Artykuły

Listy Pana Z.K. do Pani K.Z.

Zygmunt Kęstowicz był nie tylko świetnym aktorem. Był też pisarzem. Zaczął pisać w 1993 roku, wysyłając swoje teksty do Krystyny Zbijewskiej i przez lata tworząc pokaźny zbiór listów Pana Z.K. do Pani K.Z. Jest to opowieść o teatrze oraz o ludziach, z którymi grał - pisze Grzegorz Lubczyk w Życiu Warszawy.

Listy Pana Z.K. do Pani K.Z.

Hanka Ordonówna, Ludwik Solski, Jan Kurnakowicz, Jacek Woszczerowicz, Kazimierz Opaliński to zaledwie kilka nazwisk spośród największych tuzów polskiego teatru XX wieku, z którymi "miałem szczęście występować" - mawiał skromnie Zygmunt Kęstowicz. Mocno zaznaczył swą obecność w słynnych radiowych Jezioranach jako Stefan Jabłoński. Kochały go dzieci za telewizyjne programy "Pora na Telesfora" i "Piątek z Pankracym". Miliony telewidzów zaś były mu wdzięczne za jego płynące z ekranu ciepło i serdeczność, których użyczył postaci Władysława Lubicza w serialu "Klan".

Natomiast nieliczni z bardzo wielu wielbicieli i sympatyków tego aktora i społecznika (założyciel Fundacji dla Dzieci Niepełnosprawnych Dać Szansę) nie wiedzą o jeszcze jednym jego wielkim talencie. To talent literacki, który, niestety, dopiero ostatnio ujawnił w swej książce pt. "Na obrotowej scenie życia. Listy Pana Z.K. do Pani K.Z." w bibliofilskiej szacie warszawskiej Oficyny Wydawniczej Rytm.

Kęstowicz staje się Panem K.

Żal, że Zygmunt Kęstowicz (Pan Z.K.) nie odkrył swych pisarskich umiejętności dużo, dużo wcześniej. To prawda, że na brak zajęć aktorskich nie narzekał. Od 1940 roku występował w Polskim Teatrze Muzycznym Lutnia w Wilnie, a następnie na scenach w Białymstoku, Krakowie i Warszawie. Znacznie łatwiej byłoby wymienić, z kim nie grał, aniżeli komu partnerował lub kto znalazł się u jego boku, gdy zaczął się wcielać w pierwszoplanowe postaci. Potem doszło "kręcenie" filmów, radio, telewizja, działalność społeczna i czasu z pewnością mu brakowało. A może, po prostu, nie wiedział, że urodził się również z darem gawędziarskiego opowiadania.

W jednym ze swych książkowych zwierzeń Kęstowicz napisał: "Teatr w moim życiu był absolutnym przypadkiem... Zaskakującym, zadziwiającym, zauroczonym epizodem, który przetrwał całe pół wieku!". Jeśli tym słowom wierzyć, to również przypadek sprawił, że Pan Zygmunt od Pankracego zaczął nagle pisać. To swego rodzaju olśnienie czy raczej natchnienie i wewnętrzna potrzeba pojawiła się w nim w październiku 1993 roku podczas obchodów 100-lecia krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego, na których zjawił się jako jeden z najpopularniejszych aktorów podwawelskiego grodu na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Obok legendarnej garderoby mistrza Ludwika Solskiego po długim okresie niewidzenia spotkał panią redaktor Krystynę Zbijewską, która w 1948 roku przeprowadziła z nim wywiad dla "Dziennika Polskiego". Wspominając dawne czasy, spacerując z nią po Plantach, Kęstowicz niespodziewanie powiedział: "Czy pani wie, że mamy odwrócone inicjały: K.Z. i Z.K.? To trzeba wykorzystać! Będę przesyłał do pani korespondencję pod hasłem Listy pana Z.K. do pani K.Z.".

W grudniu 1993 roku Pan Z.K. po raz pierwszy napisał: "Droga Pani K.Z.! Mimo mojego przydługiego stażu byłem zawsze aktorem z przypadku, a później - z rozsądku" i szczerze zazdroszczę tym szczęśliwcom, którym teatr był przypisany od urodzenia, ba, nawet od... poczęcia. Przeczytałem kilka ich autobiografii i doszedłem do przekonania, że nie powinienem chyba zabierać głosu w tej materii (...).

A jednak żal mi trochę siebie samego i zdarzeń ważnych i mniej ważnych, wesołych i smutnych, w których brałem udział. Żal mi kolegów bardziej lub mniej znanych. Żal mi tej atmosfery, o której resztki mogłem się jeszcze otrzeć. Żal mi tego wszystkiego, co poszło w zapomnienie, co można było w teatrze jeszcze pokochać, czym przez pół wieku żyłem - mimo że nie miałem do tego powołania. Jak inni (...)".

Archiwum Pani Krystyny Z. w Krakowie z listami od Pana Zygmunta K. rozrastało się do 4 lipca 2000 roku. Ta swego rodzaju literacka gawęda w kilkuset odcinkach wypełniła pokaźnych rozmiarów walizkę, z którą red. Zbijewską przyjechała do Gib na Suwalszczyźnie, zaproszona przez Janinę i Zygmunta Kęstowiczów do ich letniego domu, by sztukę epistolografii zamienić w książkową opowieść o fascynującym życiu Pana Z.K. i jego dzielnych, walczących o polskość przodkach.

Bez pudru i szminki

Tę patriotyczną wędrówkę rozpoczął pradziadek - Józef Kęstowicz - który ze Żmudzi uciekł do Napoleona, by u jego boku walczyć pod Samosierrą. Jako oficer cesarskich szwoleżerów po powstaniu 1831 roku znalazł się na terenach, gdzie królują białe niedźwiedzie. Pan Z.K. napisał: "Jakim cudem zdążył spłodzić mego dziadka - o tym historia rodzinna milczy, ale faktem jest, że Klemens K. odziedziczył po nim nasze tarapaty i znów wylądował na Syberii - po 1863 roku! Na szczęście wrócił i mój ojciec, Józef Klemens K., urodził się w 1878 roku, już na byłych ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów (z metryką). Doczekał Niepodległej Polski, autem genua Zygmunta K. (czyli mnie), osiemnaście lat poczekał i w 1940 jako członek POW itd., itd. znalazł się w łagrach w Karelofińskiej Respublice. Potem był już u Andersa, zmarł w Anglii w 1945!".

Autor "Na obrotowej scenie życia", czyli Zygmunt Kęstowicz, ze swadą opowiada zarówno o swym szczęśliwym dzieciństwie w kresowym miasteczku Postawy, jak i ponurych wydarzeniach z lat wojny, o polskich niezwykłościach życia kulturalnego Wilna lat 30. i 40. ubiegłego stulecia, a także o zakulisowych - nigdy i nigdzie dotąd nieopisanych - przygodach z Melpomeną na kilku scenach Warszawy w okresie Bieruta, Gomułki i Gierka! To twórcze danie "senior rodu Lubiczów" przyprawił wieloma smaczkami z bycia artystą w PRL-u. Jest to więc kawał świetnej roboty pamiętnikarskiej, wręcz wymarzone uzupełnienie podręczników i opracowań zawodowych historyków zajmujących się Rzeczpospolitą XX stulecia. Pan Z.K. pisze wyłącznie o tym, czego sam doświadczył, co stanowi dodatkową wartość poznawczą tych książkowych wspomnień z jakże bogatą paletą najwybitniejszych postaci nie tylko naszego, polskiego teatru. Kęstowicz ukazuje je bez pudru i szminki, ich sceniczny czar i zakulisowe, ludzkie przywary i słabości, bez koturnów, ale ciepło, z życzliwością.

Willa z basenem

Nie każdy - jak Kęstowicz - miał możliwość poznać i obserwować w Paryżu m.in. jednego z największych aktorów światowego kina - Jeana Gabina - na planie filmowym głośnych "Nędzników", a następnie odpowiadać na pytania słynnego Francuza o warunki bytowe artystów w Polsce Ludowej.

"Drogi kolego - zaczął Mistrz - Ile pan zarobił, grając główną rolę w polskim filmie ? Chciałbym to porównać z naszymi apanażami, rozumie pan".

"No, zażył mnie z mańki! Przecież nie powiem mu, ile nam wtedy płacili (...). Więc zacząłem lawirować: Trudno się zorientować w przeliczeniach z naszej waluty na waszą, Mistrzu. Siła naszego i waszego pieniądza jest nieporównywalna. Plotłem różne tego rodzaju dywagacje, udając, że gorzej znam język francuski, niż go znałem w rzeczywistości, i zaplątawszy się w tym wszystkim, zapytałem niby przypadkiem: A ile ewentualnie zarobi Mistrz tu, we Francji, na Nędznikach?

Gąbin spojrzał na mnie z tym swoim chytrym uśmieszkiem: - No, jeżeli panu powiem ile - to pan też się nie zorientuje. I dodał ciszej: - Ale słabiutko, słabiutko... Jakby tu panu obrazowo wytłumaczyć? O! Widział pan zapewne te nasze nowe citroeny, te DS19 - no to może trzy takie albo najwyżej cztery mógłbym za to kupić...

Starałem się jak najprędzej zmienić temat, ale Gabin pytał dalej: - A jak z mieszkaniami w tej Warszawie? Ma pan tam jakąś willę?

- No wie pan, comme ci, comme ca, une petite! (mieszkaliśmy wtedy z Janeczką na Krakowskim Przedmieściu - pokój z kuchnią: razem 24 metry kwadratowe!).

- Z jakimś basenikiem, n'est pas?

- On, takim sobie... maleńkim!

- No, to jednak artyści nie mają u was najgorzej!.

- Naturelement... pas mai!.

I tak prowadziliśmy ten dialog ku uciesze Silvii Monfort, która przed rokiem była w Warszawie i wraz z Phillipe'em Noiret - odwiedziła naszą willę na Krakowskim Przedmieściu.

PS. Za rolę w Cieniu Kawalerowicza kupiłem sobie modną wtedy w Warszawie SHL-kę poj. 125 cm. Janeczką ze swej pensji musiała trochę dopłacić...".

Polska ziemia

Z 60 lat "współżycia" z teatrem Panu Zygmuntowi najbardziej utkwiła w pamięci wyjątkowa premiera "Krakowiaków i górali" Wojciecha Bogusławskiego w wileńskiej Lutni podczas srogiej zimy 1940 roku. Podniesieniu wówczas kurtyny tej sztuki - jak wspomina - "tak bardzo polskiej i tak patriotycznej", nie przeszkodziły: odcięcie na kilka godzin wcześniej prądu (w jednym ze szpitali pożyczono stary agregat), zerowa temperatura na scenie i widowni (widzowie przynieśli kilkanaście wiader z dziurami, w których żarzył się węgiel drzewny) ani... płacząca z powodu jedynej w swoim rodzaju sytuacji orkiestra, co nagle udzieliło się widowni, a następnie zespołowi teatralnemu z Hanką Ordonówna na czele ("Oszołomiona publiczność, brawa nagle milkną. Dzieje się coś niezwykłego: ciepłe powietrze ze sceny miesza się z zimnym z widowni, powstaje mgiełka, która szybko opada. Stoimy przez chwilę jakby w obłoku i my, i orkiestra, i pierwsze rzędy na sali... i jak w końcu można było przewidzieć, po słowach Miechodmucha: "Tutaj polską mamy ziemię" - wybuchła demonstracja!... Oczywiście, władze litewskie natychmiast zdjęły sztukę z afisza"). Co zaś - kto wie, czy jeszcze bardziej niezwykłego - stało się po tygodniu od tej premiery, opisał barwnie Pan Z.K. w liście pod krakowski adres Pani Z.K.

W tym stylu opowieści Pana Zygmunta w "Na obrotowej scenie życia" jest bez liku. Do swoistych rarytasów tej książki zaliczyć można wierszowany telegram od Ludwika Kerna, który 20 lat przeleżał w szpargałach Redakcji Dziecięco-Młodzieżowej Telewizji Polskiej przy Woronicza:

"Smok, co mieszka w Jamie Wawelskiej,

Zaszczycił mnie dzisiaj swoim cielskiem

Rano, gdy jadłem bułkę z serem.

Radość miał wielką na obliczu

I spytał: - Słyszał już pan o Kęstowiczu?

Kęstowicz, proszę pana, został kawalerem!

A potem dodał na tym samym wdechu:

Nie, nie takim zwykłym kawalerem,

Ale kawalerem Orderu Uśmiechu!".

Po prostu Kęstowicz

Podpisuję się pod słowami Pani Krystyny Zbijewskiej, która we wstępie do "Na obrotowej scenie życia" m.in. zaznaczyła: "Listy pana Z.K. do pani K.Z. pisane są potoczyście, dobrą polszczyzną. Ich treści i atmosfera osnute są jakby mgiełką pewnej zadumy, nostalgii, smętku nawet. Ale nie brak też w nich humoru, dowcipu zaprawionego wysublimowaną czasem autoironią, co dodaje listom swoistego wdzięku. A wszystko przepojone jest serdecznością. Serdecznością do świata, do ludzi. Także dobrocią".

Bo to był, po prostu, dobry Człowiek, a w "Klanie" - jak wyznał - już nie grał żadnej roli, był po prostu sobą, Zygmuntem Kęstowiczem.

Zygmunt Kęstowicz zmarł 14 marca 2007 roku w Warszawie. W minioną środę został pochowany na warszawskich Powązkach.

Książka jego autorstwa "Na obrotowej scenie życia. Listy pana Z.K. do pani K.Z." ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej Rytm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji