Artykuły

Spektakl szybki jak teledysk

- Sceny nie mają psychologiczno-fabularnych kontynuacji. Wydaje mi się, że taki sposób narracji może być atrakcyjny zwłaszcza dla młodego widza przyzwyczajonego przez filmy i teledyski do szybkiej akcji i krótkich ujęć - mówi reżyser ARTUR TYSZKIEWICZ przed premierą "Tereminu" w warszawskim Teatrze Współczesnym.

Artur Tyszkiewicz reżyseruje tragikomedię Petra Zelenki "Teremin". Premiera w sobotę w Teatrze Współczesnym.

Rz: To opowieść o rosyjskim fizyku i wynalazcy Lwie Sergiejewiczu Tereminie. Stworzony przez niego pierwszy na świecie bezdotykowy instrument muzyczny zyskał uznanie Lenina i jako sukces radzieckiej myśli technicznej był promowany w USA. Trudno uwierzyć, że te wydarzenia przedstawione przez Zelenkę naprawdę miały miejsce.

Artur Tyszkiewicz: - Życie pisze najlepsze scenariusze. W mojej interpretacji to przede wszystkim opowieść o początkach popkultury. O momencie, w którym sztuka, wartość autonomiczna i elitarna, nagle staje się produktem dla mas. Tak jak pojawiający się w spektaklu instrument tereminvox, na którym może zagrać każdy niezależnie od talentu. Nie liczy się, kto jakim jest artystą, ale jak potrafi się sprzedać i wypromować. Oczywiście ten tekst mówi także o granicach wolności i o tym, że człowiek w konfrontacji z historią przypomina pyłek. Uznałem jednak, że dla mnie i mojego pokolenia temat rozliczenia z przeszłością, minionym ustrojem jest bardziej odległy niż otaczająca rzeczywistość - wszechobecna reklama, komercja, handel i konsumpcja sztuki.

Zelenka wykorzystuje w swej sztuce kilka kinowych trików, jak choćby pojawiające się w finale "napisy końcowe".

- Ja ten tekst nazywam nawet scenariuszem, a nie dramatem. Jego cechą charakterystyczną jest bardzo specyficzny, filmowy montaż. Nie ma jedności czasu, miejsca i akcji. W krótkiej chwili dzieją się rzeczy rozpięte na przestrzeni pięciu lat. Sceny nie mają psychologiczno-fabularnych kontynuacji. Wydaje mi się, że taki sposób narracji może być atrakcyjny zwłaszcza dla młodego widza przyzwyczajonego przez filmy i teledyski do szybkiej akcji i krótkich ujęć.

W 1997 roku skończył pan Akademię Teatralną, potem reżyserował kilka sztuk i na sześć lat porzucił teatr. Dlaczego?

- Sytuacja na rynku była inna niż dziś. Nie opłacało się - w sensie artystycznym - robić spektakli w mniejszych miejscowościach. Teraz, kiedy te teatry objęli młodzi dyrektorzy, reżyserowanie u nich stało się prostsze. Są otwarci na współpracę, wielu należy do mojego pokolenia. Wcześniej pracy było mało i nie zawsze można było się z niej utrzymać. Zrezygnowałem z teatru, żeby zacząć zarabiać na życie.

I co pan robił?

- Prowadziłem talk show w telewizji, pracowałem w agencji aktorskiej, a także w firmie, która dystrybuowała filmy. To ostatnie zajęcie miło wspominam. Jeździłem na festiwale, oglądałem mnóstwo filmów i przy okazji dalej uczyłem się reżyserii.

Wrócił pan do pracy na scenie w 2005 roku. Teraz po ponad dziesięciu latach od dyplomowego "Makbeta" w Teatrze Lalka ponownie reżyseruje pan w stolicy.

- Mam blisko do pracy, bo mieszkam w Warszawie. Fajnie jechać 15 minut metrem zamiast siedem godzin samochodem do Wałbrzycha. Ale po premierze "Teremina" znów tam wracam. Mam w planach także wystawienie "Wizyty starszej pani" w Teatrze Polskim w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji