Artykuły

Dużo poważnych pytań

"Macica" w reż. Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Recenzja Ryszarda Kozieja w Radiu Kielce.

Zaczęło się wszystko bardzo niefortunnie, totalnym przerysowaniem roli najważniejszej - Wiktorii - granej przez Anetę Wirzinkiewicz. Aktorka każde słowo, każdą swoją kwestię niemiłosiernie mocno podkreślała, a to gwałtownymi ruchami, tak że miejscami jak w świetle stroboskopu widziałem cały ruch jej dłoni; a to nienaturalną mimiką, wyolbrzymionymi grymasami twarzy. Tak było na początku, później z każdą sceną robiło się nieco lepiej, choć tkanka dramatu gmatwała się coraz bardziej, na końcu i gra, i tkanka jakoś się połączyły w spójną całość i finał sztuki był piękny - logiczną konstrukcją dramatu i wspaniałą kreacją głównej bohaterki.

Nie ukrywam, dramat który nie zachwycił mnie w lekturze, na scenie nabrał wyjątkowej spójności, rzeczywiście stał się swoistym głosem i obrazem młodego pokolenia. Złym obrazem.

W jakiej Polsce żyje studentka z przypadkową ciążą, zakochana w koleżance z roku, sypiająca wcześniej z kilkunastoma chłopakami? Studentka nie jest pewno typową przedstawicielką swojego pokolenia, ale nie to w tym wszystkim jest ważne, istotne są jej pytania, na które nie znajduje odpowiedzi. Pytania o wartości w świecie miałkim, bo pełnym prawd powierzchownych albo niedopowiedzianych.

Osią konstrukcji dramatu jest ciąża, niechciana, nieuświadomiona, gotowa do aborcji i ze strony bohaterki i jej rodziców, gdyby nie fakt, że jest już za późno. Bohaterka w snach rozmawia z ojcem dziecka i samym dzieckiem, nie jest przygotowana na macierzyństwo. Ale przecież żadna z kobiet przedstawionych w dramacie nie jest. Wspaniała i świetnie odegrana, komediowa tylko pozornie, scena ze szkołą rodzenia, wyolbrzymia stereotyp epatowania cudem narodzin i pokazuje potworny infantylizm młodych matek-Polek, ich chroniczną już dziś niedojrzałość. Nikt zresztą nie jest w tej sztuce dojrzały - ani rodzice bohaterki, ani jej babcia. Są i pozostali dziećmi swoich epok - dosłownie i w przenośni.

Najpierw rodzice - matka /Joanna Kasperek/ i ojciec /Edward Janaszek/. Scena przebudzenia matki, dla tej jednej sceny warto obejrzeć kielecką inscenizację. Każdy dobry aktor wie, że najtrudniej zagrać wariata, choć pozornie może się wydawać, że nic łatwiejszego pod słońcem. Joanna Kasperek odegrała tę rolę po mistrzowsku, także Edward Janaszek potrafił przełamać swoje niezwykle silne komediowe emploi i stworzył przekonującą rolę męża, powiedzmy że swoistego w cudzysłowie "terapeuty". To właśnie w tej scenie pada najwięcej niecenzuralnych słów, które miały niby epatować i sprawiły, że o kieleckiej inscenizacji było głośno w Kielcach już miesiąc przed premierą. Nic z tych rzeczy - każde przekleństwo jest tu w pełni uzasadnione. W roli kobiety przeklinającej i na dodatek niemalże roznegliżowanej występuje aktorka, którą trudno utożsamiać z takimi właśnie postaciami i odgrywa tę rolę jak zwykle perfekcyjnie. Wszechstronność Joanny Kasperek potwierdza jej niespotykany talent.

Tak więc nie przekleństwa bulwersują w tej sztuce, bulwersuje podejście autorki do narodowej świętości - Powstania Warszawskiego. Babcia /Maria Wójcikowska/ jest groteskowa - zachwyca się swoją martyrologiczną przeszłością, tym że zgwałciło ją kilku Niemców wcześniej zabijając dziadka - tak pięknie osuwał się na ziemię, bez słów, bez krzyku, niemal bez krwi. W sztuce niezbyt mocno jest to uzasadnione, pytałem autorkę po spektaklu, powiedziała, że nie może zrozumieć młodych ludzi, którzy bawią się dziś w rekonstrukcje historyczne i dla których śmierć w imię idei jest najwyższą wartością. Dzisiaj nie śmierć, a życie w imię idei ma sens, inna postawa świadczy o niedojrzałości. To jest dramat niedojrzałości właśnie, rozbudowana jednoaktówka sklejona z kilkunastu nakładających się na siebie scen. Niektóre z nich, jak już powiedziałem doskonałe, nie wymieniłem wszystkich. Dwie z nich na pewno na długo zapamiętam, dwie w wykonaniu Anety Wirzinkiewicz - gdy główna bohaterka dostaje rozstroju nerwowego w trakcie lekcji - przepięknie rozegrany monolog. I niemal finałowa scena porodu, gdy aktorka dosłownie przykuta do ginekologicznego fotela gra praktycznie tylko głosem - w tej chwili to życiowa scena w życiowej roli tej aktorki.

Scenografia - wszystko dzieje się w całkowicie obnażonym pudełku niewielkiej kieleckiej sceny wypełnionej tylko jednoznacznie kojarzącymi się rekwizytami - łóżko, godło, krucyfiks i telewizor, fotel ginekologiczny, niewiele więcej. Ascetyczny pomysł Anny Popek idealnie organizuje przestrzeń aktorskiej wypowiedzi.

No i monolog Wiktora wieńczący spektakl, niby nic nowego i odkrywczego po Gombrowiczu, a jednak. Wiktor /Dawid Żłobiński/ to ktoś, kto dopiero będzie, pewno za jakieś dwadzieścia lat - łatwo obliczyć. Takie właśnie jest pytanie autorki, kim będziemy za dwadzieścia lat. Pytanie bardzo zasadne. Nas nie wojny i powstania zmieniają, bo te mieliśmy od zawsze, niemal permanentnie. Jak nas zmieni czas pokoju i gospodarczej koniunktury? Będzie to, jak jest teraz, czas niedojrzałości dorosłych i dzieci?

Kielecki spektakl stawia poważne pytania. Dużo pytań, takich właśnie. To dobrze. To dobrze, że zadaje je dwudziestokilkuletnia autorka.

Emisja: "Spotkania z kulturą" - poniedziałek, 26 marca, godz. 18.10.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji