Sławę mamy, wciąż brakuje nam zgody
- Pierwotny tekst Bogusławskiego był wielokrotnie zmieniany, nawet przez samego autora. Ja poszłam za najciekawszą inscenizacją - Leona Schillera. Mniej jednak nastawiłam się na politykę. Zrobiłam teatr w teatrze, zabawę na scenie- mówi OLGA LIPIŃSKA przed dzisiejszą premierą "Krakowiaków i Górali" w Teatrze Telewizji.
W przeddzień Międzynarodowego Dnia Teatru telewizyjna Jedynka przedstawi "Cud mniemany, czyli krakowiaków i górali" Bogusławskiego. Wraca Pani tym spektaklem na Woronicza?
- Nie nazwałabym tego powrotem. Ostatni kabaret pokazałam w czerwcu 2005 roku. Potem wyreżyserowałam koncert w Opolu. A do śpiewogry Bogusławskiego przymierzałam się od siedmiu lat. Chciałam ją zrealizować na jubileusz 2000 roku, ale nie było wtedy ani pieniędzy, ani ochoty.
Aluzje Bogusławskiego znalazły teraz lepszy klimat polityczny?
- "Cud mniemany,,," nie jest sztuką stricte polityczną. To śpiewogra, dość banalna historia z naiwnymi tekstami, z której aktualne akcenty wydobył czas premiery - gorący rok 1794, a potem inscenizatorzy, wśród nich Leon Schiller, który upolitycznił ją, realizując w połowie ubiegłego wieku swoje adaptacje.
Czy to, co poruszało ludzi przed 200 laty, może interesować widzów i dziś?
- To były wtedy ostatnie momenty wolnej Polski, nadciągał trzeci rozbiór, wieszano targowiczan, w Warszawie była rewolucja, wkrótce miała wybuchnąć insurekcja kościuszkowska. Teatr w tym czasie spełniał ogromnie ważną rolę. Publiczność chwytała ze sceny wszystko. Nawet więcej, niż przekazywali aktorzy. Kuplety odczytywała jako komentarz do bieżących wydarzeń.
Pani też szukała aluzji do współczesności?
- W czasach Bogusławskiego mówiło się o patriotyzmie, swarach, o "charakterku" narodowym. Ja podkreśliłam sprawę zgody narodowej. Nawet pozmieniałam pewne słowa, by całość brzmiała aktualnie. We fragmencie : "Służyć swej ojczyźnie miło choćby i o głodzie/ byle światło w ludziach było i sława w narodzie", zamiast "sławy" wstawiłam "zgodę", bo wydała mi się bardziej nośna. Sławy, nawet mołojeckiej, naród ma za dużo. Zgody wciąż nam brak.
Zamiast satyrycznego zacięcia i kąśliwości, z których słynęły Pani realizacje, wielkie słowa?
- Jestem satyrykiem, prześmiewcą, więc nie było mi łatwo. Jednak nigdy nie kpiłam z imponderabiliów. Nawet w kabarecie podśmiewałam się z mentalności, głupoty, przywar, ale nigdy z patriotyzmu, ojczyzny czy symboli narodowych. Ja też jestem patriotką. Tylko że teraz tym patriotyzmem i miłością do ojczyzny wycierają sobie gębę politycy różnej maści. Trzeba przywrócić słowom właściwe znaczenie. Dlatego długo zastanawiałam się, jak przekazać, jak interpretować te wzniosłe słowa w przedstawieniu, nie podpisując się m.in. z panem Giertychem pod jego pojęciem patriotyzmu i ojczyzny.
Na co się Pani zdecydowała?
- Pierwotny tekst Bogusławskiego był wielokrotnie zmieniany, nawet przez samego autora. Ja poszłam za najciekawszą i najdoskonalszą inscenizacją - zrealizowaną przez Leona Schillera. Mniej jednak nastawiłam się na politykę. Zrobiłam teatr w teatrze, zabawę na scenie. Przywołałam premierę z 1794 roku, z publicznością w kostiumach z epoki stanisławowskiej i jej emocjami związanymi z ówczesnymi wydarzeniami. Wprowadziłam postać Wojciecha Bogusławskiego, pod którego okiem "aktorowie" grają śpiewogrę "Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale". Powstały równolegle plany, stworzył się dystans do przedstawianej historii i wzniosłe słowa były na miejscu.
I pojawiły się uwagi, że za mało refleksji, a za dużo kabaretu w "Krakowiakach..."?
- To pojedynczy głos i pogardliwy. Broń Boże nie odcinam się od kabaretu! Jeżeli ktoś kojarzy ten spektakl z kabaretem, to znaczy że kojarzy ze mną. Kabaret to moje logo. Rozpoznawalny rys, charakter pisma. Ale w tym przypadku, uważam, nie ma podstaw do podobnych ocen. Kabaretowe skojarzenia mogą wywoływać jedynie aktorzy, z którymi od lat pracuję. Także przy produkcjach dramatycznych.
Nie mogła Pani z nich zrezygnować?
- Dlaczego?! Często powtarzam, że w kabarecie mogą grać tylko najlepsi aktorzy, którzy na dodatek pięknie śpiewają. Jak Hania Śleszyńska, Krzysztof Tyniec czy Monika Dryl. Przez mój kabaret przeszło wielu aktorów. Zostali najlepsi. Hanka gra u mnie w każdym Teatrze TV. Krzysztofa cenię za bardzo dobre aktorstwo, prawdę i formę. Nie rozumiem, skąd w Polsce taka pogarda dla komedii i kabaretu oraz ich wykonawców.
Czy scena kabaretowa nie ma się ostatnio świetnie? W telewizji wypełnia sporą część ramówki i to różnych stacji.
- Ja robiłam inny kabaret. To był raczej bardziej teatr kabaretowy. Nie lubię szkolnego prześmiewania. Trzeba mówić w kabaretach, że głupota nas niszczy, ale nie można przy tym wywalać jęzora na ojczyznę. Z popularnych dziś grup podoba mi się Mumio.
Jest szansa na powrót "Kabaretu Olgi Lipińskiej"?
- Nie wiem. Pracowałam w telewizji od jej początku, właściwie współtworzyłam ją, ale okazało się, że należę do hołoty. Poza tym kojarzę się z kabaretem, czyli wygłupami, chociaż zrobiłam wiele dramatycznych spektakli - np. w miniony wtorek kanał Kultura powtórzył "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" w mojej reżyserii. Jednak, nawet jeśli zrealizuję spektakl z akcentami patriotycznymi, uważa się, że to wygłupy. W takiej sytuacji trudno snuć plany na przyszłość.