Artykuły

Dojść ze sobą do ładu

- Są aktorzy - i w ogóle ludzie - o bardziej i mniej rozwiniętej samoświadomości, co się potem przekłada na zachowanie na scenie. Aktor świadomy siebie znakomicie wie, co robi, dlaczego i jeszcze potrafi sprawować nad sobą kontrolę. Ten mniej świadomy może nawet wyrządzić krzywdę partnerowi na scenie, bo nie potrafi zapanować nad emocjami i swoją fizycznością - mówi DOMINIKA KLUŹNIAK, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Pisze się o niej: aktorskie odkrycie, nieprzeciętny talent, i wróży wielką karierę. Dominika Kluźniak ma dopiero 26 lat, a już zdobyła uznanie, nagrody i... została mamą.

Szybko i dużo dzieje się w pani życiu.

- Czasami myślę, że za szybko, ale czy znów tak dużo? Jestem zadowolona, bo mam szansę grać zarówno w teatrze, jak i w filmie. Kiedy na premierze "Co słonko widziało" zobaczyłam swoje nazwisko na ekranie, pomyślałam sobie, że oto spełniło się moje marzenie.

Córeczka nie przeszkodzi w karierze? Wiele pani koleżanek odkłada macierzyństwo.

- W tym zawodzie trudno znaleźć dobry moment na urodzenie dziecka, bo a to premiera, a to zdjęcia, a to casting. Moja mama urodziła mnie bardzo wcześnie i teraz mamy superkontakt, jest moją przyjaciółką. Z narzeczonym Bartkiem Głogowskim znamy się siedem lat. Byłam gotowa na macierzyństwo, nie chciałam czekać.

Wiele pani rówieśniczek nie decyduje się na dziecko, bo mówią, że chcą najpierw trochę pożyć.

- Ja nigdy nic takiego nie miałam, żeby chcieć się wyszaleć. Wydaje mi się, że można to równie dobrze robić, jak się jest otoczonym rodziną. Ja potrzebuję rodziny bardziej niż czegokolwiek innego, niż na przykład mieszkania, lepszego samochodu czy kolejnego filmu na koncie. Na razie nie mamy własnego mieszkania, udało mi się co prawda kupić samochód dzięki roli w "Co słonko widziało", ale to cały mój stan posiadania. Myślę, że i mieszkanie, i pieniądze na pewno jeszcze przyjdą, bo oczywiście fajnie, jak to wszystko się ma. Ale jak sobie przypomnę życie bez Julki - czyli chodzenie do kina, po sklepach - to teraz wydaje mi się ono jakieś takie strasznie puste.

To prawda, że dom, dzieciństwo programują człowieka na całe życie? Skąd w pani takie priorytety i tyle optymizmu?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W moim życiu tak się po prostu ułożyło, że w którymś momencie powiedziałam sobie, że najlepszym nastawieniem do życia jest optymizm. Pamiętam, że od kiedy po raz pierwszy weszłam do budynku Akademii Teatralnej w Warszawie, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, i to uczucie towarzyszy mi do dzisiaj. Może to wynika stąd, że mam zaufanie do ludzi, że ja w ogóle ludzi lubię. Zauważyłam, że ile dobrej energii daje się innym, tyle się dostaje. Ale ja to dopiero zobaczyłam, jak wyjechałam z domu. Dzieciństwo czasami wspominam wspaniale, ale są też chwile, których nie chcę sobie przypominać.

Rozbita rodzina?

- Rodzice nie są rozwiedzeni, ale nie żyją ze sobą. Bywały konflikty. Dzieci nie wiedzą, jak mają się w takich sytuacjach zachować, czy pokazywać, że bardziej kochają mamę, czy tatę. Dlatego szukają swojego świata. Ja uciekałam w świat książek, próbowałam się za ich północą jakoś wyciszyć i odgrodzić od rzeczywistości, która nie była kolorowa. Żeby się od niej odciąć, żyłam w świecie wyobraźni.

Co zapewne przydało się pani potem w aktorstwie - czy to nie paradoks?

- Życie jest pełne paradoksów. Jak się ma szczęśliwą rodzinę, to się tego nie docenia i nie pragnie. Rzeczywiście, te moje doświadczenia pomagają mi w budowaniu pewnych ról. Wystarczy sobie przypomnieć jakieś zdarzenie z dzieciństwa i uczucia wracają z dużą siłą.

Dlatego wybrała pani aktorstwo?

- Pewnie tak. To rodzaj ucieczki, bo jeżeli własne życie wydaje się mniej ciekawe, to się marzy o aktorstwie. Chodziłam do szkoły muzycznej - podstawowej i średniej - piechotą, tak mniej więcej 25 minut. I to był mój święty czas. Na myślenie, wyobrażanie sobie różnych rzeczy, na przykład że występuję na scenie, że jestem pięknie ubrana, że wyjeżdżam za granicę. Rozgrywałam

sobie w głowie takie różne scenki, że jest lepiej niż w rzeczywistości.

Jako nastolatka miała pani kompleksy?

- Wydawało mi się, że jestem nieciekawą osobą. Miałam koleżanki, one mnie lubiły, czułam jednak, że jestem szara, mała. Ale tak na zewnątrz. Bo gdzieś w środku, w mojej głowie, działo się strasznie dużo rzeczy. Zapisałam się do kółka teatralnego, które prowadziła wspaniała nauczycielka Joanna Dobrzańska. Ale dopiero w maturalnej klasie postanowiłam zdawać na studia aktorskie, do których przygotowywała mnie właśnie pani Joanna.

Jak na ten pomysł zareagowali rodzice?

- Tata nie wierzył, że mi się uda. Argumentował, że introwertyk nie może wykonywać tego zawodu. Teraz śledzi wszystko, co robię, i chyba jest dumny. Mama zawsze mnie wspierała. Wprawdzie był problem, bo chciałam wyjechać na studia do Warszawy, a rodzice bali się, że nie będą mi w stanie pomóc (mama pracuje w służbie zdrowia, tata był dziennikarzem, teraz pracuje w urzędzie miasta). Ale jakoś się udało. Rodzicom zawdzięczam miłość do książek, pomagali nam z bratem, jak mogli, ale ja dość wcześnie musiałam sama zarabiać na swoje potrzeby. Dawałam korepetycje z angielskiego, sprzedawałam, chodząc po blokach, składane długopisy - za jeden dostawałam 2 złote, z czego miałam 50 groszy dla siebie. To była okropna robota. Wtedy 50 złotych musiało wystarczyć mi na cały miesiąc.

I to doświadczenie też chyba się przydało, choćby do tego, żeby lepiej zrozumieć Martę z filmu "Co słonko widziało"?

- O tak, zdecydowanie wyszło mi na dobre. Mama mojej bohaterki nie była w stanie pomóc córce, pracując w stołówce, i podobnie było u mnie - wiedziałam, że rodzice mnie kochają, ale nie mogą dać mi więcej, niż dają, więc sama muszę kombinować. Wcale tego nie żałuję, bo dużo się nauczyłam, teraz nie wridzę żadnych złych stron tamtej sytuacji, choć wtedy było ciężko.

W filmie Michała Rosy jest taka niezwykła scena, w której śpiewa pani anielskim głosem. Nikt go pani nie użyczył?

- Nie. Lubię śpiewać, ale nigdy nie marzyłam o zawodowym spełnianiu się w tej roli. Jeżeli już myślałam o muzyce, to raczej o tym, aby zostać dyrygentką. Na koniec liceum musiałam zdać egzamin z dyrygowania ośmioosobowym zespołem śpiewającym. Marzy mi się rola w filmie o kobiecie dyrygentce.

Wyobraża sobie pani siebie w innym zawodzie?

- Wyobrażam. Chciałabym pisać książki. Po tacie mam łatwość pisania. Dość regularnie piszę opowiadania, próbkę wysłałam nawet do wydawnictwa Czarne. Na razie tylko zachęcono mnie do dalszych prób, ale ja się cieszę, że odważyłam się komuś to pokazać. Zauważyłam, że pisanie bardzo pomaga mi w uporaniu się z przeszłością, oczyszcza, pomaga w zabliźnianiu się ran. Nie jestem nieszczęśliwa, ale pewne rzeczy mnie bolą, więc do nich wracam. Pisanie skłania mnie do tego, żeby się zatrzymać, pewne sytuacje rozebrać na części pierwsze, przeanalizować.

Pani narzeczony też jest aktorem. Konkurujecie ze sobą?

- Kobieta i mężczyzna nie muszą ze sobą konkurować, bo nie mogą sobie zabrać roli. Bartek nie jest związany na stałe z żadnym teatrem, bo taki jest jego wybór. On nie kocha teatru tak jak ja, woli kino. Śmieje się ze mnie, że egzaltuję się pracą w teatrze. Bo ja rzeczywiście po premierze wszystkich kocham i wtedy wychodzi ze mnie dziecko. Zastanawiam się, jak to będzie teraz, jak wrócę po urlopie macierzyńskim. Czy dalej będę tak ciekawa nowych ról? Czy będę tak wszystko przeżywać jak dotąd?

Na razie nam z Bartkiem układa się wspaniale i nie mamy problemu z tym, kto ile gra. Przez siedem lat bycia ze sobą nauczyliśmy się kompromisów, ale nie ma co uogólniać, bo jednym może się udać, innym nie. Według mnie najważniejsze jest przegadywanie problemów, i my to robimy. A od kiedy pojawiła się Julia, nie ma takiego znaczenia nasze JA, liczymy się MY, i to jest nowy etap. Zobaczymy, jak to będzie dalej.

Czuje się pani jeszcze dziewczyną czy już kobietą?

- Jak rozmawiam teraz z moimi koleżankami, to widzę, że jestem gdzie indziej niż one. Mamy tyle samo lat, ale ja czuję się przy nich matką, kobietą dojrzałą.

I jakie to uczucie?

- Fajne. Tak naprawdę za długo wszyscy, niechcący oczywiście, traktowali mnie jak dziewczynkę. A ja miałam tego dosyć, bo gdzieś w środku nie czułam się dzieckiem, choć długo tak wyglądałam. Teraz jestem pogodzona ze sobą - i jeśli chodzi o mój zewnętrzny image, i wewnętrznie - czuję, że jestem integralną całością. Rozmawiałam jakiś czas temu z moim kolegą ze szkoły i z teatru o samoświadomości. Są aktorzy - i w ogóle ludzie - o bardziej i mniej rozwiniętej samoświadomości, co się potem przekłada na zachowanie na scenie. Aktor świadomy siebie znakomicie wie, co robi, dlaczego i jeszcze potrafi sprawować nad sobą kontrolę. Ten mniej świadomy może nawet wyrządzić krzywdę partnerowi na scenie, bo nie potrafi zapanować nad emocjami i swoją fizycznością. Ja dużo przebywałam ze sobą, doskonale siebie znam i potrafię już dojść ze sobą do ładu.

To dobry dla pani czas?

- Zdecydowanie tak. Jestem chyba w momencie osiągania harmonii. Moje poczucie kobiecości wzrosło, jestem spokojna, taka jakby wewnętrznie wygładzona.

No to co przed panią?

- To, co najtrudniejsze, czyli porażki, nieprzychylne recenzje, zawodowe klęski. Jeszcze mnie to wszystko nie spotkało. Doświadczałam dotąd raczej miłych komentarzy, więc jestem strasznie ciekawa, jak zniosę inne reakcje. Mam nadzieję, że mnie zdopingują. Nie zgadzam się z tym, że porażki hartują. Według mnie skrzydła rozwija człowiek doceniony, pozytywnie wzmocniony. Ale ja - czy będzie tak, czy owak - mam Julkę. Mój młodszy brat ma trójkę dzieci i aż miło patrzeć na jego rodzinkę. Jak byłam w ósmym miesiącu ciąży, nie wyobrażałam sobie więcej dzieci niż jedno, a teraz, kiedy ją przytulam, taką pachnącą i śliczną, myślę: jeszcze synek by się przydał...

***

Dominika Kluźniak ur. 1980, absolwentka średniej szkoły muzycznej i PWST w Warszawie, od 2003 roku w zespole stołecznego Teatru Dramatycznego. Zadebiutowała na deskach warszawskiego Teatru Współczesnego w "Straconych zachodach miłości" Szekspira (reż. Agnieszka Glińska) rolą Ćmy, za którą została nominowana do Feliksa. Otrzymała go później - w 2004 roku za rolę Jadwisi w adaptacji "Pamiętnika" Gombrowicza (reż. Piotr Cieślak). Zagrała w filmie "Co słonko widziało" Michała Rosy, a także w serialu telewizyjnym "Kryminalni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji