Artykuły

Dwa razy flet w Teatrze Wielkim

Cieszący się międzynarodowym rozgłosem inscenizatorzy o sławnych nazwiskach prześcigają się w pomysłach na spektakl operowy daleki od zamysłu kompozytora i librecisty (najchętniej włączając weń motywy perwersyjnie erotyczne albo wręcz obsceniczne, o jakich nie śniło się twórcom dzieła) budząc tym euforię niewielkiej tylko części audytorium, natomiast nie mająca nawet cząstki tego rozgłosu Jitka Stokalska potrafiła — frapująco! — przedstawić Mozartowski Czarodziejski flet tak, jak opera ta została napisana: w formie baśni o prostej i wyraźnie zarysowanej akcji, acz z głębszym filozoficznym podtekstem. Osiągnęła to na dodatek przy użyciu bardzo skromnego aparatu scenicznego, a co więcej — osiągnęła to pracując ze studentami uczelni muzycznej, nie mającymi przecież żadnego teatralnego doświadczenia.

Mowa tu o przedstawieniu przygotowanym w styczniu siłami Wydziału Wokalnego i Wydziału Edukacji Muzycznej warszawskiej Akademii Muzycznej oraz orkiestrę białostockiej filii tej uczelni. I aż dziw bierze, że mimo braku doświadczenia stworzone przez studentów postacie były żywe i „prawdziwe”, a relacje emocjonalne między protagonistami -jasne i czytelne. I nawet kiedy przedstawienie to, przeniesione 18 lutego na scenę kameralną Teatru Wielkiego — Opery Narodowej, musiało ze względów technicznych zostać nieco skrócone i obejść się bez dekoracji, zachowując jedynie kostiumy (bardzo ładne!) oraz skromne rekwizyty, biegło ono wartko i dynamicznie, ku zadowoleniu wszystkich chyba widzów.

Dodać należy, iż niektórzy młodzi protagoniści, jak przede wszystkim Oskar Koziołek (świetny Papageno!), Mateusz Zajdel (Tarnino) czy Bartłomiej Matuszak (Monostatos), wykazali się niepoślednimi talentami aktorskimi i imponującą swobodą sceniczną, w czym zapewne znowu niemałą ma zasługę utalentowana i doświadczona reżyserka.

Także i od strony wokalnej, nad którą czuwał — jak widać skutecznie — Ryszard Karczykowski, rzecz wypadła wielce interesująco; bardzo ładnie Papagena śpiewał Oskar Koziołek, występujący w partii Sarastra Piotr Hruszwicki zapowiada się na znakomitego basso profondo, również śpiewająca Królową Nocy Anna Simińska wydaje się talentem bardzo obiecującym. Całe przedstawienie czujnie i precyzyjnie prowadził Łukasz Borowicz.

Kilka dni potem warszawski Teatr Wielki wystąpił z własnym już przedstawieniem na tle Czarodziejskiego fletu (bo tak chyba trzeba ów spektakl nazwać) - tym razem w wykonaniu „dorosłych” rutynowanych artystów, ale przeznaczonym specjalnie dla dziecięcej widowni. Wyreżyserowała je Beata Redo-Dobber według koncepcji Ryszarda Karczykowskiego i w pełnej uroku oprawie scenograficznej Zofii de Ines, zaś kierownictwo muzyczne sprawował z powodzeniem Tadeusz Wicherek, który nadto niejeden raz włączał się w tok spektaklu (biegnącego oczywiście po polsku), dialogując dowcipnie z postaciami scenicznymi.

Wśród tych postaci prym niewątpliwy wiódł Robert Gierlach, który nie tylko świetnie śpiewał Papagena (partia ta niewątpliwie lepiej wypada w wykonaniu bas-barytona aniżeli wysokiego bary tona, jak to nieraz bywa), ale nadto w epizodach aktorskich ujawnił kapitalną vis comica, o jaką — wyznać muszę — dotychczas go nie podejrzewałem. Na szczere pochwały zasłużyli także Aleksandra Buczek z Wrocławia jako Królowa Nocy, niedoceniony na ostatnim Konkursie Moniuszkowskim Remigiusz Łukomski w partii Sarastra oraz Katarzyna Trylnik (lekko groteskowa Pamina) i Adam Zdunikowski (Tarnino), którzy w swych skróconych zresztą partiach mieli niemało jasnych punktów.

Co jednak najważniejsze: przedstawienie to ma być, w zamyśle jego twórców, atrakcyjnym dla młodocianej widowni wprowadzeniem do czarodziejskiego królestwa opery. Główny ciężar tej misji wzięli na siebie z powodzeniem Papageno oraz dyrygent spektaklu; pamiętano jednak, że dziatwa dzisiaj obcuje na co dzień z filmami animowanymi, grami komputerowymi i innymi podobnymi zabawami, toteż w oprawie wizualnej animacje i projekcje filmowe odgrywają niebagatelną rolę. Widzieliśmy zatem feeryczny świat pełen kwiatów, ptaków i motyli, nie zabrakło nawet najbardziej baśniowego stworzenia, czyli legendarnego białego jednorożca; było także ogromne pudełko czekoladek jako... symbol opery zawierającej w sobie wszelkie inne sztuki. Wszystko razem miało wiele uroku, spotkało się z żywym aplauzem i — wolno sądzić — spektakl ten długo utrzyma się w repertuarze Teatru Wielkiego, bo przedstawień dla dziecięcej widowni bardzo tam brakuje

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji