Artykuły

Wrócić na własny śmietnik

- "Wesele" to także sztuka o moim środowisku. O artystach i dziennikarzach, którzy spotykają się dzisiaj w krakowskich knajpach, piją, dyskutują i podrywają. Znam te rozmowy, znam tych poetów - reżyser MICHAŁ ZADARA mówi o Stanisławie Wyspiańskim.

Roman Pawłowski: Jak wyglądałby polski teatr bez Stanisława Wyspiańskiego?

Michał Zadara: Nie wiem, czy bylibyśmy w zasadniczo innej sytuacji. W polskiej kulturze gesty wielkich autorytetów nie są przyswajane - dotyczy to nie tylko Wyspiańskiego, ale na przykład Jana Pawła II czy Witolda Gombrowicza.

Ale przecież cytaty z "Wesela" weszły do języka potocznego.

- Podobnie jak cytaty z Papieża. Co nie znaczy, że są rozumiane. Mamy jako naród wielką umiejętność zatłukiwania przekazu poprzez uwielbienie.

Na czym polega zatłukiwanie w przypadku Wyspiańskiego?

- Na zapominaniu jego najważniejszej myśli: że trzeba się rozliczyć z historią i mitami. Zobaczyć, co one naprawdę znaczą i w jaki sposób mogą nas inspirować. I wziąć się do roboty. Nie gadać tyle, tylko pracować. Pisać sztuki i malować obrazy.

Zamiast iść tym tropem, celebrujemy to, z czego wyrastał Wyspiański. Czytałem niedawno wywiad z Robertem Tekielim, jednym z twórców krakowskiego "bruLionu", najważniejszego pisma literackiego lat 90. On tam mówi, że "brulion" wziął się z niechęci do wielkich liter - stąd tytuł pisany małą literą. Zawsze te wielkie litery ograniczały polską kulturę. Kiedy Wyspiański staje się Wielkim Pisarzem, zanika to, co w jego twórczości wartościowe - jego opowieść o człowieku, o samotności, o sile duchowej powstającej między ludźmi. Przecież "Wesele" - jego najważniejszy dramat - zostało przerobione w powszechnej świadomości na szopkę krakowską. Służy głównie do odtworzenia realiów tamtych czasów. A inne dramaty są w ogóle nieprzyswojone, gdyż ich przeczytanie wymaga wysiłku. A to już jest praca.

Celebrujemy Wyspiańskiego, bo jest jednym z symboli polskiej drogi do niepodległości.

- Ale czy Wyspiański rzeczywiście pisał, co należy zrobić, aby odzyskać wolność? Tak jak Lenin? To są pozostałości socrealizmu w krytyce. PRL rozumiał Wyspiańskiego jako część drogi do postępu. "Wesele" było rozumiane jako przejaw "realizmu krytycznego", który pozwala rozpoznać sprzeczności społeczne i wejść na wyższy poziom świadomości klasowej. W ten sposób dało się chwalić Wyspiańskiego w PRL. Ale w jego dramatach polityki i niewoli jest niedużo - nawet w samym "Weselu". Gdyby "Wesele" było o tym, że Polacy nie mogą się zebrać do walki z zaborcą, to Wyspiański tak by to napisał. Tymczasem ten dramat poświęcony jest zupełnie innym problemom. Nie ma ani jednego słowa o powstaniu.

To o czym jest "Wesele"?

- Najwięcej mówi się tam o pamięci. Ciągle wszyscy pytają: "Pamiętasz?". I ciągle słyszą odpowiedź: "Nie pamiętam". "Wesele" czytane zdanie po zdaniu jest także dramatem o miłości i samotności. O tym, że ludzie nie mogą się dogadać.

Temat nostalgii i braku porozumienia znacznie ciekawiej ujął w swych sztukach Antoni Czechow. Po co sięgać po Wyspiańskiego?

- "Wesele" rzeczywiście kojarzy się z dramatami Czechowa, zwłaszcza z "Płatonowem". Tu i tam bohaterami są mieszkańcy prowincji, którzy wszystkiego mają dosyć i marzą o tym, żeby żyć gdzie indziej. Ale Wyspiański znajduje dla tego tematu niezwykle oryginalną formę. Wpisuje wszystko w symbolikę alchemiczną - w "Weselu" łączą się noc i dzień, zima i lato, historia i teraźniejszość, piekło i niebo, męskie i żeńskie, umarli i żywi. "Wesele" jest pełne tęsknoty za utraconą jednością - narodową, ale także osobistą i duchową.

Pańska inscenizacja "Wesela" w krakowskim teatrze STU nie była jednak ani narodowa, ani poetycka. Było to realistyczne przedstawienie o kumplach, którzy spotykają się we współczesnym klubie, a dokładniej - w luksusowej łazience. Tam piją, gadają, kłócą się i biorą za łby.

- Bo "Wesele" to także sztuka o moim środowisku. O artystach i dziennikarzach, którzy spotykają się dzisiaj w krakowskich knajpach, piją, dyskutują i podrywają. Znam te rozmowy, znam tych poetów. Jest takie fantastyczne wideo grupy Azorro "Wszystko już było", w którym artyści siedzą i zastanawiają się, co by tu oryginalnego zrobić. I za każdym razem, gdy wpadają na jakiś pomysł, okazuje się, że ktoś już gdzieś go wykorzystał. Dokładnie o tym samym mówią bohaterowie "Wesela". Pan Młody opowiada o wierszach, jakie chciałby pisać, na to Poeta proponuje, aby ustroił się w róże i spalił na stosie, i że to dopiero byłoby niezłe dzieło sztuki. Rozumiem tę sytuację, ona mnie dotyka, bo to są ludzie, którzy podobnie jak moja generacja desperacko walczą o swoje znaczenie. Gadamy tekstem sprzed stu lat i on się w większości wypadków zgadza.

Tylko czy rzeczywiście współczesna bohema krakowska dyskutuje na imprezach o stosunku do tradycji? Czy raczej o tym, kto z kim sypia i ile zarabia?

- O tym też. Ale nie brakuje ludzi, którzy tak jak bohaterowie Wyspiańskiego czują nostalgię za minionymi czasami. Dla mnie modelem takiej postawy był kolega, który na imprezie w Laskach pod Warszawą o drugiej rano ze łzami w oczach powiedział: "Stary, czy ty wiesz, co to był przedwojenny PPS? Jak myślę o przedwojennym PPS i współczesnej lewicy, to chcę głowę do pieca włożyć". I płakał! A on jest w moim wieku, więc historię PPS zna z drugiej ręki.

Nieustannie natykam się w Polsce na ludzi, którzy wspominają, że to był kiedyś bardzo ciekawy kraj. Że to minęło i teraz jesteśmy w papce ogólnoświatowej. Albo, jak mówi dziennikarz: "Wszystko co było wielkie w kraju, przepadło. Bezpowrotnie w mroku zbladło".

Czy głębokie zmiany społeczne, jakie dokonały się w Polsce na przestrzeni stu lat od premiery "Wesela", nie osłabiły niektórych elementów tego dramatu? Na przykład ślub inteligenta z chłopką nie jest już takim mezaliansem jak w roku 1901.

- Myślę, że różnice nie znikły, tylko istnieją gdzie indziej. Dzisiaj gdyby Paweł Dunin-Wąsowicz ożenił się z fryzjerką z Nowej Huty, to byłaby bomba porównywalna do małżeństwa Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną.

Ale różnice kulturowe między wsią a miastem zacierają się i dzisiaj pokazywanie tego rozdźwięku nie jest aż takie dramatyczne. W Pańskim spektaklu Czepiec, Poeta i Pan Młody wyglądają i zachowują się podobnie.

- Allen Kuharski, teatrolog i tłumacz Gombrowicza, po obejrzeniu naszej inscenizacji "Wesela" powiedział rzecz ważną: to przedstawienie uświadamia zmiany demograficzne w Polsce. Gdy Wyspiański pisał "Wesele", Polacy byli najbardziej zróżnicowanym społeczeństwem w Europie, i to pod każdym względem: ekonomicznym, kulturowym, narodowościowym. Obok siebie żyli ludzie skrajnie biedni i skrajnie bogaci, analfabeci i profesorowie uniwersytetu, chłopi tkwiący w obyczajach rodem ze średniowiecza i wielkomiejska klasa robotnicza. Wystarczyło przejechać kilka kilometrów za Kraków, aby odkryć inny świat. Żydzi, Ukraińcy, Białorusini, niezwykle różnorodne społeczeństwo. Po II wojnie światowej wszystko się zmieniło. Polska stała się krajem homogenicznym, unikatowym na skalę europejską. Tylko Japonia jest podobna, tam wszyscy są tacy sami pod względem klasowym, religijnym, etnicznym. Ale Japonia to wyspa!

A co z wizją przeszłości, którą proponuje Wyspiański? Czy nie wydaje się dzisiaj równie anachroniczna jak chłopi z kosami?

- W żadnym wypadku. Właśnie dziś jego myśl o tym, że współczesność jest zbudowana na przeszłości, nabiera nowej aktualności. Dzisiaj znów "dawność z nami walczy". Widma, które gościom z "Wesela" majaczą się po pijaku, my mamy na trzeźwo przez całą dobę w TVN 24. Cała Polska jest takim widmem - powraca na przykład widmo endecji, Młodzieży Wszechpolskiej, czyli polskiego faszyzmu z lat 30. Męczymy się z historią, każdy na swój sposób. "Wesele" świetnie pokazuje ten problem - tam każdy ma swoje widmo, a więc i inną wizję przeszłości. Dla niektórych jest to wizja bardzo osobista, na przykład dla Marysi, która widzi widmo swego kochanka. Dla innych jest to wizja wyłącznie polityczna, jak dla Pana Młodego czy Dziennikarza. Bo nie chodzi tutaj o jakąś ogólną historię, ale o pamięć poszczególnych ludzi. I to o pamięć pojętą najbardziej dosłownie. Zdanie "nie pamiętam" pojawia się w sztuce ze trzydzieści razy. Każdy z bohaterów mówi: "nie pamiętam".

Pamięć jest i dziś słowem kluczem do polskich problemów. Jedna z najważniejszych i najgroźniejszych obecnie instytucji - IPN - nosi w nazwie słowo "pamięć".

- Pod tym względem od czasów Wyspiańskiego nic się nie zmieniło. Historia nadal jest traktowana instrumentalnie. Każde pamiętanie jest jednocześnie zapominaniem - jedne fakty wypierają drugie. Pamięć o powstaniu w getcie warszawskim była w czasach komunizmu próbą zapomnienia powstania warszawskiego, a dziś jest odwrotnie: pamiętanie powstania warszawskiego jest zapominaniem o powstaniu w getcie. Pamiętanie współpracowników UB jest zapominaniem tego, co inni ludzie robili w czasach PRL - zwłaszcza ci, którzy dzisiaj rozliczają tych, którzy współpracowali. I tak dalej.

W czasach, gdy rozgrywa się akcja "Wesela", także nie było jednej, wspólnej pamięci Polaków. Społeczeństwo dzieliła choćby pamięć o zbrodniach Jakuba Szeli.

- Dzisiaj sytuacja jest trudniejsza. Miliony byłych członków PZPR w ogóle nie mają prawa do pamięci. Pamięć tych ludzi nie istnieje w sferze kultury, tak jakby to nie byli w ogóle Polacy. To jest dziwne, bo mnie na przykład interesuje, co myślał i co przeżywał dyrektor huty czy kopalni. Trzeba to wiedzieć, żeby mieć żywotną kulturę. Dzisiaj pamięta się tylko w jakimś celu, pamięta się przeciwko komuś albo za kimś.

Jak na Pańskie widzenie Wyspiańskiego wpływa fakt, że wychował się Pan i wykształcił za granicą i dopiero jako dorosły człowiek wrócił do kraju?

- Na pewno jest mi bliski poprzez doświadczenie artysty, który mając do wyboru życie i pracę w Paryżu i w Krakowie, wybrał Kraków. Wyspiański jeździł wielokrotnie do Paryża, dzielił tam pracownię z Paulem Gauguinem. Mógł tam zostać i pić absynt z tamtejszymi artystami. Zdecydował się jednak wrócić do własnego błota.

Dlaczego?

- Ponieważ uznał Polskę za kraj wyjątkowy i fascynujący.

A dlaczego Pan wrócił?

- Ponieważ wszyscy w Europie stajemy się tacy sami i trzeba szukać własnej odrębności. I tego właśnie uczy Wyspiański. On dokonał ważnego odkrycia: artysta, aby stać się uniwersalnym, powinien zajmować się sobą, swoim śmietnikiem. Henryk Ibsen nie pisał przecież o wyszukanych tematach, ale o tym, co znał najlepiej - o życiu Norwegów, po norwesku. Wyspiański przywiózł z Paryża bardzo współczesne myślenie o sztuce i przełożył to na odwagę pisania o sobie, o własnych niepowtarzalnych sprawach. Pokazał, że nie musimy spalać się na stosach, aby odkryć prawdę o sobie. Banalna zabawa weselna może stać się wydarzeniem.

Tyle że to Ibsen stał się klasykiem światowym, a Wyspiański wciąż jest znany na świecie jedynie w wąskim kręgu specjalistów. Czy ma szanse zaistnieć w wielkich ośrodkach kulturalnych?

- To jest myślenie kolonialne! Wielkie ośrodki kulturalne - co to takiego?! Musicale w Nowym Jorku, farsy z gwiazdami w Londynie? Wielkie ośrodki kulturalne nie istnieją. To tylko w spojrzeniu człowieka kolonialnego liczy się to, co jest wystawiane w Berlinie i Nowym Jorku, a nie w Warszawie. Wyspiański nie miał takiego myślenia. Mógł bez problemu pracować w Krakowie i Paryżu. Świadomie wybrał Kraków, bo tutaj odnajdował swój autentyczny głos. Nam trudno się z tym pogodzić. Sądzimy, że "Wesele" dopiero wtedy będzie wielką sztuką, gdy będzie grane w Berlinie. A co to kogo obchodzi, czy jest, czy nie jest grane w Berlinie! Kiedy wybitne przedstawienie "Wesela" zaistnieje w Warszawie, to Warszawa stanie się wielkim ośrodkiem kulturalnym. Dyrektorzy wielkich festiwali przyjeżdżają do takich krajów jak Polska, żeby szukać tego, co jest niepowtarzalne, czego nie da się zobaczyć gdzie indziej.

Jednak nie da się zaprzeczyć, że zainteresowanie twórczością Wyspiańskiego jest na świecie marginalne. I nie zmienią tego jednorazowe akcje w rodzaju Roku Wyspiańskiego.

- Wyspiański nie jest znany, za to jego myślenie o własnej zaściankowości zaowocowało zjawiskiem artystycznym na skalę globalną. Mam na myśli Teatr Cricot 2 Tadeusza Kantora. Kantor przecież był jeszcze bardziej prowincjonalny niż Wyspiański, jeszcze bardziej wchodził w swoje Wielopole, swój pokój dzieciństwa, swoją klasę szkolną. I stał się artystą światowym. Mało tego - zapoczątkował cały nurt w teatrze, który po latach nazwano teatrem postdramatycznym. Można powiedzieć, że Wyspiański zainwestował w pewne myślenie, które zaprocentowało Kantorem.

Może gdyby miał możliwość odbyć tournée ze swoimi przedstawieniami, tak jak Kantor, sytuacja byłaby inna.

- Myślę jednak, że sami poprzez tradycję interpretacji Wyspiańskiego skazujemy się na zaściankowość. Jeżeli redukujemy go tylko do problemów walki narodowościowej i chaty krakowskiej, to nie możemy się dziwić, że nikt go nie rozumie.

Trzeba go czytać radykalniej?

- Czytać radykalniej - to frazes. Po prostu czytać. Uczciwie. Nie powtarzać tego, co znamy ze szkoły, tylko odkrywać samemu. Iść drogą Wyspiańskiego: nie bać się, pracować. Przede wszystkim pracować.

Michał Zadara (ur. 1976) - reżyser teatralny. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Austrii, dokąd wyemigrowali jego rodzice. Studiował na wydziale teatru i nauk politycznych Swarthmore College w Filadelfii (USA) i na wydziale reżyserii krakowskiej PWST. W Teatrze Wybrzeże w Gdańsku reżyserował dramaty Pawła Demirskiego: "From Poland with Love" i "Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna". Od 2004 r. współpracuje ze Starym Teatrem w Krakowie, gdzie wystawił m.in. "Fedrę" Racine'a, "Księdza Marka" Słowackiego i "Odprawę posłów greckich" Kochanowskiego. W zeszłym roku w krakowskim Teatrze STU wyreżyserował "Wesele" , w Teatrze Współczesnym w Szczecinie zrealizował własną komedię muzyczną "Na gorąco" (na motywach filmu "Pół żartem, pół serio"), a we wrocławskim Teatrze Współczesnym "Kartotekę" Tadeusza Różewicza. W tym sezonie dla Teatru Narodowego w Warszawie reżyseruje adaptację "Chłopców z Placu Broni" Ferenca Molnára.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji