Artykuły

Złote Piaski kapitalizmu

"Orkiestra Titanic" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.

Od Bułgarii nadal dzieli nas niewielka odległość. Wystarczy przespacerować się na koniec któregoś z długich peronów warszawskiego Dworca Centralnego.

Z taką myślą można wyjść z przedstawienia "Orkiestra Titanic" w teatrze Wybrzeże bułgarskiego dramaturga Christo Bojczewa. Robert Rumas zbudował do niej scenografię, która świetnie oddaje ducha takich dworcowych zakamarków. Prawie czuje się ów charakterystyczny zapach... A zarazem kompozycja linii i płaszczyzn jest w tej scenografii wysmakowana jak w malarskiej abstrakcji. Rumasowi udało się przedstawić to, co dla tekstu Bojczewa najważniejsze: niby to historia z życia, czy raczej z dworca, wzięta, ale tak naprawdę ma swoje wyższe piętro - filozoficznej opowiastki o niespełnieniu, wpisanym w ludzkie losy.

Ta sama sztuka, połączenia w jedno dwóch pięter, reżyserowi Rudolfowi Ziole udała się znacznie gorzej. Zioło, pozostawiając filozoficzne rusztowanie, całość przebudował na opowieść o wschodnioeuropejskiej transformacji. Czwórka kloszardów, mieszkających na opuszczonej stacyjce kolejowej, to ci wszyscy przez transformację oszukani i upokorzeni. Magik Harry, spadający tu jak z nieba, to z kolei ucieleśnienie oszukańczych liderów, którzy łudzili lud mirażem Ziemi Obiecanego Dobrobytu. Z jakiej partii? - wielu od razu zapyta. Z każdej. Kiedy reżyser z rzutnika wyświetla nam na ścianie ów miraż: przesuwające się wielkie talerze z nadkrojoną pizzą czy zapełnione reklamami fasady domów, rozumiemy, że iluzja nie polegała na tym czy innym partyjnym programie, tylko na wpajanym nam przekonaniu, że cała ta kapitalistyczna sytość zmieni nas w ludzi najedzonych i szczęśliwych. A tu tymczasem - ani szczęścia, ani sytości.

Wszystko to pięknie, ale reżyser mógłby się na coś bardziej zdecydować. Albo to doraźna sztuka polityczna, albo "Sto lat samotności" na scenie. Jest tu kilka(naście?) sugestywnych scen, ale całość, przeładowaną, ogląda się nie za dobrze. Tak jak na peronie obserwuje się przejeżdżający towarowy pociąg. Monotonnie, bez tempa, jedynie co jakiś czas mignie coś prawdziwie godnego uwagi.

Na przykład ta scena, najładniejsza. Ljubka to z całego kloszardowego towarzystwa osoba najprymitywniejsza. Ale kiedy reżyser wprowadza wymyśloną przez siebie scenę, w której Ljubka w ukryciu ćwiczy baletowe pas, przeżywamy autentyczne wzruszenie. Taki kącik ukrytych marzeń i ładnych tęsknot schowany jest w każdym z nas, to prawda. Świat, jaki jest, nie pozwala nam tej naszej ładnej strony urzeczywistnić, to prawda druga. Gdyby przedstawienie pobiegło torem jednego, na przykład takiego, wątku, toczyłoby się - wyobrażam sobie - ciekawiej.

A tak - pozostaje nam rola Małgorzaty Oracz jako Ljubki i - z innej jednak bajki - Grzegorz Gzyl ze swobodą Dawida Copperfielda popisujący się iluzjonistycznymi sztuczkami. Mało jak na blisko dwugodzinne przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji