Artykuły

Krakowskie Reminiscencje Teatralne. Dzień drugi

W drugim dniu Krakowskich Reminiscencji Teatralnych zaprezentowane zostały dwa bardzo różne, zagraniczne przedstawienia: "Wait here for further instructions" berlińskiej choreografki i reżyserki Anne Hirth i jej zespołu "büro für zeit + raum" oraz "Hotel Matuzalem" brytyjskiej grupy "imitating the dog & Pete Brookes". Pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

W godzinnym spektaklu "Wait here for further instructions" właściwie nic się nie dzieje. Czas płynie leniwie, a aktorzy ogrywają codzienne czynności: siedzą, chodzą, robią na drutach, obcinają paznokcie, piją kawę, palą papierosy, stoją w kolejce do toalety, wykonują dziwne akrobacje, biją się i zakochują, ale przede wszystkim czekają. Słowem, żyją. Na scenie uwięzione zostają trzy anonimowe osoby: kobieta w niebiesko-białej, rozkloszowanej, staromodnej sukience oraz dwóch mężczyzn w garniturach - jeden ciamajdowaty w okularach, drugi pewny siebie i przystojny. Wejście w przestrzeń sceny skazuje ich na wieczne czekanie. Droga powrotna zostaje odcięta, ponieważ pozbawione klamek drzwi nie dają się od ich strony otworzyć. Po chwili z szafy wypada jeszcze kobieta w białej, nieco przypominającej baletową sukni. Na początku próbuje wyjść, potem przyłącza się do pozostałych postaci. Ile lat przekłada się na te sześćdziesiąt minut przedstawienia - nie wiadomo. Upływ czasu zaznaczany jest metaforycznie przez wyrywanie kartek z kalendarza, zmianę kostiumów i oświetlenia. Następują po sobie kolejne pory dnia i roku, a postaci wciąż tkwią w jednym miejscu. Mówią o swoich marzeniach i pragnieniach: od tych najprostszych, żeby kupić sobie kurtkę zimową, po abstrakcyjne, by latać. Snując nigdy nie realizowane plany nie zauważają swojego powolnego przemijania. Są zaskoczeni, gdy z ich ubrań zaczyna sypać się piasek, przypominając, że czas ucieka bezpowrotnie, a oni tracą czas na wykonywaniu nieistotnych czynności. Jednak, nawet gdyby chcieli, nie są w stanie nic zmienić - zostali przecież uwięzieni. Jedyne, co mogą zrobić, to spokojnie przeminąć, odejść. Więc bez łez, rozpaczy, czy poczucia niespełnienia wchodzą do szafy i zamykają drzwi. Znikają.

Sytuacja sceniczna przypomina momentami klimat "Czekając na Godota" Samuela Becketta, z tą różnicą, że marazm oczekiwania przełamywany jest komizmem zachowań postaci - dzięki czemu spektakl zarówno skłania do refleksji, jak i bawi. Dłużyzny stają się fascynujące, dzięki wyrazistej, stylizowanej trochę na niemy film grze aktorskiej. Słów nie jest dużo, jednak odgrywają tu podwójną rolę. Równie ważne jak znaczenie jest ich brzmienie, ponieważ partytury ruchu i dźwięku stanowią zasadę konstrukcji przedstawienia balansującego między tradycyjnym teatrem, a tańcem. Jego poetycka oparta jest na prostych, czytelnych, momentami uroczo przewidywalnych metaforach. Powtarzające się sceny poszukiwania zapalniczki, czy bójki w kolejce do toalety stanowią kliszę znanych motywów komediowych, zastosowanych tu na zasadzie cytatów budujących świat przedstawiony, w którym widz łatwo się może odnaleźć, jest on mu znany z filmów, teatru, czy własnego życia.

Spektakl jest studium na temat czasu: dłużącego się w momencie przeżywania, a jednak przemijającego zbyt szybko. Sytuację tę świetnie ilustruje zmienny rytm: od ciągnących się w nieskończoność dłużyzn, po przyspieszone sceny, w których mijają całe lata. Zawiera też w sobie kwintesencję ludzkiego życia, spędzanego na codziennych, banalnych czynnościach i czekaniu na to, że prawdziwe, fascynujące i szczęśliwe życie jeszcze się zacznie. Pozwala przyjrzeć się ludziom z przymrużeniem oka, dostrzec śmieszność i urok codziennych sytuacji. Jest próbą pogodzenia się z banalnością życia i nadania wagi chwilom pozornie nieistotnym, z których jest ono w większości złożone.

O ile spektakl grupy "büro für zeit + raum" tworzy spójną, poetycką wizję świata, tak kolejny, "Hotel Matuzalem" pokazuje rzeczywistość pokawałkowaną i pozbawioną logiki. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przedstawienie zdeterminowała forma. "Hotel Matuzalem" jest niezwykle ciekawą próbą połączenia materii filmu i teatru, w którym nawet sferą żywego planu rządzi zasada montażu filmowego. Scenografię stanowi przedziwna konstrukcja przypominająca ogromny czarny ekran, z którego na dole wycięty został prostokąt. W tej "luce" widoczne są ciała aktorów od ramion w dół. Ukryte za ekranem twarze wyświetlane zostają w ogromnym zbliżeniu na płaszczyźnie zamykającej przestrzeń sceniczną. Takie pokawałkowanie pozbawia postaci spójności na poziomie cielesnym. Jedynym realnym rekwizytem jest przesuwające się w różne miejsca biurko. Reszta "scenografii" wyświetlana jest na ekranie. Akcja dzieje się w hotelu w czasie wojny. Do portiera o imieniu Harry przybywają kolejno trzy postaci: mężczyzna i dwie kobiety. Jedni przychodzą, by wynająć pokój, inni by porozmawiać, napić się wódki, czy uwodzić mężczyznę.

Konstrukcja fabuły przypomina połączenie filmów "Dzień świstaka", "Memento" i "Cztery pokoje". Postaci utknęły bowiem w ciągle powtarzającym się scenariuszu. Ta sama sekwencja scen zostaje odegrana trzykrotnie, za każdym razem ujawniając nieznane do tej pory szczegóły wikłające, lub też rozjaśniające historię. Głównym bohaterem jest Harry. Mężczyzna cierpi na amnezję, nie pamięta ani swojej przeszłości, ani wydarzeń dnia poprzedniego. Dlatego za każdym razem przeżywa powtarzające się sytuacje na nowo. Nie poznaje przychodzących do niego, wciąż tych samych ludzi, posiada jedynie silne przeczucie, że już kiedyś przydarzyło mu się coś podobnego.

Z czasem atmosfera robi się coraz cięższa, zwłaszcza, że świat wewnętrzny bohatera zlewa się z rzeczywistością, a psychodeliczna muzyka inkrustowana jest coraz wyraźniejszymi odgłosami strzałów. W rezultacie spektakl staje się trudny do zniesienia, męczący. Widz atakowany jest na każdym kroku serią niezrozumiałych obrazów, powtarzających się sytuacji i głośną muzyką, tak, że z czasem sam zaczyna się totalnie gubić i marzyć o tym, by ta trauma się wreszcie skończyła - wszystko jedno jak. Jeśli twórcom spektaklu chodziło głównie o wzbudzenie w widzach tego typu emocji, to odnieśli sukces.

Problemem tej produkcji jest głównie całkowity brak dystansu. Połączone ze sobą konwencje filmowe: od thrillera, przez dramat psychologiczny, aż po melodramat potraktowane zostały ze śmiertelną powagą. Podobnie, jak słaby, sentymentalny tekst. Daje to mieszankę dość dziwaczną i ciężkostrawną. Zwłaszcza, że fabuła, poza kilkoma wątkami, pozostaje nieczytelna. Może to i lepiej, bo gdyby połączyć taką formę z równie ciężką do zniesienia treścią, nadmierna dawka bodźców mogłaby widza albo znieczulić, albo zabić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji