Artykuły

Marszałek Teatru Jaracza

"Habitat" w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Habitat to - jak podają encyklopedie - "typ biocenozy i charakterystyczne warunki środowiska, w których żyje organizm". "Habitat" to także sztuka kanadyjskiej pisarki Judith Thompson, którą - jako drugą w kolejności po "Lwie na ulicy" - dla Teatru im. Jaracza w Łodzi zrealizował Mariusz Grzegorzek.

Reżyser nadał swej najnowszej inscenizacji podobne cechy, opowiedział ją niemal tym samym językiem teatru co "Lwa...", czyniąc z obu przedstawień rodzaj dyptyku. O ile jednak "Lew na ulicy" jest dramatem interesującym, głębokim i metafizycznym, o tyle "Habitat" grzęźnie na mieliźnie plakatowej wypowiedzi utkanej z komunałów. Żeby nie wiem jak życzliwie i wytrwale zaglądać pod powierzchnię, nie znajdzie się tam prawdy innej niż ta, którą zawierają obiegowe sformułowania w rodzaju: świat jest zły, do porozumienia trzeba dojrzeć, zmieniać się jest cechą ludzką, czy każdy zasługuje na drugą szansę.

Thompson najwyraźniej miała ochotę napisać sztukę o wewnętrznych konfliktach, jakie targają wrażliwymi jednostkami, o szacunku do skrzywdzonych przez los, o konieczności pomocy tym, którzy nie potrafią poradzić sobie sami z sobą. Ale nie zaufała w pełni swojemu pisarskiemu warsztatowi, nie uwierzyła, że podoła stworzyć dramat oparty na wewnętrznej analizie ludzkiej psychiki. Stąd podparła się, niczym protezą, pomysłem, by całość opleść na bazie konfliktu społecznego. Oto bogate warstwy społeczeństwa zamykają się przed ubogimi, jednak rozumiejąc konieczność pomocy (czy raczej uznając za właściwą postawę poprawności politycznej) spieszą nieść ją, ale w sposób przez siebie akceptowany. A więc znów zamykają się na głosy wołających o pomoc. By w końcu dojrzeć, ale - jak się okazuje - za późno.

Mariusz Grzegorzek mozaikowość tekstu przeniósł na inscenizację. Poszczególne sceny to łączył, to dzielił silnymi akcentami muzycznymi, zabawiając się ekwilibrystyką montażu filmowego. Sprawność warsztatowa w ramach przyjętej konwencji - godna tytułu profesora. To dzięki niej tekst Thompson windowany jest w górę, ale szczytów nie osiąga. Nawet szczytów rozpaczy. Na scenie w konflikty wchodzą wszyscy bohaterowie w dowolnej konfiguracji. Aktorzy grają koncertowo, ale nie zawsze prowadzenie ich przez reżysera daje adekwatne rezultaty: kilka scen robi wrażenie wymyślonych, nieprawdziwych (jak histeryczne zachowanie kierownika domu dziecka w rozmowie ze zwaśnionymi matką i córką - reprezentantkami bogatych suburbii, czy dialog skłóconej z życiem córki z umierającą matką).

Aktorzy, posłuszni woli reżysera, odmalowują wszystkie stany emocjonalne "na zawołanie". Mariusz Ostrowski kpi, płacze i kocha, Marieta Żukowska boi się i jest agresywna (reżyser prowadzi ją niemal identycznie jak w "Lwie na ulicy"), Bronisław Wrocławski daje popis siły i gorycz klęski, Agnieszka Kowalska - dramat niemocy. Imponuje konsekwencją doskonale wychowanej kobiety, z matczyną traumą w tle, znakomita Małgorzata Buczkowska.

Kreację absolutną, nacechowaną zmysłowością, strachem, marzeniami i rozczarowaniami daje Barbara Marszałek. Postać, którą tworzy, jest głęboka i powierzchowna jednocześnie, wypełniona egoizmem i miłością własną, a zarazem wydaje się jedyną zdolną do empatii. Każde wejście Marszałek na scenę elektryzuje. Dla tej wybitnej aktorki można by wystawić choćby książkę telefoniczną, która w jej interpretacji stałaby się dziełem sztuki. Tylko po co? I w tym pytaniu jest odpowiedź o celowość wystawiania "Habitatu". Otóż warto go było wystawić i warto obejrzeć dla wielkości Barbary Marszałek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji