Artykuły

Teatr pod nadzorem

"Teczki" Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu. Pisze Patryk Czaplicki w Teatrze.

Punkt wyjścia jest intrygujący: oto Ósemki, ikony polskiej alternatywy, buntownicy i rewolucjoniści, zaglądają do własnych teczek, by materiały operacyjne gromadzone latami przez bezpiekę "przepisać" na scenę. Żywe pomniki walki z systemem kontra ich własne persony zamknięte w archiwach IPN-u. Symbole kontrkultury, która walczyła "o wolność naszą i waszą" versus ujarzmiani przez władze Polski Ludowej "wrogowie ludu" i państwa. Prawda czasu przeciw kłamstwu historii.

Oto Ósemki: osobowości świata teatru wybierają się z wycieczką do czasu i zdarzeń, na których wyrosła ich legenda. Nie jest bowiem nadużyciem twierdzenie, że Teatr Ósmego Dnia zawdzięcza swoją artystyczną tożsamość warunkom, w jakich się zrodził. Bez czerwonej gęby socjalizmu, w którą mogły walić, i pięści, która reagowała na ciosy, zanim jeszcze zostały zadane, Ósemki nie byłyby takimi Ósemkami, jakie znamy dzisiaj. Nie chodzi rzecz jasna o to, że kariera teatru nie byłaby możliwa bez charakterystycznych "okoliczności zewnętrznych", ale o to, że właśnie owe "okoliczności" zdominowały postawę artystyczną twórców, w znacznym stopniu wpływając na tematykę spektakli, ich charakter i środki wyrazu. Oto Ósemki: autorytety zajmujące zdecydowane stanowisko w wielu ważnych dla współczesności sprawach włączają się do dyskusji nad kwestiami, które zmieniły naszą demokratyczną rzeczywistość w piekło dociekania prawdy za wszelką cenę. Lustracja, deubekizacja, dekomunizacja. Wokół tych trzech słów zorganizowany jest dziś dyskurs polityczny, społeczny i światopoglądowy - w ich kontekście zamyka się etyczne "być albo nie być" notabli państwowych, hierarchów kościelnych i zwykłych obywateli. IPN-owskie teczki stają się kartą przetargową - orężem w walce na czyste sumienia i czyste życiorysy. Sytuacja Teatru Ósmego Dnia jest wobec tego problemu zupełnie wyjątkowa. Teatr ten wyłamuje się przecież z klinczu moralnych rozliczeń, bo własną historię trzyma w garści... Problem w tym, że "Teczki" nie wyrosły z wewnętrznego niepokoju, z ducha sprzeciwu, z "anarchistycznego" poczucia obowiązku, jak to w historii Ósemek dawniej bywało, ale - z poczucia komfortu.

Ten spektakl nie jest dziełem artystycznym, a traktowanie go jako takiego - a więc z dystansem krytycznym - prowadziłoby (i chyba powinno) do wystawienia druzgocącej recenzji. Jest on raczej wesołym publicznym wystąpieniem o charakterze procesu autolustracyjnego. Precyzyjnie wyreżyserowanym, nieźle zagranym. Wyrok uniewinniający - co oczywiste i zupełnie na miejscu - jest weń wpisany, niepodważalny i nieartykułowany wprost. Aktorzy tryumfują na scenie od początku do końca wystąpienia, a publiczność, świetnie się bawiąc, nie wyobraża sobie, żeby mogło być inaczej, oprawcy zostali zdyskredytowani w roku 1989, dziś (pewnie tak jak kiedyś...) nie ma potrzeby wchodzić z nimi w dialog. Jest natomiast niezaspokojona ciekawość i konieczność wglądu w to, co wypadło im z szuflad i szaf Wydobyć na światło dzienne (czyli, w tym przypadku, wyeksponować w świetle reflektorów) zawartość swoich teczek - to zadanie na skalę dzisiejszych potrzeb i możliwości. Trzymać szeregi nie po to, żeby walczyć, ale żeby świętować zwycięstwo i jeszcze raz dać świadectwo. W jaki sposób? Poprzez rewizje własnych dokonań i ukazanie małości funkcjonariuszy i agentów SB.

"Teczki" otwiera projekcja sceny-emblematu z "Przeceny dla wszystkich" (1977) - czarno-biały korowód postaci i wyklaskiwanie charakterystyczne dla partyjnej obrzędowości. Owa burza oklasków, symboliczny dowód uznania i czci przekuty na słodko-gorzką ironię, wywołuje zza kulis Ewę Wójciak, Adama Borowskiego, Tadeusza Janiszewskiego i Marcina Kęszyckiego. Wykrzykują oni własne imiona i nazwiska, oddają sobie nawzajem ukłony, nagradzają się brawami i po chwili zajmują wysokie krzesła. Za plecami mają białą płachtę materiału, na której pojawiać się będą ich fotografie sprzed łat, zdjęcia teczek i urywki

sfilmowanych spektakli. Przed sobą mają skromne "stanowiska operacyjne" - metalowe pulpity, a na nich czekające na odczytanie wypisy z teczek.

Ewa Wójciak zaczyna jednak od wyznania osobistego: czyta list, który napisała w grudniu 1970 roku do Adama Borowskiego. Przywołany zostaje tym samym obraz młodej dziewczyny, która "dość ma już rodzinnych świąt Bożego Narodzenia i tej całej patetyczności", dla której liczy się tylko "teatr i zakon - cała ta donkiszoteria". Widać, że Wójciak, jak i inni członkowie zespołu, ma dystans do siebie z tamtych lat, że ówczesną butną postawę traktuje z ironią. Chwilo trwaj! - chciałoby się powiedzieć, bo autoironia za chwilę zostanie pogrzebana.

Najbardziej uderzającym tego dowodem jest wykorzystanie w "Teczkach" fragmentu z monodramu Ewy Wójciak pt. "Requiem" (1992) opartego na poezji Anny Achmatowej. Patos miesza się tutaj z niezamierzonym komizmem, bo aktorka w żarliwym uniesieniu wyrzuca z siebie melorecytowane frazy, opierając się o metalową rurę stanowiącą jeden z elementów surowej scenografii. Głupie skojarzenie narzuca się samo, trudno się od niego opędzić, opisana powyżej scena - zestawiona z odczytaniem listu do Borowskiego - jest jednak czymś więcej niż tylko pretekstem dla niniejszej recenzenckiej uszczypliwości. Wójciak mimowolnie pokazuje, że zdolna jest zadrwić ze swych dawnych słów i młodzieńczego afektu, ale nie potrafi zdobyć się na dystans do swoich artystycznych dokonań. Także tych nieudanych, w których najwyraźniej zaznacza się górnolotna postawa artysty i przykre dla ucha wykonanie. I to jest sygnał niepokojący.

Cytowanie dawnych spektakli pełni w "Teczkach" istotną funkcję - jest kontrapunktem wobec obrazu Ósemek wyłaniającego się z akt zamkniętych w IPN-ie. Płynący ze sceny potok zdań wyprodukowanych przez esbeków przerywają efektowne interludia - epizody z przedstawień "Musimy poprzestać na tym, co tu nazwano rajem na ziemi" (1975), "Ach, jakże godnie żyliśmy" (1979) oraz z wspomnianej już "Przeceny dla wszystkich". Za ich sprawą dochodzi w "Teczkach" do głosu rola i wykorzystany zostaje teatralny kostium. Reszta spektaklu zbliżona jest do otwartej dla publiczności próby czytanej, w której największe znaczenie odgrywa aktorska interpretacja tekstu - raportów, protokołów, planów operacyjnych i notatek służbowych. Ewa Wójciak nosi w tych materiałach kryptonim "Nana", Borowski to "Adam", Janiszewski - "Judasz", a Kęszycki - "Herkules".

Wykorzystane w spektaklu materiały pokazują członków teatru portret podwójny. Z jednej strony mamy do czynienia z wichrzycielami i awanturnikami, młodymi inteligencikami, którzy mierzą siły na zamiary. Z drugiej widzimy nieustępliwych przeciwników aparatu władzy, zdeterminowanych przez ideały, stających w obronie wyznawanego systemu wartości i osób im najbliższych. Zabawa fatalnym, sprawozdawczo-donosicielskim stylem esbeckich notatek (wśród których znajdują się też agenturalne pseudorecenzje spektakli Teatru Ósmego Dnia) dostarcza widzom wielu mniej lub bardziej interesujących informacji. Dowiadujemy się m.in., że aktorzy folgowali sobie, prowadząc hulaszczy tryb życia i organizowali libacje, które były "wynikiem decyzji natychmiastowych"; że Adam Borowski napisał list do rektora Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu, w którym "pisemnie oświadcza motywy kierujące nim przy podpisywaniu prośby do wyłącznej wiadomości Ministerstwa Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki o ponowne rozpatrzenie decyzji Komisji Dyscyplinarnej UAM w Poznaniu w celu ewentualnego przywrócenia praw nauczycielskich dr. Stanisławowi Barańczakowi [...]"; że Marcin Kęszycki podczas rewizji w jego domu buńczucznie przeciwstawiał się intruzom i próbował stosować wobec nich rozwiązania siłowe; że SB planowało stopniową wymianę poszczególnych aktorów teatru, ale infiltracja była bardzo trudna, bo "pojedynczy nowi członkowie bardzo szybko pod wpływem starej ekipy ulegają demoralizacji"; że cała plejada tajnych współpracowników - "Washington Irwing", "Pająk", "Papirus", "Prezes", "Francuz" i wielu, wielu innych - nijak nie potrafiła rozpracować przyjaciół z tej "nieformalnej grupy typu komuny"...

Twórcy spektaklu zamierzali zapewne równomiernie rozłożyć akcenty, czyli swoje charakterystyki zawarte w "teczkach" skonfrontować z własną działalnością teatralną w latach siedemdziesiątych (stąd wstawki z ówczesnych spektakli). Jednak zamiast dwóch wzajemnie komentujących się rzeczywistości najsilniej przemawia ich wypadkowa, czyli karykaturalny portret pracowników bezpieki. Jakby dzisiejsze Ósemki - zarówno poprzez wybór tekstów, jak i przez specyficzny, prześmiewczy sposób lektury i interpretacji akt - starały się pokazać, że ci, którzy rzucali im kłody pod nogi, to po prostu banda idiotów. Rozpoznanie jest bardzo trafne, ale połowiczne. Bo dzięki mrówczej pracy tych idiotów, dzięki małym zagrywkom różnorakich tajnych współpracowników, dzięki ich lojalności i strachowi przed przełożonymi, system nie tylko zyskiwał wsparcie ludzi o podobnym pokroju, ale też łamał kręgosłupy moralne autorytetów. Skutki ich działalności dotykają dzisiaj nas wszystkich.

Teatr nie jest nigdy takim, jakim chciałby być, ale takim, jakim stwarza go określony kontekst. Stąd też nie sposób czytać "Teczek" bez ogólnonarodowego problemu teczek w tle. Tak jak nie sposób patrzeć na Ósemki jak na przeciętny (i po prostu jeden z wielu) teatr alternatywny w naszym kraju. Zespół Teatru Ósmego Dnia ma do lustracji stosunek ambiwalentny, do samego siebie - wręcz przeciwnie - bardzo określony: zza pozorów ironii wyziera w "Teczkach" sentymentalne nabożeństwo.

Ten spektakl nie jest niestety żadnym ważnym głosem w sprawie lustracji, nie jest też godną polecenia lekcją odkłamywania historii. Teatr Ósmego Dnia udowadnia w nim swoją szlachetność; korzystając z trampoliny zbudowanej z esbeckich donosów, wznosi się na irytujące wyżyny pseudoartystycznej demagogii. Pokazuje, że pisanina tajniaków to grafomański bełkot, a przy okazji chwali się własną nienaganną cenzurką z dobrego zachowania w czasach komuny. Po co? Zęby było się z czego pośmiać i mieć za co poklepać się wzajemnie po plecach?

"Teczki" są spektaklem ważnym jedynie o tyle, o ile skłonią nas do zadania sobie trudu znalezienia odpowiedzi na pytanie, co stało się z dawną kontrkulturą, gdzie jest dzisiaj jej miejsce i na czym polega jej dzisiejsza siła rażenia. Być może jest bowiem tak, że na ostrą kontestację nie ma już miejsca, że bunt zastąpiliśmy kwerendą. Jeśli tak jest w istocie, to przedstawienie Ósemek trafia w sedno sprawy. Ach, jakże godnie żyliśmy...

Patryk Czaplicki - student teatrologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji