Artykuły

Argentyński klimat na olsztyńskiej scenie

Jezus tańczący malambo z prostym kowalem to finał bardzo ciepłej, barwnej bajki dla dorosłych, którą Laboratorium Dramatu pokazało na Olsztyńskich Spotkaniach Teatralnych - pisze Ewa Jarzębowska w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

W spektaklu Tadeusza Słobodzianka "Kowal Malambo" w reżyserii Ondreja Spišáka występuje między innymi Mariusz Drężek. - Jestem pierwszym rocznikiem, który kończył olsztyńskie Studium Aktorskie, studiowałem razem z Darkiem Poleszakiem - opowiada Drężek, który w spektaklu gra św. Piotra i diabła. - Na pierwszym roku grałem już w "Pułapce" Rościszewskiego. Przyjazd na spotkania to cudowna podróż sentymentalna. Ja jestem chłopakiem z Mazur, spod Mrągowa, a tu przeżyłem dwa najważniejsze lata, bo do "Jaracza" przyszliśmy jako gówniarze z ulicy i tu poznawaliśmy teatr od kulis - wspomina.

Mariusz Saniternik, który w spektaklu gra kowala, ma na swoim koncie epizod z olsztyńskim Teatrem Lalek. Gościnnie występował w "Czekając na Godota" w reżyserii Krzysztofa Rościszewskiego. - Bardzo cenię tamten spektakl, to było wyzwanie. Przyjeżdżam tu z uśmiechniętą gębą - mówi.

"Kowal Malambo" to najnowszy dramat Tadeusza Słobodzianka. Napisał go na podstawie argentyńskiej legendy o kowalu, który sprzedał duszę diabłu. Sprytnemu chłopu udało się oszukać czarta i odzyskać młodość aż trzy razy, ale diabły nie pozostały dłużne i za to kowal za każdym razem żyje w innych czasach. Najpierw tańczy się malambo, potem tango, a wreszcie współczesne wygibasy rodem z dyskoteki. Potańcówki naszych czasów na tle innych wyglądają najgorzej - są głośne, wulgarne i tandetne.

Twórcy zaproszeni do udziału w spektaklu na co dzień grają w różnych teatrach, ale chętnie podjęli wyzwanie, jakie postawił przed nimi reżyser. - Ten dramat to piekielna partytura z bardzo trudnym tekstem, a trzeba jeszcze zaśpiewać i zatańczyć - mówi Drężek. - To prawie onomatopeja, bo występują pies, psica, osioł - dodaje Saniternik. - "Kowal Malambo" mentalnie jest podobny do "Godota" Rościszewskiego, a do tego tak nieprawdopodobnie napisany, że musiałem się z nim zmierzyć - tłumaczy aktor.

Nie tylko tekst dramatu jest wyjątkowy, praca nad nim też przebiegała nietypowo. - Przez ponad trzy miesiące mieszkaliśmy w klasztorze nad Wigrami, a próby mieliśmy w starej stodole na drewnianej podłodze - opowiadają. W czasie realizacji uczyli się malambo, to rodzaj plebejskiego flamenco. Tańczyli tango argentino, a gry w trucco uczył ich Argentyńczyk. - To coś w rodzaju plebejskiego brydża, w którym jak się kładzie kartę, to się śpiewa i trzeba oszukiwać. Nie pojęliśmy jej na tyle, by grać w czasie wolnym, ale na scenie dbamy o realia - przyznają.

Efekty pracy widać na scenie. Aktorzy tańczą przekonująco, a przy tym się bawią. Z prostej legendy opowiedzianej niewieloma słowami wyłowili to, co w życiu człowieka najważniejsze: przemijającą młodość, którą trawi się na piciu wina, kochaniu, tańczeniu i zabawie i to wszystko nie jest grzechem. Nawet Jezus na koniec uczy się tańczyć malambo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji