Mariusz Treliński o "Królu Rogerze"
- Zawsze unikałem jakichś radykalnych klasyfikacji gatunkowych. Ten "Król Roger" trochę ciąży w stronę teatru dramatycznego. Zdjęliśmy z tej opery patos, by bohater był bliższy każdemu z nas - mówi reżyser MARIUSZ TRELIŃSKI przed premierą "Króla Rogera" w Operze Wrocławskiej.
W Polsce opera Szymanowskiego jest wyraźnie mniej doceniana. Ostatnia premiera "Króla Rogera" odbyła się w warszawskim Teatrze Wielkim w roku 2000 w mojej reżyserii. To też był jeden z powodów, że zdecydowałem się wystawić ją we Wrocławiu. O wiele bardziej twórczością Szymanowskiego interesuje się świat niż jego rodacy. Wracam do tej muzyki z wielką przyjemnością. Od razu dodam, że wrocławska realizacja będzie diametralnie różna od tej w Teatrze Wielkim. To są całkowicie inne interpretacje. Warszawski "Król Roger" był bardziej metafizyczny, symboliczny i monumentalny. Opowiadał o konfliktach światopoglądowych. Ścierały się bardziej idee niż ludzie.
Na scenie u pani dyrektor Ewy Michnik najważniejszy będzie człowiek. I to człowiek żyjący jakby tu i teraz. Zresztą tak jak muzyka Szymanowskiego, która brzmi nam bardzo współcześnie. Bohater, który osiągnął życiowy sukces, nagle przeżywa głęboki kryzys wszelkich wartości. Zawsze unikałem jakichś radykalnych klasyfikacji gatunkowych. Ten "Król Roger" trochę ciąży w stronę teatru dramatycznego. Zdjęliśmy z tej opery patos, by bohater był bliższy każdemu z nas. W tę samą stronę zmierza wizja plastyczna Borysa Kudliczki oraz aktorska i wokalna interpretacja Andrzeja Dobbera, który wcieli się na premierze w tytułową postać.