Spotkajmy się w Kielcach
Czy Lenartowski napisał antypolski pamflet? Czy zrobił rachunek sumienia ?
W sztuce Andrzeja Lenartowskiego "Spotkamy się w Jerozolimie" ani razu nie pojawia się nazwa Kielce, chociaż wiadomo, że chodzi w niej o pogrom kielecki z 1946 roku. Utwór jest niełatwy do zagrania, zaś drastyczność tekstu może wywołać skrajne reakcje widzów. Wybitny krytyk Jacek Sieradzki zastanawiał się nawet przed pięcioma laty, "czy teatrom wystarczy odwagi, a publiczności chrześcijańskiej pokory, by znieść tak mocne oskarżenie?".
O widzach na razie trudno mówić, lecz odwagi wystarczyło Teatrowi im. S. Żeromskiego, który wystawi "Spotkamy się w Jerozolimie".
Dramat na czasie
Kielczanin Lenartowski przymierzał się do napisania dramatu o pogromie już piętnaście lat temu. - Nie mogłem znaleźć odpowiedniej formy dla tego dramatu. Ciężko napisać sztukę, której akcja rozgrywa się w jednym pokoju - stwierdza lakonicznie autor. Utwór ukazał się drukiem w miesięczniku "Dialog" we wrześniu 1991 roku. Osiem miesięcy później zagrali go w Kielcach aktorzy-amatorzy ze studenckiego Teatru "Diaspora".
Wydawało się, że na tym zakończy się żywot sceniczny sztuki. Ale niedawno tekst "Spotkamy się w Jerozolimie" trafił w ręce dyrektora kieleckiego teatru Piotra Szczerskiego. Ten, po przeczytaniu, postanowił włączyć sztukę do repertuaru i natychmiast rozpocząć próby spektaklu, którego będzie reżyserem. - To bardzo dobra sztuka - uzasadnia swoją decyzję. - I na czasie. Przecież w bieżącym roku minie 50 rocznica pogromu.
To nie zbieg okoliczności, że sztuka powstała w Kielcach, napisał ją kielecki pisarz i wystawi kielecki teatr - zauważa aktor Andrzej Czaplarski. - Pokazana gdziekolwiek indziej mogłaby stać się oskarżeniem naszego miasta. A tak może zostać odczytana jako próba wytłumaczenia zjawisk, które doprowadziły do tragedii. I jako przejaw pokory.
Śmierć w gównianym miasteczku
W dramacie Lenartowskiego występują Żydzi i Polacy. Obie nacje są sobie przeciwstawione. Żydzi to ofiary ocalałe z wojny, które za chwilę zginą na naszych oczach w "gównianym miasteczku", do którego trafiły przypadkiem. Polacy - robotnicy, baby z ulicy, milicjanci, żołnierze, występują w roli oprawców, podżegaczy, w najlepszymrazie-antysemickich komentatorów. Lenartowski nie analizuje przyczyn tragedii, nie szuka ukrytych spiskowców, przedstawia natomiast własną artystyczną wersję wydarzeń, gdy dyszący nienawiścią i żądny krwi tłum morduje i gwałci Żydów.
Napięcie w sztuce rośnie trójstopniowo. Najpierw widzimy grupę Żydów, oczekujących w jednym pokoju na wyjazd. Marzą o Jerozolimie, lepszym życiu w lepszym świecie, przeklinają miasteczko, w którym przyszło im mieszkać. Jednocześnie czują niepokój, gdyż docierają do nich groźby. Polacy zarzucają starozakonnym rytualny mord i chcą zemsty. Cała sytuacja u Lenartowskiego staje się w pewnym momencie irracjonalna i groteskowa. Do Żydów przychodzi Milicjant z Chłopakiem, który twierdzi, że był trzymany w chlewie:
"MILICJANT: Jest u was chlew?
JOSEK: U nas? Gdzie?
LEJZOR: Słyszycie? Towarzysz milicjant pyta, czy mamy chlew.
SZULIM: Chlew u Żyda.
MOJŻESZ: Ja mówiłem. Mówiłem, że nas nie ma. Jak oni pytają, czy u nas jest chlew, to nas już nie ma.
MILICJANT: Ja bym się na waszym miejscu nie śmiał".
Okrzyki: "Zabij Żyda" są coraz częstsze. Słychać je również z widowni, ponieważ - według zamierzenia autora - niektórzy aktorzy grający Polaków powinni wtopić się w publiczność. Zanim jednak nastąpi punkt kulminacyjny, a więc przerażająca scena pogromu, bohaterom i widzom będzie dane przeżyć "sekundę zawieszenia", w czasie której Żydzi opowiadają swoją przeszłość. To chyba najtrudniejsza część sztuki, zarówno dla wykonawców i odbiorców. Powściągliwe żydowskie wspomnienia skonfrontowane ze sceniczną teraźniejszością są wstrząsające, tak samo jak pogrom.
Wrażliwcy nie są antysemitami
Mocne wrażenie sztuka zrobiła na aktorach przygotowujących się do spektaklu. Wystąpi cały zespół, z wyjątkiem Edwarda Kusztala, który - jak stwierdził - ostatnio dużo grał, jest przemęczony i chce odpocząć.
Na pierwszej próbie aktorzy, zamiast ćwiczyć, cztery godziny dyskutowali o tekście. - Tego typu wydarzenia powinny być przypominane na scenie, zwłaszcza teraz, w dobie nacjonalizmów - mówi Zdzisław Reczyński, który zagra jednego z Milicjantów. - Ten temat jest wciąż żywy w ludziach, a zarazem stanowi tabu. Od kontrowersji się nie ucieknie.
Dla Edwarda Janaszka "Spotkamy się w Jerozolimie" to sztuka smutna i przygnębiająca. - Po przeczytaniu człowiek czuje się jak zbity pies - przyznaje aktor. - Na pierwszy rzut oka utwór wydaje się paradokumentem, ale im bardziej na próbach wgłębiamy się w tekst, tym więcej można z niego odczytać.
Antysemityzm był, jest i będzie - uważa Andrzej Czaplarski. - Sztuka jest dobrze napisana, chociaż występują elementy kontrowersyjne. Spektakl na pewno zrobi wrażenie na ludziach wrażliwych, lecz oni zwykle nie są antysemitami.
Katharsis
Piotr Szczerski przyznaje, że dawno nie było już tak ciężkich prób, wywołujących tylu emocji. Reżyser zrezygnował z udziału "widzów" w przedstawieniu. - Wszelkie działania happeningowe wpływałyby na niekorzyść spektaklu - mówi. - To ma być katharsis. Chcę pokazać zdarzenie oczami ofiar, a publiczności dać szansę na własną refleksję. Niemożna widzom narzucać komentarzy. Moja inscenizacja jest wierna tekstowi i broni autora.
Reakcja publiczności po obejrzeniu spektaklu jest nieprzewidywalna. Szczerski sądzi jednak, że "radosny taniec życia", który ofiary pogromu tańczą w zakończeniu sztuki, łagodzi tragizm i kontrowersyjność dramatu. Przywołajmy jeszcze raz Jacka Sieradzkiego, który nazwał sztukę "portretem zbiorowym kołtuna polskiego" i tak pisał: "Dramat Andrzeja Lenartowskiego nie toczy się w Kielcach 1946 roku, mimo że właśnie tamte, krwawe i haniebne, wydarzenia są tu przypominane. Sztuka rozgrywa się współcześnie, dziś. Czas akcji pokrywa się z datą spektaklu. Miejscem akcji jest po prostu teatr".
Sam autor odrzuca zarzut o antypolskiej wymowie swego utworu. - To sztuka, która pokazuje winnego i ofiarę - mówi. - Ale wiem, że niektórzy mogą ją uznać za antypolską. Gdybym pokazał Rosjan, którzy przebrani za Polaków zabijają Żydów, o tak, wtedy byłaby to prawdziwie polska sztuka - dodaje z ironią.