Artykuły

Mijający się duet

- W czasie prób aktor przejmuje na siebie cechy granej postaci, a zatem nie ma możliwości, aby po spektaklu zostawić swojego bohatera w garderobie. W trakcie przedstawienia, koncentracja jest tak duża, że długo po wyjściu z teatru do domu "idziemy razem" - mówi WŁODZIMIERZ KŁOPOCKI, aktor Teatru Polskiego w Poznaniu.

Rozmowa z Włodzimierzem Kłopockim, aktorem Teatru Polskiego w Poznaniu i jego synem Maurycym:

Włodzimierz Kłopocki: Syn zdawał na medycynę, na którą niestety, a może na szczęście nie został przyjęty. Ukończył studia dziennikarskie, ale jego pasją zawsze była przyroda. Wielokrotnie podróżował po Azji, gdzie zrealizował filmy o ginących gatunkach zwierząt.

Maurycy Kłopocki: Tata to aktor, wesoły i dowcipny człowiek. Po piętnastoletniej przerwie wrócił do Teatru Polskiego w Poznaniu. Gra także w teatrze w Gnieźnie. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt ról teatralnych i kilka filmowych, za które był nagradzany na festiwalach.

Rozmawiała Sylwia Lechna

Trudno było się z panami umówić razem. Jak już wolnym czasem dysponował syn, to nie miał go ojciec i odwrotnie. Czy każdego dnia tak się panowie mijają?

Syn: - Ostatnio dość często tak się zdarza. Tata gra w dwóch teatrach oddalonych od siebie o 50 kilometrów. Ja z kolei odpowiadam za naszą wspólną firmę - Wytwórnię Dragon Film. Często wyjeżdżam do teatrów, z którymi współpracujemy. Kiedyś tata jeździł ze mną, bo była to dla niego, aktora, wielka frajda obejrzeć, to, co grają na scenach w kraju. Teraz jest to praktycznie niemożliwe.

Ojciec: - Niestety, taką cenę płaci się za aktywność zawodową. Jestem zresztą do tego przyzwyczajony. O siostrze i bracie, którzy są aktorami, wiedzę czerpałem głównie z recenzji teatralnych. Współczułem naszym rodzicom, którzy mając trójkę dzieci, stale byli sami. Dziś sam znalazłem się w podobnej sytuacji. Spotkania i tak zwane "rodaków rozmowy" są możliwe tylko podczas dużych uroczystości rodzinnych.

Skąd pomysł na rodzinną wytwórnię?

Syn: - Tata przed trzema laty dostał do przejrzenia kasetę z przedstawieniem teatralnym. Jej jakość pozostawiała wiele do życzenia. Wtedy postanowił "pomóc" teatrom w profesjonalnym rejestrowaniu i realizacji spektakli. Tata miał pomysł na wytwórnię, a ja na jej nazwę.

Ojciec: - Dragon Film to rodzaj protestu przeciwko ulotności sztuki teatralnej. Po zapadnięciu ostatniej kurtyny, po wybitnych inscenizacjach, pozostają tylko pożółkłe fotografie i subiektywne - siłą rzeczy - recenzje.

Czy pan Włodzimierz jest wymagającym ojcem?

Syn: - Jak byłem mały, to tata był bardzo wymagający, szczególnie gdy zabierał się za tłumaczenie mi przedmiotów ścisłych, z których byłem beznadziejny. Dziś przybyło mi lat i to raczej ja stawiam na swoim, ale w istotnych dla wytwórni sprawach biorę pod uwagę jego zdanie.

Ojciec: - Oczywiście wychowując młodego człowieka należy być wymagającym i konsekwentnym, aby dobrze przygotować go do dorosłego, nie zawsze łatwego życia. Nie wolno tolerować niewłaściwych zachowań, co bywa następstwem tak zwanego bezstresowego wychowania.

Za co ceni pan swojego tatę?

Syn: - Za to, że zawsze na niego mogę liczyć. Ponadto za to, że jak się za coś bierze, to robi to od początku do końca. Tak było wtedy, jak miał swoje firmy, nie mające nic wspólnego ze sztuką i jak zakładał oraz kierował gazetą. W końcu tak było i jest w teatrze. To chyba bierze się stąd, że jest nietypowym humanistą.

A ojciec syna?

Ojciec: - Za samodzielność i pracowitość, systematyczność i profesjonalizm. Także za wierność tradycji, oryginalność poglądów nie tylko politycznych, często sprzecznych z moimi.

Trudno jest panu zostawić rolę w teatrze i wrócić do domu jako Włodzimierz Kłopocki, a nie jako Klient czy Profesor?

Ojciec: - Aktor otrzymuje tekst, a ma stworzyć żywego człowieka. W czasie prób przejmuje na siebie cechy granej postaci, a zatem nie ma możliwości, aby po spektaklu zostawić swojego bohatera w garderobie. W trakcie przedstawienia, koncentracja jest tak duża, że długo po wyjściu z teatru do domu "idziemy razem".

Czy tata próbował namówić syna do kontynuowania rodzinnej tradycji?

Ojciec: - Nie, nigdy! Maurycy podejmuje zawsze suwerenne decyzje. Tak było również z wyborem zawodu.

Dlaczego wybrał pan inny sposób na życie?

Syn: - Aktorstwo to ciężki, niewdzięczny zawód i totalna "pamięciowa". Rano próby, wieczorem przedstawienia, a do tego trzeba grać tak, aby zarówno widzowie, jak i recenzenci byli usatysfakcjonowani. Nie ma znaczenia, czy to premiera, czy ostatnie przedstawienie danej sztuki. Zawsze powinno być się dobrym. Jako jedenastoletni chłopiec miałem teatralną przygodę w "Makbecie", ale to odchorowałem. I to był koniec mojego aktorstwa.

Dzięki swoim filmom przyrodniczym zwiedził pan niezwykłe zakątki świata.

Syn: - Jeździłem po Wietnamie, Laosie, Tajlandii, Birmie, Kambodży, Malezji i Indonezji. W moich filmach staram się pokazać miejsca, w których wcześniej nie było ekip filmowych. To miejsca, gdzie chronione są rzadkie gatunki zwierząt. One są moją największą, po żonie i dzieciach, miłością. Dlatego też w wieku 40 lat ukończyłem studia podyplomowe na Wydziale Zoologii w zakresie Konwencji Waszyngtońskiej CITES. To z kolei pomaga mi przy realizacji moich filmów przyrodniczych, które w miarę możliwości sam kręcę i montuję.

Ma pan na swym koncie wiele ról teatralnych. Która jest panu szczególnie bliska i dlaczego?

Ojciec: - Istotnie grałem wiele ról, ale to już historia. Liczą się te, które jeszcze mogę zagrać. Oczywiście o Hamlecie czy Kordianie nie mogę już marzyć. Nie ten wiek! Najmilej wspominam udział w inscenizacjach: "Jana Macieja Karola Wścieklicę" Witkacego, "Edwarda II" Marlowe'a i Wielkiego Księcia Konstantego w "Kordianie" Słowackiego. Sztuki te niosą ponadczasowe przesłanie.

A która z ról taty utkwiła panu szczególnie w pamięci?

Syn: - Jako dziecko pamiętam doskonale Księcia Konstantego z "Kordiana", czy tytułowego króla Edwarda w "Edwardzie II". Podziwiam jego zdolności adaptacyjne. Kiedypo piętnastu latach wrócił na scenę, jego Dyndalski w "Zemście" u Piotra Cieplaka stał się prawdziwą perełką.

W jakiej roli możemy pana obecnie zobaczyć?

Ojciec: - W Teatrze Polskim gram Klienta w sztuce "Zwał", Starego Człowieka w spektaklu "Hysterikon", Dyndalskiego w "Zemście" [na zdjęciu, pośrodku]. W Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie wcieliłem się w postać Księdza w "Weselu". Pod koniec maja na poznańskich deskach premiera sztuki Czechowa "Mewa" w bardzo interesującej inscenizacji Pawła Szkotaka. Wystąpię w niej w roli Sorina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji