[Nie będę ukrywać, że mam sporo żalu do Krzysztofa Warlikowskiego…]
Nie będę ukrywać, że mam sporo żalu do Krzysztofa Warlikowskiego o warszawskie Anioły w Ameryce. Głównie pewnie przez nadmierne przywiązanie do serialu Mike’a Nicholsa z rewelacyjnymi rolami Meryl Streep, Emmy Thompson czy Ala Pacino. Ale też przez brak istniejącej w tym ogromnym fresku Ameryki lat 80. Kushnerowskiej ironii, która wszystkie kwestie polityczne i społeczne brała w ogromny nawias i dzięki temu dawała się strawić. Nie będę jednak też ukrywać, że Warlikowski zrobił kawał dobrego teatru. Dobrego, choć nieporywającego. Jest jednak w tych warszawskich Aniołach kilka jasnych punktów, o których ciągle pamiętam po przedstawieniu, i choćby dla nich warto wybrać się do auli SGGW. To przede wszystkim role. Zobaczcie państwo Macieja Stuhra, którego Joe — mormon tradycjonalista i ukryty gej, bezradny wobec własnych namiętności — jest największym pozytywnym zaskoczeniem tego spektaklu. Zobaczcie Maję Ostaszewską — fantastycznie gra uciekającą od rzeczywistości w depresję Harper, żonę Joe. I zobaczcie Danutę Stenkę, która w niewielkiej roli Ethel Rosenberg odnajduje te idealne Kushnerowskie proporcje między ironią a dramatem. Anioły może w tym przedstawieniu pod sufitem nie latają, ale na wyżyny wznieśli się świetni aktorzy. Polecam, z zastrzeżeniami, ale mimo wszystko z szacunkiem.
TR Warszawa, przedstawienie grane w auli SGGW, ul. Rakowiecka 26/30, tel. 022 629 02 20, 6.04 oraz 10–13.04, godz. 18