To nie były żarty
Damięcki bagatelizuje swoją współpracę. Jego życie, jego prawo. Nie on pierwszy tak postępuje. Zazwyczaj jednak czas odsłania kolejne karty współpracy. Okazuje się, że donosy były poważne, współpraca dłuższa i niebezinteresowna - pisze Krzysztof Gottesman w Rzeczpospolitej.
Kolejna szeroko znana osoba okazała się tajnym współpracownikiem peerelowskiej policji politycznej.
Aktor Maciej Damięcki jako TW Bliźniak przez kilkanaście lat donosił SB na swoich kolegów: że Marek Kondrat podpisał list w obronie robotników Radomia i Ursusa, a Daniel Olbrychski podrywa Zuzannę Łapicką.
Być może, choć trudno w to uwierzyć, były to tylko pozornie niewinne, bo dotyczące spraw znanych, donosy. Jednak dla SB nic nie było niewinne. Z każdej informacji tkała sieć, za pomocą której łapała kolejne ofiary. Sama zaś tajna współpraca z SB, poza moralnym upadkiem, tworzyła totalitarną strukturę. Pod koniec swego istnienia Służba Bezpieczeństwa miała prawie 100 tysięcy tajnych współpracowników.
Damięcki bagatelizuje swoją współpracę. Jego życie, jego prawo. Nie on pierwszy tak postępuje. Zazwyczaj jednak czas odsłania kolejne karty współpracy. Okazuje się, że donosy były poważne, współpraca dłuższa i niebezinteresowna.
Powtarza się też inny scenariusz. Otoczenie zdemaskowanych donosicieli nie chce wierzyć, bagatelizuje lub wręcz ośmiesza współpracę swoich przyjaciół. Tak było z księdzem Czajkowskim, tak się dziś dzieje z Damięckim i Markiem Piwowskim. Daniel Olbrychski powiedział, że "takie (dotyczące Damięckiego - K. G.) rewelacje można między bajki włożyć, a nagonka na domniemanych agentów przypomina mi PRL".
To, co mówi Olbrychski, jest nie tylko głupie, ale i szkodliwe. Zbrodnie bezpieki, łamanie przez nią ludzi, ale i pospolite donosicielstwo nie było nieszkodliwą zabawą, w której wszyscy coś udawali.
Wmawianie tego ludziom nie tylko niszczy i fałszuje dziś zbiorową pamięć, ale do opisu przeszłości wprowadza paskudny moralny relatywizm, który demoralizuje na przyszłość.