdyma do rozmiarów XXL, zatem od siedzenia wszystko boli.

Ale dla łódzkiego Teatru im. Jaracza z Kalisza płyną dobre wieści: Grzegorz Wiśniewski jest w dobrej formie, więc o "Idiotę" w jego realizacji (premiera we wrześniu, w trakcie Festiwalu Dialogu Czterech Kultur) powinniśmy być spokojni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji