Artykuły

Opera zatopiona w basenie

Kiedy reżyser bez poczucia humoru wystawia komedię, kończy się to katastrofą, czego przykładem łódzki spektakl Henryka Baranowskiego

Trzeba mieć dużo pewności w sobie, by arcydzieło, jakim jest opera Rossiniego, bezlitośnie pociąć na kawałki. Urok i wartość "Cyrulika" polega na misternie powiązanej intrydze, w której każda scena wynika z poprzedniej, żart rodzi kolejny dowcip. Henryk Baranowski dostrzegł tylko poszczególne epizody, odczytał je po swojemu, łącząc dialogami własnego autorstwa, w których na przykład słowo "pierdoła" ma rozśmieszać widzów.

To miała być tzw. nowoczesna inscenizacja. XVIII-wieczna Sewilla, w której toczy się akcja, została ze wstrętem odrzucona. Zamiast niej mamy salon odnowy, gdzie klienci doskonalą swe ciała pod opieką kosmetyczek i masażystek, ćwicząc na siłowni lub smażąc się na słonecznym łóżku. Tłum zaludniający scenę miota się nieustannie, bawiąc się przypadkowymi rekwizytami lub instrumentami. Tylko od czasu do czasu w tej bezradnej krzątaninie pojawia się Almaviva, który z pomocą cyrulika Figara chce wyrwać ukochaną Rozynę z rąk starego Don Bartola.

Mimo wszystko to przedstawienie wymaga pewnej refleksji. Polską publiczność, do której docierają wiadomości ze świata o tym, iż tradycyjny teatr operowy stał się przeżytkiem, Henryk Baranowski usiłuje przekonać, że tak się powinno wystawiać klasyczne opery. To wszakże, co oglądamy w Łodzi, jest powielaniem starych koncepcji, odwoływaniem się do mody, jaka opanowała niemieckie sceny 20 lat temu. Wydawało się wówczas, że reżyserowi wszystko wolno, a każdy jego pomysł powinien być akceptowany. Idąc tym tropem, Baranowski obdarzył spektakl także ciężkim, niemieckim humorem, zatem jeden z bohaterów zabawia widzów obwąchiwaniem brudnych damskich rajstop.

Obecny na widowni wybitny polski śpiewak, od lat występujący w całej Europie, powiedział mi, że gdyby otrzymał na Zachodzie propozycję udziału w takiej inscenizacji, natychmiast zerwałby kontrakt. Soliści Teatru Wielkiego w Łodzi wytrwali do końca i wykonując na scenie dziesiątki niepotrzebnych czynności, zachowali zadziwiająco dobrą formę wokalną.

Gwiazdą premiery była Joanna Woś, z wdziękiem bawiąca się koloraturowymi ozdobnikami. Ale też kreowaną przez nią Rozynę reżyser potraktował wyjątkowo łagodnie, a dyrygent Tadeusz Kozłowski czujnie ją wspierał, zresztą podczas całego wieczoru partyturze Rossiniego nadał komediową lekkość. Nie miało to większego znaczenia, orkiestra została zatopiona przez reżysera w olbrzymim basenie, co, jak rozumiem, określa jego stosunek do muzyki w "Cyruliku sewilskim".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji