Artykuły

Żałosna obsesja z paranoją w tle

"Pasja" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Jakaś histeria antyklerykalna opanowała dziś teatry. Dyktat mody, ale nie tylko. To przede wszystkim pęd reżyserów ku zbiciu kapitału na "dołożeniu" Kościołowi. Bo właśnie w taki sposób najłatwiej zrobić karierę. Nie trzeba ani dużo wiedzieć, ani dużo umieć, wystarczy skarykaturować Kościół, a najlepiej unurzać w błocie postać symbolizującą samego Pana Jezusa. Wtedy reżyserzy Iksińscy mają pewność, że ich "arcydzieło" na pewno zostanie zauważone. Zatem nie powinny już dziwić te pałętające się po scenie Teatru Studio nieudaczne bohomazy przedstawiające nie wiadomo co i nie wiadomo w jakim celu.

Wszystkie te rzeczy nie powinny dziwić, a jednak dziwią. A to dlatego że ich twórca, reżyser i dotychczasowy dyrektor tej sceny, Zbigniew Brzoza, nie jest przecież początkującym w tym fachu, ma za sobą spory dorobek. Oczywiście różny pod względem jakości artystycznej i zawartości intelektualnej, obok interesujących spektakli są, niestety, i miernoty, ale chyba żadna z tych miernot nie przebiła "Pasji", którą Zbigniew Brzoza żegna się z Teatrem Studio. Dlaczego wybrał na pożegnanie właśnie ten słaby, pretensjonalny i obrazoburczy dramat austriackiego autora Petera Turriniego "Szatan i śmierć" i nawtykał doń polskich akcentów, budując nachalne aluzje do współczesnej naszej rzeczywistości, po czym przeniósł akcję (jeśli tu w ogóle można mówić o jakiejkolwiek akcji) do Warszawy, i marność tę zatytułował "Pasja"? Tłumaczyć to można tylko w jeden sposób: Brzoza na odchodnym zapragnął, by o nim było głośno, by przypomniano sobie, że jest reżyser o takim nazwisku. Próbował więc zrobić przedstawienie mające wywołać skandal antyklerykalny. Ale nawet to się nie udało, bo z tych poszarpanych strzępów nijak niepasujących do siebie trudno było złożyć całość. Wyszedł więc paranoiczny bohomaz wskazujący na jakąś chorobliwą obsesję reżysera. Dołożyć Kościołowi i nadać głośność przedstawieniu. Wszystko jedno w jaki sposób.

A sposób jest taki, że właściwie nie wiadomo kogo, jakie postaci grają aktorzy, nie wiadomo, dlaczego tak, a nie inaczej się zachowują, nie wiadomo też, co łączy te dziwaczne postaci ani jakie relacje zachodzą między nimi i o co w tym wszystkim chodzi. Myślę, że nie wiedzą też o tym aktorzy, a także nie wie sam reżyser. Oglądamy więc na scenie najpierw jakąś grupkę osób stojących na przystanku autobusowym, którzy na pytanie: "Pieniądze wziąłeś? Paszport zabrałeś?" - histerycznie przeszukują kieszenie i przetrząsają płaszcze. W miarę posuwania się czasu na scenie pojawiają się inne postaci: oto zakonnik (Stanisław Brudny) lamentujący nad dziwnym zachowaniem księdza proboszcza, są jacyś przemytnicy spotykający się w szemranym barze, pojawiają się też kobiety. Była ekspedientka Biedronki obsesyjnie powtarza, że niesłusznie ją wyrzucono za manko wynoszące kilkaset złotych, inna wybiera się do Londynu, aby tam podjąć pracę sprzątaczki. W tym momencie na widowni lekki śmiech (jakby widzowie chcieli powiedzieć: "Wiemy o co chodzi"), no bo dziś Londyn kojarzy się Polakom wyłącznie z wyjazdem "za pracą". To bardzo poważny problem i nie można skwitować go dwoma zdaniami na scenie plus porozumiewawczy śmiech na widowni. Jeśli się już ten temat podnosi, to trzeba wejść w problem głębiej, a nie liznąć po wierzchu, i to w tonacji prześmiewczej. Bo staje się to krzywdzące dla tych Polaków, którzy nie znalazłszy zatrudnienia w Polsce, wyruszyli po nią do obcych i tam ciężko pracują.

Kolejne sceny przedstawienia jeszcze bardziej "zamulają" sens. Pojawiają się jakieś nowe wątki, by za chwilę nagle się urwać. Ni stąd, ni zowąd wkraczają na scenę następne postaci, które bez żadnego uzasadnienia wykonują jakieś czynności i znikają. Potem następne i następne. Z taśmy słychać "Alleluja", a w głębi sceny widać na wieszaku mundur, "to mundur mojego męża, był generałem SB, podwładni go uwielbiali" - mówi podstarzała, była aktorka, która ma nadal znajomości w teatrach (w tej roli Helena Norowicz). Dlatego stara się jej przypochlebić świeżo przybyły do Warszawy młodzieniec (Wojciech Zieliński), szukający pracy w aktorskim fachu. Tak zwana elita bawi się w rozmaite gry, jak "zabawa w tożsamość" albo "ujawnij moją teczkę". Jest też wątek ministra obrony narodowej, pacyfisty, na którego jest teczka, dlatego jakiś mafioso dyryguje ministrem. Oczywiście jest też mowa o korupcji. Wśród tego wielowątkowego melanżu nie zabrakło także odniesień do Iraku i Afganistanu.

Ale głównym bohaterem "Pasji" jest ucharakteryzowany na Chrystusa ksiądz sprawiający wrażenie wariata. "Uciekałem przed grzechem, aż przestałem wiedzieć, czym on jest" - mówi i wyrusza w drogę do Warszawy, by nurzać się w grzechu rozpusty, alkoholizmu, narkomanii, aż wreszcie współuczestniczyć w zabójstwie. Ma to być niby jego droga krzyżowa. Powiada, że niebiosa upadły na ziemię i nie ma już żadnego grzechu, i Bóg nie ma czego odpuszczać, bo ludzie odkupili odkupienie od Boga. Po czym pojawia się, nie wiedzieć czemu, Dworzec Centralny w Warszawie i Matka Boża, która jest tu umęczoną kobietą. Ksiądz, któremu coraz bardziej miesza się w głowie, dalej snuje swój monolog: Jezus Chrystus, który był miłością, stał się mordercą. Teraz jest we mnie. Ja jestem Jezus Chrystus. Monolog kończą oklaski telewizyjne, bo - jak się okazuje - wszystko jest na wizji, chyba coś w rodzaju reality show.

Nim nastąpi silnie oczekiwany przez nas koniec, musimy jeszcze odsiedzieć. Reżyser nie darował nam przecież scen prześmiewczych - czy to z nabożeństwa, czy ze śpiewów kościelnych, czy ze stuły kapłańskiej, którą ma parodiować biały szal ułożony na szyi i ramionach jakiegoś szemranego jegomościa, czy też naśmiewanie się nawet z Eucharystii. Z tych prymitywnych zabiegów nie jestem w stanie odczytać intencji reżysera. Tym bardziej że aktorzy wchodzą w ten chaotyczny melanż z całym dobrodziejstwem "wskazówek" reżysera: jak pokieruje, tak aktorzy zagrają. A najważniejszą w tym przedstawieniu rolę księdza gra Janusz Stolarski w tzw. poetyce "snuja", czyli snuje się bez celu po scenie, nie starając się nawet udawać, że cokolwiek rozumie z tego, co mówi i robi. I co to wszystko ma wspólnego z Pasją?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji