Artykuły

Bajka dla dorosłych

Miłośnicy stylu Paulo Coelho będą spektaklem zachwyceni. To cukierkowa, pełna czaru opowieść o iluzji i złudzeniach, nad którą unosi się magiczny duch przypowieści - o "Orkiestrze Titanic" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Panie i panowie! W repertuarze gdańskiego Wybrzeża niespodziewanie pojawiła się bajka! Jednak dyrektor Orzechowski zapowiadał, że teatr dla dzieci go nie interesuje i konsekwentnie dotrzymuje słowa - najmłodsi widzowie nie mają tu czego szukać. Gdyby nawet chcieli przyjrzeć się życiu kloszardów i posłuchać jak Ljubka (Małgorzata Oracz) rzuca "kurwami" na lewo i prawo, to pozostanie jeszcze jedna przeszkoda - siedzenia, które tak wbijają się w... siedzenie, że koniec przedstawienia przez każdego przyjęty zostanie z radością, bez względu na recepcję sztuki.

Christo Bojczew jest cenionym w Europie dramatopisarzem. Jego utwory tłumaczone są na wiele języków (sama "Orkiestra Titanic" doczekała się wystawień w prawie 20 krajach) i nagradzane na międzynarodowych festiwalach. Spektakl wyreżyserowany przez Rudolfa Ziołę to przejmująca opowieść o braku pomysłu na życie, o czekaniu na utopijny, wymarzony pociąg, który ma zabrać bohaterów "stąd", nieważne gdzie. To historia czwórki ludzi wyplutych przez cywilizację daleko poza nawias społeczeństwa, których łączy wspólny cel - ukraść walizkę podróżnym z pociągu. Problem polega na tym, że żaden pociąg nie zatrzymuje się na ich stacji. Owo bierne czekanie to oczekiwanie na cud.

Dwa perony. Między nimi tory kolejowe. Śmieci - puste butelki, puszki po piwie, papiery leżące to tu, to tam. Jakieś odrapane ławki. Na torach papier toaletowy. Brud, smród (tego tak naprawdę nie ma, ale w realistycznej scenografii zapuszczonego dworca - autorstwa Roberta Rumasa - łatwo ulec iluzji). Na dworcu czworo bohaterów: Meto (Krzysztof Matuszewski), były muzyk, który dowodzi całą kompanią, zmuszając wszystkich do ćwiczenia napadu na pociąg; Doko (Maciej Szmiel), pijaczyna, cień człowieka po utracie ukochanej niedźwiedzicy Katji; Prodan (Jarosław Tyrański), były naczelnik stacji, paradujący sztucznie w mundurze kolejarza niczym kukiełka ze straganowego teatrzyku i Ljubka - była tancerka, postać najbardziej tajemnicza, o której nic pewnego nie wiadomo ponad to, że "różne rzeczy" robiła dla miłości. Wszystkie te postaci do wspólnego mianownika sprowadza zwrot "były" - oni mieli przeszłość, teraźniejszości nie mają. Bo trudno nazwać życiem wegetację i wyczekiwanie na wyrzucane z pociągów śmieci w nadziei znalezienia niedopitej flaszki, czy resztek pożywienia.

Bohaterowie, musztrowani przez Meto, trenują napad na pociąg... a nas już zdążył rozboleć tyłek. Potem będzie gorzej, bo to dopiero pół godziny - przed nami jeszcze trzy razy tyle. Przedstawienie ciągnie się momentami niczym "krówka-mordoklejka", a odczucia nie do końca teatralne, coraz bardziej będą absorbować uwagę.

Ale pojawia się skrzynia, a w niej wielki mag Harry Houdini! Zaczyna się pokaz iluzji i robi się ciekawiej. Grzegorz Gzyl w roli maga czuje się całkiem nieźle, więc publiczność bawi się dobrze. W świecie czwórki nieudaczników następuje ogromny zwrot - już nie są sami, wreszcie ktoś się pojawia w ich ponurej rzeczywistości. To ważne, bo samotność przeziera z każdej postaci niejako podskórnie. Zasługą reżysera jest to, że z metafory czekania zrobił głębokie studium o samotności (jej wyrazistym uosobieniem jest Doko). Obecność Houdiniego ożywia bohaterów i widzów. Nie na długo. Tempo spada i "dni" wyczekiwania na kolejne pokazy maga, niczym się od siebie nie różnią. I znowu czujemy przede wszystkim ból pupy, zamiast delektować się świetną grą Macieja Szmiela albo "Odą do radości" zagraną i wyśpiewaną chyba na wszystkie możliwe sposoby - oczywiście w oryginalnej wersji językowej autora IX Symfonii - Ludwiga van Beethovena. Warto przy okazji zauważyć, że muzyka Bolesława Rawskiego jest bardzo mocną stroną przedstawienia i świetnie koresponduje z tym, co się dzieje na scenie.

W końcu Harry postanawia wskrzesić tytułową orkiestrę, której "gra" przypomina zmiksowany chocholi taniec i teatrzyk pacynkowy. A "instrumenty", czyli bohaterowie w czasie gry przeobrażają się w tych, którymi pragną być - Ljubka w tancerkę, Meto w muzyka dyrygującego Doko, tenże w swoją niedźwiedzicę (mały zgrzyt, ale co tam), a zakompleksiony Prodan staje się macho i daje pokaz striptease`u. Wszystko w farsowej formie, co jest zabiegiem udanym.

Powrót do rzeczywistości, po każdym pokazie maga, przychodzi postaciom Orkiestry coraz trudniej. Wreszcie wpadają na pomysł, by Harry zatrzymał dla nich pociąg. Ten tworzy pociąg ich marzeń i przy latynoskich rytmach Doko lepi babki ze żwiru, Meto się opala, Ljubka maluje paznokcie u nóg, a wszystko to w pociągu, nie-pociągu... w końcu to "tylko" marzenia. Jednak to wcale nie jest to, czego pragnęli... zaczynają biegać po scenie, coś krzyczeć, ale uwagę przykuwa obraz na ekranie poza nimi - wirujący świat drapaczy chmur, luksusowych samochodów, wielkich korporacji - wszystko, co może symbolizować amerykański sen "od pucybuta..." Na pierwszym planie przelatują nam jednak przed oczami produkty fast food z nadjedzoną pizzą na czele - taki świat bohaterowie mają "za oknem". Szybko realia stają się swojskie i obok roześmianych twarzy dzieci, widzimy hasła wyborcze ostatnich lat: prawda, sprawiedliwość, wolność, naród, państwo, którymi bez opamiętania podcierają się politycy różnych ugrupowań, tworząc z nich puste slogany. Tak puste jak świat naszych bułgarskich bohaterów... ale czy bułgarskich? W wersji Zioły jest to Polska od "a" do "z".

Należy oddać reżyserowi, że zaprezentował przemyślaną i dopracowaną wizję marginesu społecznego, twardo osadzonego w polskich realiach. Nietrudno dostrzec, że tekst Bojczewa Zioło próbuje wycisnąć jak cytrynę i właściwie mu się to udaje. Nie brakuje ironii, groteski i farsy, a w finale przedstawienia wypływa gorzka prawda o rzeczywistości, której przecież nie ma, bo nas też nie ma, o czym wiedzą wszyscy buddyści. Ale tekst dramatu ma swoją pojemność, a widz ograniczoną cierpliwość. I nawet dobra, równa gra Krzysztofa Matuszewskiego, Grzegorza Gzyla i Jarosława Tyrańskiego tego nie zmieni. Wyróżnia się na tle zespołu Maciej Szmiel, tworząc najbardziej przejmującą postać "z duszą" oraz, niestety, Małgorzata Oracz, która początkowo miota się po scenie, wyrzucając z siebie właściwie tylko jedno wspomniane na wstępie słowo i dopiero po pojawieniu się Harrego dostosowuje się poziomem do kolegów.

Miłośnicy stylu Paulo Coelho będą spektaklem zachwyceni. To cukierkowa, pełna czaru opowieść o iluzji i złudzeniach, nad którą unosi się magiczny duch przypowieści. Przeciwnicy takiego stylu zobaczą dwugodzinną, momentami ciekawą i zabawną sztukę o niczym (dosłownie i w przenośni), gdzie każda myśl autora zostaje wypowiedziana tak dobitnie, jak gdyby ktoś wykrzyczał ją do ucha. Po próbie generalnej wydawało mi się, że bliżej mi do tych pierwszych, po premierze zmieniłem zdanie. Wybiorę się pewnie na "Orkiestrę Titanic" raz jeszcze, ale już z przekonaniem, że ta orkiestra nie gra dla wszystkich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji