Artykuły

Ciężar problemu

"Gruba świnia" w reż. Krzysztofa Rekowskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Agata Passent w Twoim Stylu.

Ale sztukę teatralną widziałam. Momenty były.

Nic dziwnego zresztą, ostatnio bowiem trudno o przedstawienie pozbawione wątków erotycznych. Tyle odbywa się aktów na deskach, że nie wiadomo, do jakiej świątyni sztuki się schować, by od aktów chwilę odetchnąć. Oczywiście reżyserom nie chodzi przecież o gołą pupę jako taką. Wiadomo, aktorzy rozbierają się zawsze dla Ważnej Sprawy. Teraz nad golizną przestaliśmy się już rozwodzić, trudniej o sztukę bez seksu niż sztukę z seksem. Przed inwazją dekoltów można uciec już tylko do klasztoru.

Golizna nie przykuwa, chyba że głównym tematem sztuki jest ciało jak w przypadku "Grubej świni" granej właśnie w Teatrze Powszechnym. Teatr ten od ponad roku uwikłany jest w polityczno-artystyczne spory, tymczasem ja jako przeciętny widz nigdy nie wyszłam z niego rozczarowana. To w tym teatrze na pierwszych randkach usłyszałam ze sceny słynne westchnienie Do Moskwy, do Moskwy i utonęłam

w rzewnym spojrzeniu Katarzyny Herman. To w Powszechnym smakowałam gorycz Tennessee Williamsa. Ani na moment nie zapomniano tu o Szekspirze, u którego najważniejsze jest słowo, bo w Powszechnym uwielbiane przez media emocje i obrazy nie przesłaniają słowa - widz ma gwarancję, że efekciarska szamotanina nie przesłoni tekstu. Piszę o "Grubej świni" na łamach magazynu lajfstajlowego, spektakl ten bowiem wymierzony jest przeciwko takiemu postrzeganiu życia, jakie propaguje nasze pismo, w tym ja i reszta współczesnych mediów. Spektakl oparty jest na sztuce Neila LeBute'a, współczesnego pisarza amerykańskiego. Tekst LeBute'a jest na tyle publicystyczny, że nie zasługuje na miano dramatu, ale jego siłą jest aktualność i doskonałe obserwacje z życia zamkniętych w biurowcach japiszonów. Jest to historia miłości dwojga ludzi: bibliotekarki Helen i finansisty Toma. Związek ten jest współczesnym mezaliansem. Problemem nie jest żydowskie pochodzenie jednego z kochanków, wiek, wykształcenie czy status finansowy. Trędowatość Helen polega na jej tuszy. Helen jest gruba, ostentacyjnie tłusta, jej ogromny falujący biust wylewa się z dekoltu, jej biodra ledwo mieszczą się na barowym stołku. Ale Helen nie ma zamiaru katować się dietami i aspirować do sylwetek serialowych aktorek. Stara się, choć otaczający świat brutalnie utrudnia jej te starania, zaakceptować swój apetyt na jedzenie, apetyt na życie, nie nosi workowatych tóg, tylko opięte sukienki, chce zwalczyć poczucie winy, które podsycają chudsze koleżanki uzależnione od tabelek przeliczających każdy kawałek chleba na ilość kalorii. Folgowanie sobie jest u Helen zmysłowe, jej postawa to postawa buntu okupiona cierpieniem, które chowa pod przykrywką żartu (Przecież wiadomo, że grubasy są wesołe - mówi). Świat Toma zaś traktuje ludzi i ich ciała jak maszyny, które muszą być wydajne, osiągać wyniki. Ciało ma być prężne, więc wolne chwile koledzy z pracy spędzają, wyciskając sztangi na siłowni. Musi być zwinne, by latać z wywalonym jęzorem od spotkania do spotkania z kilkuminutową przerwą na bizneslancz składający się z sałatki i wody. W spektaklu świetnie pokazane jest przyklejenie japiszonów do komputerów - Tom (świetny w tej roli Rafał Królikowski) rozmawia, w zasadzie nie odrywając wzroku od komputera. Pracownicy biura, choć są pod jednym dachem, porozumiewają się mejlami, a ich życie uczuciowe ogranicza się do romansów

biurowych. Helen ze swoją tandetną trwałą nie pasuje do minimalizmu a la van der Rohe, więc cóż, pisany jej los bibliotekarki, choć jej inteligencja przerasta IQ sukowatych, oplatających Toma jak bluszcz kobiet biurowych. Tom zakochuje się w Helen, ona rozbudza w nim zwierzęcą namiętność, jakiej nie czuł do tej pory w związkach z kobietami o urodzie rodem z pisma "Twój STYL". W tej sztuce scena erotyczna jest rzeczywiście o czymś, nie służy epatowaniu golizną. Widz czuje się rozdarty: z jednej strony czujemy radość, że Tom po prostu zatapia się w rozkosznym biuście Helen, a z drugiej strony czujemy zażenowanie. Bo oto przed naszymi oczami rozbiera się osoba gruba, a przecież zwykle grubi rozbierają się nie w świetle jupiterów czy na bilbordach, ale po ciemku w sypialni. Wstydzimy się swojego wstydu. Nasze gusty są już ofiarą propagandy mediów i setek lat kultury zachodniej. Gołe grubasy akceptujemy tylko w dziełach Rubensa. Podczas gdy Tom pieści się z Helen, czujemy smutne niedowierzanie, jakie jej towarzyszy - taki młody przystojny facet sukcesu pragnie mnie? Opasłej bibliotekarki? Najgorsze przypuszczenia Helen sprawdzają się. Tom jest tchórzem, wstydzi się chamskich dowcipów zazdrosnych koleżanek z pracy na temat tuszy Helen, boi się tego, że biznesowe salony odtrącają osoby odbiegające wyglądem i charakterem. W jego świecie kobieta ma być jak modny dodatek do sukcesu mężczyzny, atutem, który pomoże mu w karierze i kretyńskim smali talku służbowych mikserów przy sałacie. Ale czy w każdym z nas nie siedzi taki Tom? Czy wielu z nas nie reaguje zażenowaniem na widok grubasów? Zazdrościmy dyrektorkom o taliach osy. Gruba świnia nie jest arcydziełem literackim, ale porusza ważny temat: nasze uprzedzenia wobec ludzi grubych. Po wyjściu z teatru zaczęłam się zastanawiać nad swoimi znajomymi - nie mam wokół siebie żadnych grubasów. Czy podświadomie ich unikam? Przypomniał mi się moment, gdy chodziłam na terapię do psychologa. W klinice przyjmowała również pewna pani doktor, która była bardzo otyła. Pomyślałam sobie wtedy, że dobrze, że nie trafiłam do niej, bo nie potrafiłabym leczyć się u osoby, która sama nie panuje nad swoim obżarstwem. Potem zrobiło mi się wstyd, że tak pomyślałam. Gruba świnia to upomnienie. Czuję się upomniana, tylko czy dostrzegam wagę problemu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji