Artykuły

Piotr Beczała w Operze Narodowej

"Rigoletto" w reż. Gilberta Deflo w w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Nieczęsto zdarza się dziś w operowych teatrach, aby bezpośrednio po podniesieniu kurtyny sama już sceneria spektaklu spotykała się z żywym aplauzem publiczności. Tak jednak właśnie dzieje się na wznowionych niedawno w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej przedstawieniach "Rigoletta" w reżyserii Gilberta Deflo (odświeżonej przez Beatę Redo-Dobber) i oprawie scenograficznej Ezia Frigerio. I nic dziwnego: pyszna wystawa I i III aktu opery Verdiego (gdzie akcja toczy się we wnętrzach książęcego pałacu) rzeczywiście rwie oczy.

Nie dlatego jednak, rzecz jasna, wracamy dziś do tego barwnego spektaklu, którego premiera miała miejsce równe dziesięć lat temu. Główną bowiem przyczyną jest fakt, że 21 i 23 marca dał się tu słyszeć w partii księcia Mantui młody tenor Piotr Beczała, rodem ze Śląska, odnoszący od kilku już lat świetne sukcesy w czołowych teatrach Europy a ostatnio także w Operze Metropolitan, dotąd jednak nie oglądany na żadnej polskiej scenie, jeżeli nie liczyć jednorazowego występu w "Requiem" Verdiego. I trzeba przyznać, że rozgłos, jakim cieszy się on w operowym świecie, jest w pełni uzasadniony - dawno bowiem już nic słyszeliśmy i nie oglądali w naszym Teatrze tak świetnej kreacji. Beczała rozporządza bardzo ładnym głosem, dźwięcznym i znakomicie wyrównanym we wszystkich rejestrach, śpiewa też z wielką kulturą, finezyjnie prowadząc frazę, ale zarazem z intensywną i podbijającą widza dynamiką tam, gdzie charakter danego epizodu tego wymaga. Po potraktowanej trochę niedbale wstępnej balladzie "Questa o quella" (a może artysta był po prostu jeszcze nie rozśpiewany lub trochę stremowany?) już efektowny duet z Gildą w drugim akcie opery wypadł znakomicie. Rozpoczynająca akt trzeci liryczna aria "Parmi veder le lagrime", wzbogacona tu o brawurową cabalettę - często pomijaną przez innych wykonawców tej partii - była prawdziwym popisem pięknego śpiewu (śliczne pianissima!), zaś imponująca blaskiem głosu słynna aria "La donna e mobile" wywołała żywiołową reakcję słuchaczy. Stworzył też Piotr Beczała świetną - i bardzo sympatyczną - postać frywolnego władcy, kreując swą rolę z żywym temperamentem, ale bez zbytniej szarży. Dodać wypada, że znalazł jako Gildę bardzo dobrą partnerkę w osobie tureckiej sopranistki Yeldy Kodalli (kreujący tytułową rolę Mikołaj Zalasiński nie był niestety 23 marca w najlepszej głosowej formie), całym przedstawieniem zaś dyrygował znakomicie włoski kapelmistrz Tiziano Severini. Krótko mówiąc - obyśmy takich gościnnych występów mieli w naszym Teatrze jak najwięcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji